Wojciech Rodowicz
Ujazdowska, Lidia (prowadzący/a rozmowę); Rodowicz, Wojciech (świadek historii);
30/01/2019
Klasyfikacja praw autorskich
Minutnik
-
Korzenie rodzinne
-
Wspomnienie o ojcu - służba wojskowa, studia, małżeństwo
-
W dniu wybuchu II wojny światowej ojciec świadka służył w 29 Dywizji w Grodnie - wzięcie do niewoli
-
Ojciec świadka otrzymał wiadomość o śmierci żony i syna
-
Ojciec świadka postanawia zostać we Francji. Dowiaduje się, że syn żyje i próbuje go ściągnąć do Francji - w tym celu wysyła dwie kobiety, które miały udać się do syna z informacjami
-
Ojciec świadka wyjeżdża do Wenezueli
-
Przeniesienie się na pogranicze Wenezueli z Kolumbią i zamieszkanie wśród plemienia Indian
-
Ojciec świadka projektował budynki, był również szefem technicznym elektrowni
-
Świadek po latach nawiązuje kontakt z osobą, która znała jego ojca - otrzymanie pamiątek po ojcu
-
Świadek dociera do Wenezueli po 19 latach od śmierci ojca
-
Wzięcie ślubu - żona świadka zajmowała się kryminalistyką
-
Zbieranie informacji o rodzinie - spisywanie pamiętników
-
Opis momentu, w którym ciotka świadka odmawia oddania go ojcu
-
Informacje na temat ojca świadka na przestrzeni lat
-
Marcin Ludwicki zgłosił się do świadka po materiały do książki
-
Poczucie więzi z ojcem
-
Szczegóły dotyczące młodej Indianki, którą poślubił ojciec świadka
-
W trakcie ostatniej podróży do Wenezueli p. Wojciech odwiedził miejsce, w którym mieszkał niegdyś jego ojciec.
-
Próba spotkania z przyrodnią siostrą
-
Późniejsze kontakty z rodziną z Wenezueli
Transkrypcja
Nazywam się Wojciech Rodowicz, jestem synem Kazimierza juniora. Mówiąc o ojcu mówię Kazimierz junior dlatego, żeby odróżnić od Kazimierza seniora, który był stryjem mojego ojca, biologicznym ojcem Janka „Anody”, a moim ojcem chrzestnym. Więc mój ojciec, Kazimierz Junior, urodził się w 1912 roku w Kijowie. Kiedy w wyniku nędzy porewolucyjnego Kijowa w 1920 roku umiera jego mama, mój ojciec ma 8 lat. Ten rekord osierocenia własnego syna przez matkę zostanie 24 lata później pobity przez jego żonę, a moją mamę, ponieważ kiedy moja mama umrze w 1944 roku w czasie powstania warszawskiego, zginie, ja będę miał niecałe 5 lat. Co łączy obie panie? Kiedy schodziły z tego świata, obie miały po 29 lat. Kiedy w 1920 roku mój dziadek, Stanisław senior, przyjechał do Kijowa, niestety jego żona już nie żyła. W związku z tym zorganizował wyjazd pozostałej części rodziny z Kijowa do Polski, pozostałej części rodziny, w tym mojego ojca i jego obu braci: starszego Stanisława i młodszego Władysława. Przyjechali do Polski, najpierw zainstalowali się w Kaliszu. Potem w [19]23 roku przyjechali do Warszawy i pod koniec [19]23 roku zamieszkali w nowo wybudowanym przez dziadka Stanisława seniora domu na, w kolonii oficerskiej na warszawskim Żoliborzu przy ulicy Fortecznej 4. Tam mój ojciec spędził kilkanaście lat swojej młodości. Maturę zdał w 1933 roku. Służbę wojskową odbył w Szkole Podchorążych Saperów Rezerwy [właściwie: Rezerwy Saperów – przyp. A.M.] w Modlinie. 1 stycznia 1936 roku zyskał stopień podporucznika ofice/, saperów rezerwy. W tym samym 1936 roku podjął studia na Wydziale Inżynierii Politechniki Warszawskiej. 3 sierpnia tysiąc, 6 sierpnia 1938 roku ożenił się z trzy lata młodszą od niego Krystyną Fankanowską. Wzięli ślub na Żoliborzu w jeszcze nie ukończonym kościele pw. Stanisława Kostki. Wojna zastała mojego ojca w 29 dywizji saperów w Grodnie. Niecałe dwa tygodnie później oddział, w którym był mój ojciec został otoczony przez Niemców pod Radomiem i zostali wzięci do niewoli. Całą wojnę mój ojciec spędził w trzech kolejnych oflagach: w Prenzlau, w Neubrandenburgu i w Gross-Bornie. Dwa miesiące później w, z poczty obozowej, słynnej Kriegsgefangenenpost, czyli