Waldemar Nowakowski
Ujazdowska, Lidia (prowadzący/a rozmowę); Różański, Maciej (operator kamery); Nowakowski, Waldemar (świadek historii);
24/09/2018
Klasyfikacja praw autorskich
Minutnik
-
Korzenie rodzinne - pan Waldemar urodził się w X Pawilonie, jego ojciec był wojskowym
-
Ojciec świadka posiadał kolekcję broni
-
Przyjazd z matką do Warszawy - znalezienie mieszkania przy ul. Obozowej
-
Udział w Powstaniu Warszawskim jako łącznik - zbieranie pierwszych pamiątek z wojska
-
Okres II wojny światowej z perspektywy rodziny świadka - aresztowanie ojca
-
Zostanie żołnierzem w Plutonie 301
-
Opis działań w Plutonie
-
Przeniesienie się do Mińska Mazowieckiego
-
Złapanie przez Niemców w trakcie powstania
-
Świadek trafia do domu malarza p. Czeslara
-
Świadek wyrusza w dalszą drogę, aby odnaleźć rodzinę
-
Wojsko bolszewickie
-
Szkoła księży Marianów
-
Rozpoczęcie konspiracji
-
Pierwszy proces w październiku 1951 r.
-
Wyjście z więzienia, rozpoczęcie szkoły
-
Stan cywilny, rzucanie palenia
-
Bójka ze starszym chłopcem
-
Wspomnienie o ojcu
-
Dostanie się na Politechnikę
-
Wypadek samochodowy
-
Uczestniczenie w zebraniach zrzeszenia "Wolność i Niezawisłość"
-
Świadek otrzymuje pamiątki do kolekcji
-
Świadek nie sporządza dokumentacji o pamiątkach wojskowych, które posiada (do kogo należały wcześniej itd.)
-
Mundury w kolekcji świadka
-
Aresztowanie w 1952 r. , zdjęcia u fotografa
-
Stosunek do komuny
-
Świadek nie brał udziału w pochodach 1-majowych i w marszach
-
Kłótnia z zatempowcem
-
Defilady na Cytadeli
-
Opowieść o zepsutym samochodzie
-
Świadek widział ojca po raz ostatni przed Powstaniem Warszawskim
-
Dalsze losy ojca - wywiezienie do obozu koncentracyjnego
-
Drugie małżeństwo matki
-
Drugie małżeństwo ojca
-
Ojciec został ustawiaczem maszyn
Transkrypcja
24 września 2018 roku, jesteśmy w prywatnym muzeum w mieszkaniu pana Waldemara Nowakowskiego. Gdyby pan powiedział o swoich zbiorach, gdyby nam pan mógł powiedzieć o historii swojego życia, to będziemy bardzo wdzięczni.
No to, dziękuję za zainteresowanie, ale skoro takie pytania, to rozumiem, że zostaniecie tu miesiąc.
Tak.
No bo inaczej… w moim gadulstwie to się nie uda inaczej.
Herbata dobra, słodycze dobre. Miła gościna, zostajemy.
No cóż, od początku, tak?
Tak.
No więc… Wie pani, już kilkakrotnie, kilkunastokrotnie coś mówiłem na te tematy, ale jakoś, no nie powiem, ale jakoś mi się… mi nie idzie dzisiaj. W każdym razie tak, ja się urodziłem w wojsku, ojciec był zawodowym oficerem. Stąd moje zainteresowania nie są chyba specjalnie dziwne. Bo urodziłem się w Cytadeli Warszawskiej, do tego, żeby było weselej, w 10 Pawilonie słynnym. Tutaj już nie muszę tłumaczyć. Wojsko, wojsko, wojsko. W domu ojciec oficer, ordynans w mundurze, ojciec w mundurze, sąsiedzi w mundurach. Wychodziłam gdzieś tam na spacerek po Cytadeli, bo nas tam dalej… byłem smarkaty, z ordynansem chodziłem, albo z gosposią, albo tam czasem z ojcem jak miał czas. Wojsko, wojsko, wojsko. Mężczyzna po cywilnemu był dla mnie ciekawostką. A mężczyzna w czapce, to już w ogóle było bardziej, bo panowie nosili kapelusze. Z gołą głową się prawie nie spotykało, bo uważano, że to nie wypada, prawda. Zazwyczaj jak upały były… Więc wojsko, wojsko, wojsko. Nic dziwnego, że we mnie coś zostało z tego. Ojciec miał troszkę broni, zbierał co nieco, ale niewiele. Miał tam szablę, którą sobie tam przywiózł z [19]20 roku. Rąbnął dlatego, że zdobycz powinna być oddawana do pułku. Taki dobry zwyczaj, żeby co ocalało dalej. No ale szaszkę, taką jak ma tutaj ten