poczty, która była jedyną szansą na łączność między jeńcami z oflagów i ich rodzinami w kraju, dowiedział się o moich urodzinach w dniu 15 listopada w [19]39 roku. Niecałe dwa lata później, tym razem z propagandy niemieckiej obozowej dowiedział się, że jego ojciec, Stanisław Senior, został zamordowany w Katyniu. Po następnych trzech latach pobytu w obozie, już w Gross-Bornie, w trzecim z tych oflagów, w październiku 1944 roku od jednego z jeńców obozowych dopiero co, którzy przyszli do tego obozu, zostali skierowani po upadku powstania warszawskiego, od byłego [5:00] powstańca dowiedział się, że jego żona i syn zostali zamordowani na Starówce w czasie powstania warszawskiego. Kiedy, według relacji kolegów obozowych ojca załamał się wtedy. Przedtem był aktywny w życiu obozowym, był scenarzystą sztuk w teatrzyku obozowym – po tej informacji się zupełnie załamał, stał się odludkiem prawie. Kiedy w [19]45 roku zbliżał się front wschodni, ojciec razem z całym obozem, z tym oflagiem z Gross-Bornu, przeszedł słynny ponad 800-kilometrowy marsz i przez północne Niemcy, aż za Lubekę, i tam został wyzwolony przez przechodzący drugi front, front zachodni. W sytuacji, kiedy wiedział, że jego matka nie żyje, jego ojciec nie żyje, jego żona i syn też nie żyją, a Polskę zajęli Sowieci, nie miał gdzie i nie miał po co wracać do Polski. Zdecydował się zostać na Zachodzie. W czasie pobytu w jednym z wielu na terenie Francji obozów rekonwalescentów dowiedział się, że ja jednak żyję. W związku z tym postanowił ściągnąć mnie do Francji. W tym celu wysłał do Polski dwie łączniczki, każdą z połową pieniędzy i z listem. Jedna z tych łączniczek dotarła w [19]46 roku do Milanówka, gdzie po śmierci mojej mamy moja ciotka, przyrodnia siostra mojej mamy wzięła mnie na wychowanie i ja byłem, wychowywałem się z jej dwoma synami u nich w Milanówku, wtedy mieszkali, po powstaniu. Kiedy ta kobieta przyszła i przedstawiła sytuację i list od ojca, moja ciotka stwierdziła, że to jest zbyt ryzykowna historia. Jedna z tych dwóch pań tylko przyszła, druga nie przyszła, więc z nią się może przy przejściu przez zieloną granicę stać to samo, co z tą pierwszą. Więc nie dała mnie tej kobiecie. W tej sytuacji, kiedy się o tym dowiedział mój ojciec, napisał, obrażony na ciotkę, napisał list, w którym, z którego pamiętam słynne zdanie: „Przez ciebie drugi raz straciłem syna.”. Ojciec postanowił w tej sytuacji jechać w świat, byle dalej. Ponieważ akurat Wenezuela dawała dobre warunki tym imigrantom, dawała zatrudnienie na początek, dawała im miejsce zamieszkania i jakąś kwotę na zagospodarowanie, ojciec zdecydował się na Wenezuelę. Wenezuela nie przyjmowała wszystkich, miała pewne kryteria, nawet dosyć ostre, kogo chciała przyjąć, a kogo nie. Ale ponieważ ojciec był po kilku latach nieskończonej przez wojnę politechniki, więc spełniał te kryteria, został zaakceptowany i w [19]47 roku przez Anglię, Irlandię, Stany Zjednoczone dojechał do Wenezueli. W tej Wenezueli najpierw pracował przy, obsługiwał maszyny budowlane przy lotni/, przy budowie lotniska Maiquetia, to jest 32 kilometry od Caracas, to jest lotnisko stolicy Wenezueli, Caracas. Niedługo po zainstalowaniu się ojca w Wenezueli przyjechała za nim do Caracas poznana w Europie, we Francji, wtedy, kiedy ojciec był w tym obozie rekonwalescentów, niejaka Hanna Zawadzka. Po jakimś czasie pobrali się i w październiku w [19]49 roku, na cały miesiąc przed moimi dziesiątymi urodzinami, ojcu urodziła się córka ze związku z panią Hanką. No niestety po trzech, niecałych czterech latach, pani Hanka stwierdziła, że ojciec nie potrafi jej zapewnić takiego standardu życia, jakie ona by chciała mieć. Zabrała córkę i związała się z jakimś Francuzem, [10:00] chemikiem, który akurat tam był na kontrakcie. Ojciec rozżalony, załamany znowuż musiał uciekać, byle dalej, dalej od cywilizacji. Przejechał 800 kilometrów na zachód od Caracas, zatrzymał się w buszu, w dżungli na pograniczu wenezuelsko-kolumbijskim wśród Indian. Trafił do plemienia Gwahirów [zapis niepewny – A.M.] i tam im początkowo reperował samochody. Kiedy informacja poprzez Polonię z Caracas do Polonii w Maracaibo, czyli stolicy tego stanu Zulia, w którym tam ojciec się znalazł, trafiła ta wiadomość. Przedstawiciele Polonii z Maracaibo dotarli do ojca do tej puszczy, do tej dżungli i wyciągnęli go stamtąd i pomogli mu załatwić pracę w małym miasteczku Del Moján [zapis niepewny, prawdopodobnie chodzi o miejscowość San Rafael Del Moján – A.M.], 60 kilometrów na północ od Maracaibo. Tam pracował w radzie miejskiej, początkowo przy ubezpieczeniach, potem projektował pomniki. Na cztery pomniki, które są w Del Moján, trzy pomniki są zaprojektowane i z nadzorem wykonawczym ojca. Jeden, na jednym z tych pomników jest młody człowiek patrzący w morze, który rysami przypomina mnie. Ponieważ, jak się potem okazało, ojciec dostawał zdjęcia, które były przesyłane i na tych zdjęciach byłem ja. Projektował również na przykład szkołę panelową, takie bungalowy dla miejscowej szkoły, luźno rozrzucone po tamtym terenie, bo tam przecież tropiki. Projektował również, był współautorem suchego doku dla portu w Maracaibo, a przez ostatnie kilka lat był szefem technicznym małej, lokalnej elektrowni w Del Moján. W czasie pobytu tam związał się z Indianką, z córką lokalnego wodza, lokalnego plemienia Gwahirów w Altamiro, z którą miał kilkoro dzieci. Zmarł w czerwcu 1960 roku na atak serca w czasie indiańskiej fiesty w wieku 48 lat. Ja dzięki cudownym zbiegom okoliczności, które ja nazywam darami losu (zresztą tak zatytułowałem moje pamiętniki), uzyskałem kontakt z człowiekiem, który poznał ludzi znających mojego ojca. Sam ten człowiek mieszkał w Maracaibo, ale miał znajomych w Del Moján. Tam dotarł do tych ludzi i mało tego, w archiwum, czyli w piwnicy rady miejskiej dotarł do trzech albumów ze zdjęciami, które zostały po moim ojcu. Ponieważ mój ojciec nie pisał żadnych pamiętników, nie dochodziła od niego żadna korespondencja, zmarł młodo, więc te pamięt/, te trzy klasery ze zdjęciami, które dostałem, znowuż szczęśliwym zbiegiem okoliczności dotarły do mnie, do Polski w [19]78 roku, są dla mnie podstawowym źródłem informacji o ojcu. One mi mówią o nim bez słów. Ja w międzyczasie, ja zrobiłem maturę w [19]56 roku, potem zrobiłem studia w [19]62 i udało mi się znaleźć pracę w handlu zagranicznym. Po, od [19]62 roku pracowałem, od listopada w handlu zagranicznym. Po 17 latach pracy w handlu zagranicznym, w centrali handlu zagranicznego udało mi się w czasie podróży służbowej dotrzeć do Wenezueli w dziewiętna/, w [19]79 roku, w 19 lat po śmierci mojego ojca. [15:00] Poznałem tam ludzi, którzy go znali, którzy się bardzo serdecznie o nim wypowiadali, w superlatywach, bardzo był cenionym, szanowanym człowiekiem. I udało mi się dotrzeć do, na cmentarzu w Del Moján do miejsca pochówku mojego ojca. I mimo bardzo skromnych środków, jakimi dysponowałem jako delegat w dwutygodniowej delegacji służbowej, udało mi się zamówić ojcu taki mini grobek w miejscu, gdzie był pochowany, a w tym miejscu, w momencie, kiedy ja tam dotarłem, był tylko kikut po krzyżu drewnianym, który był tam wstawiony wtedy, kiedy ojciec zmarł, te 19 lat wcześniej. Byłem tam jeszcze dwa razy, udało mi się odwiedzić Wenezuelę służbowo, byłem na grobie ojca w [19]81 i w [19]87 roku. Ja się w 1963 roku ożeniłem z Leonardą Elżbietą, znaną w rodzinie jako Elżbieta, jako Ela. Poznaliśmy się na studiach w Poznaniu. Żona po skończonym absolutorium z