Kościuszkowiec, przywiózł. Miał tam jeszcze jakieś szabelki. Miał kolegę, który był kapitanem II Wielkiej Cywilnej. Przyniósł, [niezrozumiałe - przyp. P.M.] dwa pistolety, Jeden taki wielki, że jako dziecko bawiłem się z nim tak, “Na ramię, broń do nogi, broń”. Taki olbrzym i dwa małe. Poza tym ojciec pomagał mi sobie ćwiczyć, [niezrozumiałe - przyp. P.M.], w czyszczeniu broni. W sumie tego było, niedużo, około dwudziestu sztuk. Dubeltówki, sztucery, karabin jeden, drugi… nie pamiętam już szczegółów. Swój pistolet służbowy tam jeszcze jakiś coś, jakiś skałkowy coś. Niedużo tego było. Ale umowa była taka, że jeśli cokolwiek dotkniemy bez jego wiedzy, albo zrobię tak jak nie wolno, to będzie to ostatni raz. Nie będę mógł nawet podejść do szaf z bronią. To było kilka takich w gabinecie ojca. Wolałem nie zaczynać. Jeszcze ja ojca ceniłem po prostu i dlatego słuchałem. No i… Z bronią miałem do czynienia od małego dziecka i wolno mi było, jak był ojciec, dotknąć, wziąć w rękę, zapytać o coś. Odpowiadał mi. Stąd już stało się kawałkiem mnie po prostu, prawda. No cóż mam pani powiedzieć. To tyle będzie. Zacząłem zbierać, właściwie, ojciec zbierał, to tak jakbym ja zbierał, prawda, bo w domu coś było. Więc od dziecka. Ale naprawdę od [19]45 roku, od stycznia, po przyjściu frontu, prawie natychmiast przyjechaliśmy z mamą do Warszawy. [5:00] Mama może chciała cały czas ocalić mieszkanie. Ocalało, ale w środku coś jest, więc przyjechaliśmy od razu. A miała gabinet, bo była lekarzem stomatologii i medycyny. Więc miała gabinety, gabinet właściwie.
Mieszkaliście na Woli, na Ochocie?
Mieszkaliśmy na ulicy Obozowej, tu na Kole. Był tak zwany “dwudziesty blok”, tam jest ten dom kultury [Wolskie Centrum Kultury - przyp. P.M.] i były trzy mieszkania dla lekarzy, jeszcze dla kogoś trzeciego, a potem dziewiętnaście bloków dla tramwajarzy.
[Maciej Różański] Przepraszam bardzo, czy światło panu przeszkadza? Jest za mocne?
No trochę tak.
[cięcie w materiale 05:41-05:43 - przyp. P.M.]
Mówiliśmy o styczniu [19]45 roku, że przyjechaliście z mamą do Warszawy, gdzie mieszkaliście wtedy. W tym mieszkaniu gdzie centrum, dom kultury, czy centrum kultury.
Tak, na Obozowej 85. No i tam mama szukała takich rzeczy jak noże, widelce w biegu porozrzucane. Coś tam, nie pamiętam, no różne rzeczy z mieszkania. Jakieś talerze nawet. Część była w kuchni, jakichś talerzy. A ja wyrywałem się natychmiast pójść gdzieś, a mówiłem… To jeszcze dygresja do dygresji. Jako smarkacza miałem to (dla mnie) szczęście, to brzmi głupio, zdążyłem wziąć udział w Powstaniu Warszawskim jako łącznik. Napisali mi łącznik-sanitariusz i to była dla mnie obraza straszna, bo jak to, ja się czułem żołnierzem od urodzenia. To nagle sanitariusz, skandal. Co prawda ojciec uratował sytuację, bo opisał służby czynnej liniowej. No to ja, jako łącznik, to w porządku, ale no… Ja zacząłem szukać, co znajdę, [niezrozumiałe - przyp. P.M.] po powstaniu. I przyniosłem hełm polski. Jego tu już nie ma, ale jest jeden, jeszcze wisi na tym żołnierzu [mówiący wskazuje poza obraz kamery - przyp. P.M.], na tym pierwszym, tym [niezrozumiałe - przyp. P.M.] jeden. Przyniosłem tę rakietnicę polską, wz. 24 Perkun [pistolet sygnałowy - przyp. P.M.], to. Coś tam jeszcze, to wszystko jedno. Karabin mi zabrali, bo mnie złapali pod wiaduktami tutaj. Zabrali mi karabin, no musiałem rzucić i udało mi się zwiać. Z rakietnicą, hełm gdzieś odrzuciłem, potem go znalazłem. Chyba tak. W każdym razie hełm przyniosłem, rakietnicę i coś jeszcze. Ale karabin mi zabrali i coś jeszcze