historii w Poznaniu przeniosła się do Warszawy. Tu skończyła studia prawnicze i jej specjalnością zawodową była kryminalistyka. Najpierw była ekspertem od daktyloskopii, a potem od traseologii, która stała się pasją zawodową jej życia. Zresztą miała dużo sukcesów w tej pracy zawodowej, była w swoim środowisku zawodowym bardzo uznana. W 1999 roku napisała pracę doktorską na Uniwersytecie Warszawskim, obroniła pracę pod tytułem „Kryminalistyczne badania śladów obuwia”. Polskie Towarzystwo Kryminalistyczne uznało tę pracę za najlepszą pracę z dziedziny kryminalistyki w tym roku, z wszystkich prac. Była bardzo uznana w swoim środo/, była ekspertem traseologii, była biegłym sądowym, była bardzo uznana w swoim środowisku, do tego stopnia, że okrzyknięto ją matką polskiej traseologii. Bo rzeczywiście w jej pracy doktorskiej była zawarta monograficzna praca, która pierwszy raz systematyzowała badania śladów obuwia. Mamy jednego syna. Pobraliśmy się w [19]63 roku, w [19]65 roku urodził się nasz syn, Piotr. Mamy czterech wnuków: Dominika, Maćka, Mateusza i Jasia, który jutro skończy pierwszy rok życia. Ja od wielu lat, od kilkunastu lat spisywałem i spisuję moje poszukiwania śladów rodziców, przede wszystkim ojca. W tysiąc dzie/, w 2008 roku znana reżyser, dokumentalistka, przyjaciółka mojej siostry stryjecznej, Małgosi, u której nagrywamy ten program, napisała w oparciu o moje pamiętniki piękny scenariusz reportażu dokumentalnego pod tytułem: „Pełne cudów życie Wojtka”. Niestety z przyczyn organizacyjno-finansowych ten reportaż nie doczekał się realizacji. W dziewięć lat później, w ubiegłym roku, 2017 roku, część moich pamiętników, ta dotycząca poszukiwania oj/ moj/, przeze mnie śladów ojca, znalazła się w, jako część książki pana Marcina Ludwickiego o trzech braciach Rodowiczach, zatytułowanej „Niezatapialni. Łódź podwodna”. I to w zasadzie wszystko. Dary losu dalej dają znać o sobie, bo na przykład w 2015 roku ni stąd ni zowąd odezwała się do mnie mail/, pocztą mailową wnuczka mojego ojca z Wenezueli, ta Metyska, córka, wnuczka z [20:00] małżeństwa mojego ojca z Indianką, z tą Altamirą. Także życie idzie dalej. Dziękuję, to wszystko.
Dziękuję bardzo. Ale proszę powiedzieć, no ale pan pamięta ten moment, kiedy ta kobieta przyjechała z listem? Nie pamię/, pan nie był tego świadomy, tak?
Ma pani na myśli panią Hannę Zawadzką?
Nie, nie, ta kobieta, która przyjechała do Milanówka z listem od ojca.
Acha. Nie, ona przyjechała w [19]46 roku, ja jestem urodzony w [19]37, więc miałem wtedy 7 lat. Mnie przy tej rozmowie nie było. Potem przekazała mi tę rozmowę ciotka, u której, która mnie wzięła na wychowanie. Także to wszystko, co wiem o tej kobiecie i na temat tej rozmowy to, że były dwie, że jedna dotarła, że miały połowę pieniędzy… To wszystko dowiedziałem się od ciotki, która te informacje uzyskała od tej kobiety. Nie, nie widziałem jej i… Także nic więcej nie umiem o niej powiedzieć.
No ale miał pan już, ale…
Nie, nie. Ja byłem świadom, że przychodzi nieznana młoda kobieta. Jak usłyszałem o tym wszystkim, w ciemną noc trafia do tego Milanówka i ona ma mnie zabrać, kiedy ja tutaj jestem bezpieczny… Ja się niedługo przedtem w ogóle dowiedziałem o tym, że mój ojciec żyje, bo początkowo cały czas byłem utrzymywany w świadomości, że mój ojciec zaginął na wojnie, w czasie wojny. Dopiero potem właśnie przy okazji tej wizyty chyba nawet, dopiero wtedy powiedziano mi, że „Twój ojciec jednak żyje, ale jest we Francji i chce, chciał cię zabrać do siebie, ale ja cię nie dałam, bo to było zbyt niebezpieczne. Ja wzięłam cię po to na wychowanie, żeby cię bezpiecznie wychować razem z moimi synami i wobec tego cię nie dałam.”. I ja nie mam do ciotki pretensji o to, mimo że rozumiem rozżalenie ojca.
No tak, to taka tragiczna sytuacja i dla pana, i dla cioci, i dla ojca. Nie było dobrego rozwiązania, prawda?
Tak. Ojciec, z tego, co wiem z relacji z… Bo się spotkałem będąc w Wenezueli w [19]79 roku, spotkałem przyjaciół ojca, którzy mi bardzo dużo o nim opowiadali. Miałem wtedy taki mały reporterski magnetofonik i nawet nagrałem trochę tych wspomnień. Mam te wspomnienia tych przyjaciół ojca, którzy o nim pięknie opowiadali. I oni wtedy mi powiedzieli, że ojciec w pierwszym okresie pobytu w Wenezueli mówił im o mnie, wspominał, próbował, robił jakieś starania, żeby mnie jeszcze móc ściągnąć, ale nie miał szans chociażby dlatego, że no trzeba było zgody tego, u kogo ja się wychowywałem. Były przykłady ludzi, którzy ściągali z Polski do Wenezueli członków swoich rodzin, ludzi dorosłych, ale wtedy była akceptacja z obu stron i starania, żeby do tego połączenia rodzin w Wenezueli doszło. W moim przypadku ojciec nie miał szans, bo przecież ja i tak nie byłbym wydany. Natomiast moja ciotka próbowała łapać jakiś kontakt poprzez Polonię, pisała listy, a bo… Nie wiem, czy ja mogę tak się rozwijać w temacie.
Proszę, tak, tak, bardzo proszę.
Ale pierwszy kontakt po tym wyjeździe ojca w [19]47 roku, pierwszy kontakt, sygnał o tym, że ojciec jednak żyje, dostałem w [19]55 roku. Ja wtedy mieszkałem w Szczecinie i akurat taka znajoma moich rodziców, u których tam wtedy mieszkałem przez trochę czasu, bo tam zdawałem maturę, akurat miała znajomą w Toruniu, która miała znajomych w Wenezueli. I ci, i poprzez tych znajomych z Wenezueli dostała informację, że „tak, w naszym środowisku był taki pan Kazimierz Rodowicz, ale obraził się na cywilizację i pojechał do interioru i teraz nie mamy z nim kontaktu”. I wtedy przysłane, przysłała ta pani zdjęcie ojca, wycinek z jakiejś fotografii zbiorowej, w którym mój ojciec stoi – ten pan, bo to jeszcze nie wiadomo było, że to mój ojciec – stoi w takim białym stroju tropikalnym, [25:00] który miejscowi nazywają liki liki i to, jak się potem okazało, było na jakiś chrzcinach któregoś z dzieci. Kiedy pokazałem to zdjęcie braciom ojca, stryjom, Stanisławowi i Władysławowi, oni powiedzieli: „Słuchaj, być może. On podobnie wygląda do naszego ojca, ale minęło 15 lat, wszyscy się zmieniamy. Wygląda podobnie, to może być twój ojciec. Więc potem następny sygnał był, dostałem, byłem wtedy na studiach w Poznaniu, to był… Ja zacząłem studia w [19]56, a w [19]61 roku dostałem, to już byłem na czwartym roku, dostałem z Warszawy korespondencję od kogoś z rodziny mojej tej cioci, zawinięta w obwolutę, bez żadnego słowa komentarza, numer „Ekspresu Wieczornego” z listopada [19]61 roku, w którym w rubryce „Polacy na świecie” – była taka cykliczna rubryka w tym „Ekspresie Wieczornym” – i tam była notatka mniej więcej w tego, w takim brzmieniu: „Indie/, Indianie z plemienia Gwahirów w Wenezueli uroczyście obchodzili rocznicę śmierci Kazimierza Rodowicza, który dzięki znajomości miejscowych zwyczajów i miejscowego języka był bardzo szanowany tam w miejscowej społeczności i był często wzywany do rozstrzygania lokalnych sporów.”, jakoś tak mniej więcej to brzmiało. A, jeszcze w tym [19]55 roku, kiedy dostałem zdjęcie, to zdjęcie ojca, ta pani, przez Toruń doszła informacja, że