mi zabrali. I tak się zaczęło. Znaczy, że już widocznie chciałem zbierać, bo po co bym to znosił. Chociaż część to było tak, że jak tych kacapów [pejoratywne określenie Rosjanina - przyp. P.M.] się widziało w mieście, to mnie raczej się ręce nie składały do klaskania, tylko do karabinu. No tak byłem wychowany i… Poza tym jednak Powstanie też miało wpływ na mnie duży, bo… Nie bałem się broni, ja od dziecka nie bałem się broni, to tym bardziej. No i cóż, potem zacząłem zbierać militaria. Najpierw jakieś guziki, tam ich cała masa stoi. Jakieś szabelki, jest ich chyba piętnaście czy coś. Gdzieś nie zbierałem jakoś szaleńczo, to znaczy nie było to dla mnie najważniejsze. Wszystkie inne sprawy też były ważne w domu. Ale zbierałem. Potem broń palną, bo tak, wziąłem się za jakąś drugą konspirację w roku [19]48. Jak miałem piętnaście lat, to już mi się wydawało, że jestem bardzo dorosły. W Powstaniu też mi się wydawało, że jestem dorosły. Ale jakbym zobaczył w dzień powszedni na ulicy szwadron kawalerii polskiej z lancami, szablami, to bym się nie zdziwił. I z orkiestrą, to bym się nie zdziwił, taki byłem mądrala. No, no cóż. Chyba wątek zgubiłem. Widzicie?
O [19]48 pan powiedział, ale jeszcze wróćmy. Jak wyglądało Powstanie w waszym domu rodzinnym, to znaczy nie powstanie, ale w ogóle okres II wojny światowej.
No więc tak. Ojciec wrócił z frontu. [10:00] Miał taką ranę na plecach dosyć głęboką, postrzał wzdłuż pleców pod kątem, więc gdzieś był pewnie nachylony i… No. Kazali się rejestrować oficerom i oni uznali, tam ojciec i jego ludzie, że się zarejestrują, co nie znaczy, że będą trzymać słowa, prawda? Bo to wróg i tak dalej. Żeby mieć trochę spokoju. No ale pewnego przedporanku przyszli i ojca zabrali do oflagu [niemiecki obóz jeniecki dla oficerów - przyp. P.M.]. Bo się nie zgłosił. Wybierali się do Rumunii jak sójki za morze. To ten chory, to tamten jeszcze musi poczekać na coś, tamten się nie pożegnał z żoną. Takie zawracanie głowy. I w końcu ich wygarnęli po kolei. Więc poszedł do oflagu.
A to [19]39 był jeszcze, tak?
Proszę?
To jeszcze w [19]39?
Przełom na [19]40, to był grudzień, czy styczeń, tego już nie pamiętam. Nie było żadnych, nie robili żadnych sensacji, ale zabrali go. Przyszedł po ojca, ojciec był wtedy kapitanem, też kapitan, bo hauptmann, hauptmann [ranga - kapitan - przyp. P.M.], ojciec znał niemiecki, bardzo dobrze, więc rozmawiali sobie. I zaczęło od tego, że ojcu tłumaczył, “Mam przykry obowiązek aresztować pana kapitana”. On mówi, “Panie, no”... przy tym jak potrafili jeńców rozstrzeliwać, mam nawet zdjęcia, [niezrozumiałe - przyp. P.M.]. On kariery w Wehrmacht’ie [całość sił zbrojnych III Rzeszy - przyp. P.M.] nie zrobił chyba. Był siwy ten kapitan, siwy facet. Ale nie o to chodzi. Tatę zabrali, zostaliśmy z mamą i z gosposią, która powiedziała tak, że ona wie, że jest źle, że nie ma nic, że o kawałek chleba trudno zdobyć, bo to wie pani co to się działo, słyszała pani zapewne. Ale ona zostaje z nami. Tak jak w okupacji niemieckiej, też nie było za wesoło, ale ona uważa, że jak była było bardzo dobrze, to teraz jak będzie bardzo źle, to też będzie. Taka osoba. Ale ona działała w bojówce PPS [OB PPS - Organizacja Bojowa Polskiej Partii Socjalistycznej - przyp. P.M.] późniejszego marszałka Piłsudskiego. [niezrozumiałe - przyp. P.M.] tego typu osoba. Gosposia. Cudowna zresztą. No i… Wie pani, gadulstwo jest piękną sprawą, ale pod warunkiem, że jeszcze skleroza nie łapie, a mnie to chyba dopiero ostatnio tak, że ja się gubię. No w każdym razie cóż.