ojciec jest pod adresem – wtedy nauczyłem się go na pamięć, znam go na pamięć do dzisiaj – Wenezuela, [niezrozumiałe – A.M., 27:15-27:16], czyli Rada Miejska Del Moján, Del Moján jako miejscowość, Venezuela Estado Zulia, czyli stan Zulia. Więc moja ciotka wysyłała na ten adres kilkakrotnie listy ze zdjęciami, ale nie było ani zwrotu, ani żadnej odpowiedzi. Ja sobie potem na swój własny użytek tłumaczyłem to, że, kiedy już wiedziałem, że ojciec się ponownie ożenił, że albo kolejna żona ojca nie chce żadnych jego związków z jego przeszłością i na przykład namówiła lokalnego listonosza, żeby te listy, które ojciec wysyła, żeby one nigdzie nie dotarły, albo w Polsce cenzura, uznali, że te listy mogą, lepiej niech nie dojdą, albo w ostateczności listonosz był zbieraczem znaczków i to też mógł być powód, że nic nie dotarło. Do dziś nie wiem, jak było naprawdę, natomiast z albumów, które dostałem w [19]78 roku, wiem, że wszystkie listy, które były wysyłane z Polski do ojca docierały, dlatego że całe dwie strony, pełne dwie strony w tym albumie w pewnym momencie są wyklejone zdjęciami, które były przesyłane przez ciotkę tam do Wenezueli, łącznie z ostatnim zdjęciem. Ostatnie zdjęcie było z lata z [19]55 roku, to było na rok przed moją maturą, byłem wtedy, odwiedziłem stryja Władysława na Żoliborzu na Fortecznej 4 i to zdjęcie jest zrobione w ogrodzie za, przy posesji Forteczna 4. W tle stoi dom jeszcze ze śladami po pociskach takich z odbitymi, dom zbudowany przez mojego dziadka, w którym się mój ojciec wychowywał. I to zdjęcie było ostatnim zdjęciem, jakie ojciec miał wklejone, najpóźniej zrobionym zdjęciem, jakie ojciec miał wklejone w tym albumie. Więc to było takie, kamień z serca mi spadł wtedy, że co prawda ja nic o nim nie wiedziałem, ale on jednak wiedział cokolwiek o mnie, bo te listy docierały. To jest długa historia, która wiele elementów no prawie że sensacyjnych [30:00] zawiera. No najlepszy dowód, że kiedy pan Marcin Ludwicki, nauczyciel historii, o którym mówiłem, że napisał tę książkę w ubiegłym roku wydaną, kiedy się zgłosił do mnie po… Bo od, o Stanisławie i o Władysławie, czyli o obu ojca, braciach mojego ojca miał materiał albo w postaci książek przez nich napisanych (książka Władysława pod tytułem „Tryptyk rodzinny” chociażby), albo o stryju Stanisławie miał pan Marcin Ludwicki informacje z książki chociażby „Sztormy i burzany”, którą napisała przecież stryjenka Krystyna, żona stryja Stanisława. Natomiast wszystko, co o m/… A ponieważ książka dotyczyła historii trzech braci – Stanisława, Kazimierza i Władysława – jedynym źródłem informacji w sytuacji, kiedy mój ojciec nic nie napisał ani żadnych pamiętników nie zostawił, ani korespondencji, listów, więc to był, wszystko, co miał, to miał ode mnie. Więc dałem panu Marcinowi 640 stron na pendrivie z mo/, po prostu przegrałem z moich pamiętników 640 stron materiałów o, w których opisuję te wszystkie historie związane z ojcem. Pan Marcin zrobił z tego 67 stron tekstu w tej książce, jest szeście/, na 67 stronach jest ta historia opisana. Więc to, ja mógłbym o tym jeszcze bardzo długo opowiadać, bo naprawdę mówi się teraz przez kilkanaście minut, ale ja to zbierałem przez całe moje życie.
Czuje się pan z ojcem związany?