Gosposia powiedziała, że zostaje z wami i…
Tak, została, robiła to co do niej należało. Z pieniążkami tam jakoś tak było, mama stomatolog, to mogła zarobić jeszcze. Po tym miała od razu posadę w ubezpieczalni, obowiązkową zresztą. Świetna sprawa, miała bardzo dobry ausweis [z niem. legitymacja, dowód osobisty - przyp. P.M.] jako lekarz, lekarz stomatolog. No i jakoś tam wojnę przeżywaliśmy. Ja do konspiracji nie należałem, byłem za smarkaty, bo jestem [3] styczeń 19[33]. Znaczy do Powstania już mi się udało dostać, bo ja uważałem się za dorosłego w ogóle. Mówię, jedyna rzecz którą umiałem, ja to powtarzam przy tych wszystkich rozmowach, jedyna rzecz, którą umiałem naprawdę, to się zameldować. To od dziecka słyszałem. Ktoś się ojcu meldował, to ojciec szybko mu się meldował i to w kółko słyszałem. To mówię. I jak wybuchło powstanie, trochę rozgardiaszu było, porucznik Rot[mistrz] podchodził do każdego, tam stali w szeregu, ci amatorzy kwaśnych jabłek [osoba, która robi lub lubi rzeczy dziwaczne, nieatrakcyjne i nieciekawe dla innych - przyp. P.M.]. Coś tam mówił, ja już nie pamiętam tego. Tam stanąłem na baczność, na palcach oczywiście, jak na owe czasy byłem wysoki. Teraz to już jestem… [mówiący kuli ramiona imitując garb - przyp. P.M.]. I, “Panie poruczniku, strzelec, [niezrozumiałe - przyp. P.M.], Waldek Nowakowski, melduję się posłusznie do służby”. To “melduję się posłusznie do służby” było zgodne z regulaminem. I ten oficer, porucznik, on tam dużo słuchał co do niego mówią. Usłyszał, “Dziękuję”. Położyła mi kobieta (notabene szef szpitala, [15:00] który był tam w tym domu kultury) opaskę jedną, drugą na ramieniu i już wiedziałem, że jestem… Jedna co była z krzyżem, tu wisi, tam za mną. Dlaczego jest? Bo jak pobiegłem do domu, parę kroków, natychmiast prawie, jak tylko mogłem, żeby ją schować, bo się wstydziłem opaski. Zamiast być dumny, że się dostałem… Bo starszego chłopaka matka dosłownie za ucho wyprowadziła, nikt nie protestował. “Gdzie ty się smarkaczu pchasz, przeszkadzasz wojsku”. A moja mama była ciężko chora, miała anginę taką, obawiano się, że nie przeżyje. Mamy przyjaciółka, lekarka chirurg, została szefem tego szpitala, tu na Kole właśnie. No bo mama miała… miały razem to robić, no ale… Więc ona tam mamę ratowała, ale ja wiem, że to nie [niezrozumiałe - przyp. P.M.]. Bo gosposia, to jedyna rzecz, którą pamiętam dobrze z powstania, to jak powiedziałem, że idę, bo się zaczęła walka, już miałem chyba opaskę, no nawet na pewno, [niezrozumiałe - przyp. P.M.]. [niezrozumiałe - przyp. P.M.] to na mnie wymusiła, “Włóż porządne buty”, bo ona miała doświadczenia z pierwszej wojny jakieś tam, nie wiem. Nie “zostań, nie pójdziesz, bo dziecka jesteś”, nic z tych rzeczy, ani jednego słowa. Tylko, “Zmień buty na porządne”. Całe szczęście, bo jak bym był w sandałach, to bym nogi miał poranione w ciągu dwóch dni, bo przecież jak byłem potem na Woli, to wiecie… gruzy i gruzy. No i cóż, stałem się, jak ja to mówiłem nieskromnie, żołnierzem. Jakiś tam ze mnie żołnierz. Ale jednak opaskę z krzyżem schowałem. [niezrozumiałe - przyp. P.M.], a z numerem 301. plutonu, 301., nosiłem. Też mam, ale to chyba nie moja. Bo znalazłem po powstaniu kilka, dwie, trzy, pięć, nie pamiętam, bo dałem kolegom ze zgrupowania, bo nie ocaliłbym. Jedno zatrzymałem. No z tej serii w każdym razie. No i młodszykiem, to znaczy, że ja nosiłem meldunki gdzie kazali, amunicję, uwielbiałem