Tak, oczywiście! Wiem…
Mimo, że nigdy się nie…
Nigdyśmy się nie widzieli, tylko na zdjęciach, ale wiem, że przecież to wszystko, co się zdarzyło, to dary losu, które dla mnie są pozytywne i w temacie szukania śladów ojca, była akurat negatywne w przypadku ojca, który… Wojna, strata żony, strata ojca w Katyniu, strata matki na suchoty umierającej, kiedy ma 8 lat – ciąg zdarzeń, no los go doświadczał niesamowicie. Potem ciotka mnie nie wydaje. Niezależnie od tego, że ja się jej nie dziwię i podzielam jej opinię, to jednak dla ojca to był kolejny cios. Potem żeni się drugi raz, odchodzi od niego ta druga jego żona. Potem się żeni trzeci raz – żeni to jest dużo powiedziane, bo to w zwyczajach Indian Gwahirów to też jest taka, taki szczegół, taka ironia liczb. Tak jak te dwie kobiety młode, które miały obie po 29 lat, kiedy umierały, tak mi bliskie, to inna ironia cy/, liczb: mój ojciec, ponieważ pracował, zarabiał, dostawał pensję, w związku z tym on tę Indiankę, z którą się związał, on odkupił od jej ojca za 300 boliwarów. Miejscowych, według miejscowych zwyczajów dawało się bydło, dawało się worki zboża, ryżu czy czegoś – takie były tam w tej dżungli, takie były zwyczaje. Mój ojciec odkupił, kupił od ojca tą dziewczynę. A ja w [19]79 roku zapłaciłem 300 boliwarów za ten mini grób ojca. Tyle samo w boliwarach, oczywiście wartość pieniądza się zmieniła, ale nominalnie to było tyle samo, ile ja zapłaciłem za mini grób moje ojca na cmentarzu w Del Moján.
Symboliczne, wymowne.
Wymowne. Tych cudów i zbiegów okoliczności różnych… Można by opowiadać i opowiadać. Także…
To dziękujemy bardzo teraz.
Dziękuję, dziękuję bardzo. Nie wiem, czy…
[przerwa w nagraniu]
Młoda Indianka, którą mój ojciec odkupił od jej ojca, miała na imię Altamira. Ze względu na trochę skośne oczy była przez miejscowych przezywana [35:00] Nacinitta [zapis niepewny – A.M.], czyli jakby „Chinka”. Według informacji, które uzyskałem tam na miejscu, ojciec był z nią dwa lata i ona też zmarła na gruźlicę – znowuż ten przypadek, co był w Kijowie. Według indiańskich zwyczajów kuzynka jej, której imienia nie znam, zaopiekowała się moim ojcem i przez ostatnie dwa lata, dwa, trzy lata, by/, ojciec był z nią. I z tą pierwszą Indianką miał dwoje dzieci – chłopca, dwóch chłopców, a z tą drugą – chłopca i dziewczynkę. I kiedy udało mi się w czasie mojej trzeciej i ostatniej podróży służbowej dotrzeć do Del Moján, udało mi się skontaktować z człowiekiem, który przejął po moim ojcu prowadzenie tej elektrowni w Del Moján. Ten ojciec, ten pan, ten inżynier powiedział mi, że wie gdzie, w którym domu, który dom zbudował mój ojciec tej swojej Altamirze i gdzie mieszkali z tymi dziećmi. I zaprowadził mnie do tego domu. Tam mi powiedziano, że wiedzą, gdzie mieszka moja przyrodnia siostra. Pojechaliśmy tam, to była, to było na peryferiach Maracaibo, bo trzeba było wrócić całe 60 kilometrów z powrotem, i cały tragizm sytuacji polegał na tym, że ja miałem na miejscu czasu tylko 15 minut, bo miałem zabookowany samolot, musiałem wracać z Maracaibo do Caracas. Ja byłem w podróży służbowej, więc to były tylko chwile, które ja, że tak powiem, kradłem dla moich prywatnych spraw. Podjechaliśmy tam. Okazuje się, owszem, ona tam mieszka, ona się nazywała Zuli Carmen. Przy czym trzeba wiedzieć, że w miejscowych zwyczajach, co prawda nie jestem pewien, czy formalnie było to małżeństwo zawarte, ale mnie powiedziano, że miejscowe zwyczaje tam są takie, że jeżeli ojciec zmarł, umiera, to dzieci przyjmują nazwisko matki. Matka się nazywała Morales, więc jej dzieci też tak się nazywały. Przyjeżdżam tam pod ten, na to osiedle dosyć biedne, z blachy zbudowany dom, ale czyste. Okazuje się tak: Zuli Carmen tu mieszka, ale jest, pracuje w fabryce piwa w Maracaibo i jest na dziennej zmianie i będzie za cztery godziny, a ja mam 15 minut. W związku z tym wyjąłem, miałem zawsze w kieszeni takie zdjęcie, czarno-białe swoje zdjęcie, które nigdy nie wiadomo, kiedy jeszcze, jakaś wiza, jakaś przepustka, trzeba, więc miałem takie. Do tych sąsiadów, a sąsiedzi mi pokazali: „To są…”, czwórkę dzieci. Widzę czwórkę – i mam to na zdjęciach – widzę czwórkę dzieci, czyli wnuków mojego ojca, z której najstarsza ma, powiedzmy, tam wtedy no może osiem czy dziewięć lat, Metyska zdecydowana. Natomiast czwarty, chłopaczek bialutki taki, jak mój syn, albo jak ja, jak miałem tam dwa, trzy lata. No coś niesamowitego! Więc jestem w sytuacji… Robimy sobie zdjęcia oczywiście i ja proszę sąsiadów: „Słuchajcie, ja nie mam czasu, ja jestem jej bratem. Jeśli macie w domu jakieś zdjęcia, koniecznie poszukajcie. Wy sobie od niej weźmiecie następne. Przynieście mi ich zdjęcia!”, bo wiedziałem, że ona ma brata przecież tego, z tego ostatniego związku mojego ojca. Przynieśli mi zdjęcia obojga, ja im dałem to zdjęcie…
Swoje zdjęcie.
A ja dałem swoje zdjęcie. I w ten sposób… To były pierwsze zdjęcia, jedyne tych dzieci mojego ojca, a że… Wyjechałem. A że historia toczy się… Bo jeszcze znowuż nie wiem, [40:00] ile, bo to… Ja mogę opowiadać godzinami, więc to są kolejne wątki, ale wtedy, kiedy miał być kręcony film przez panią Marię Dużewską, wtedy sprawa była już na tyle zaawansowane przygotowania, że był kontakt z konsulem w Maracaibo, z panem Wojciechem Gałązką, którego, który był poproszony o to, żeby odszukać te dzieci, tych moich kuzynów Metysów. Dlaczego wcześniej ich adresów nie miałem? Kiedy po moim pobycie w Wenezueli okazało się, że ci młodzi ludzie, rodzeństwo moje, ci Metysi poprzez kolegę, który tam później wyjechał, dali mi znać, że oni zgodnie z miejscowym zwyczajem chcieliby uczcić naszego wspólnego ojca, wyjąć kości z grobu, oczyścić na wysoki połysk i z uszanowaniem złożyć je z powrotem do grobu. My się modlimy, żeby pozostali w spokoju nasi, którzy odeszli od nas. Więc mnie to nie przeszło przez gardło, żeby im na to zezwolić, pozwolić, a nie chciałem im odmawiać, żeby im nie robić przykrości, bo zdałem sobie sprawę, że to jest w ich zwyczaju i że dla nich to jest szacunek, a nie bezczeszczenie zwłok. No i może zachowałem się nie najlepiej, ale wtedy nie znalazłem innego wyjścia. Jak to mówią, jak struś wsadziłem głowę w piasek i nie odpowiedziałem im na to. Więc wtedy bałem się tego kontaktu z nimi i to trochę zaważyło na tym, że ja sam nie szukałem z nimi wtedy kontaktu. Lata leciały. Nagle czerwiec 2015, więc już ile czasu? Tamten film miał być zrobiony w 2008 roku, minęło kolejne siedem lat. Nagle w czerwcu 2015, jestem na działce na Kujawach, nad jeziorem, dostaję maila po hiszpańsku. Mail napisany przez kogoś, kto się podpisuje Javier Nieto – nieto to jest po hiszpańsku wnuk. No ale Javier to jest imię, Ksawery, to jest imię i nazwisko czyjeś. Okazuje się: najstarsza wnuczka, właśnie jedna z tej czwórki dzieci, które mam na zdjęciu, wyszła za mąż za Javiera Nieto. I oni od pana konsula Gałązki prawdopodobnie dostali mój adres mailowy i to ona napisała do mnie. W związku z tym dostałem zdjęcia i ich, i ich dzieci, tych rodzin. Dostałem informację, że ta Zuli Carmen zmarła w 19/, 2012 roku na raka kości, że bardzo chciała się ze mną widzieć przedtem, no ale się doczekała. Także ta historia dalej się dzieje, dalej…
Nie skończyła się.
Nie skończyła się.
/transkrypcja: Aleksandra Masny, kwiecień 2020 r./
Dane o obiekcie
-
Nazwa / Tytuł
Wojciech Rodowicz -
Twórca / Wytwórnia
Ujazdowska, Lidia (prowadzący/a rozmowę); Rodowicz, Wojciech (świadek historii) -
Rodzaj
-
Kategoria
-
Data wykonania
30/01/2019 -
Czas trwania
0h 43min 17sek -
Miejsce
-
Numer inwentarzowy
MHP-07-3152 -
Klasyfikacja praw autorskich
-
Permalink