to. Bo to tylko chlebak, nie zabierali więcej. Ja tam, czy kolega. Poza tym zawsze się rąbnęło parę naboi, dwa, trzy i mówiło się do żołnierzy, do chłopaków znaczy, na przykład, “Jasiu, dasz strzelić?”, “Nie, co smarkaczu tego, amunicji szkoda”, “Masz trzy naboje, ale jeden strzelę”, “Nie wygłupiaj się, daj, nie bądź taki, dam ci tam chleba, czy coś, czy konserwę”, jak na początku. Takie coś. “Nie wygłupiaj się. Albo pozwolę ci wyjść ze mną…”, nie… Udało mi się parę razy strzelić, przez cały czas [niezrozumiałe - przyp. P.M.]. No bo też… Aha, tu byłem na Kole znany, bo mój ojciec był chyba jedynym oficerem mieszkającym w tamtej części Koła, więc… Społeczność nie za wielka, prawda, wiedziano kto jest kim. Tam się pomagało. No i… no i cóż. Żadnych bohaterskich czynów nie było. Udało mi się przejść cztery raz przez tory kolejowe, z Woli na Koło i z powrotem, czterokrotnie. Znaczy nie górą, bo… kłamstwo, że ktoś tam przeszedł w pierwszych dwóch tygodniach. Pod [niezrozumiałe - przyp. P.M.] Zawiszy jedyne miejsce gdzie można było przejść. To wiem, bo pod Obozową próbowałem, ale przeżyłem. Tylko, że nie przeszedłem. Tak strzelali cholery, w oczy mi nawet nasypało tym, chyba z wiaduktu, gruzu. Pewnie jak strzelił serią to pył poleciał. No nic. I wreszcie… Trochę się zgubiłem, oddział “Waligóry” [Jan Tarnowski - przyp. P.M.] już właściwie poszedł w rozsypkę, z części stworzono Batalion Sowińskiego z kapitanem… [20:00] zaraz sobie przypomnę, Boże kochany… “Hal” [Wacław Stykowski - przyp. P.M.], ale oni się oddzielili, poszli na Grzybowską. No ja się potem trochę zgubiłem. Najdalej doszedłem do sądów. Ale już nie miałem rozkazu, już byłem wolny. W [niezrozumiałe - przyp. P.M.] tam nie ma co opowiadać, Wola, no co ja tu będę mówił. Krew się lała strumieniem. Znaczy strumieniem, takich strumyczkiem, wiadomo, że rozstrzelani byli nie dawniej niż trzy minuty temu, bo ta krew się lepiła, prawda, a tu jeszcze płynęła. [niezrozumiałe - przyp. P.M.] gdzieś tam napisałem, także. W jednym miejscu, gdzie bym wyszedł, wyskoczył z takiego okna. Pół minuty wcześniej, to bym leżał razem z innymi, ale trafiłem na to, że już odeszli. Cuda, mówię. Żyłem w ciekawych czasach, naprawdę. I wszystko to mi się jakoś… mi się wszystko udawało. Dosłownie wszystko. W [19]39 roku mama mnie wywiozła do znajomych do majątku Chlebnia, Grodzisk Mazowiecki. Bo poszła ze szpitalem polowym, to zrozumiałe. W [19]39 roku. Tam też było świetnie towarzystwo. Dzięki temu się nie wygłupiłem jak weszli Niemcy. Dwór, więc oficerowie, to jeszcze zdejmowanie czapki w przedpokoju, prawda. Pani domu, pani starszej, która była. Ona była chyba Austriaczką. Witali się, a ja stałem w kącie pokoju, sali jadalnej, z rękami do tyłu. On to zrozumiał. Spojrzał ten szkop, coś tam zabełkotał do pani Kamockiej, pamiętam jej nazwisko. No i takie były. No ale powstanie. Wreszcie mnie złapali. [niezrozumiałe - przyp. P.M.] przespać się, coś mi tam jeść dawali, nie narzekam. No i [niezrozumiałe - przyp. P.M.] u nas Niemcy. Ale Niemcy, nie Własowcy [potocznie żołnierze Rosyjskiej Armii Wyzwoleńczej - przyp. P.M.], nie, nie… To nie byli Własowcy, zresztą tak się mówi. Nie Rosjanie, nie Ukraińcy…
Ronowcy. [RONA - Rosyjska Wyzwoleńcza Armia Ludowa - przyp. P.M.]
Proszę?
Ronowcy. Z RONA.
No tak, chyba tak. Tam stoi zresztą RONA chyba [mówiący pokazuje poza obraz kamery - przyp. P.M.]. Tu, tu, w tej papasze. Zaraz pokażę to. No, Wehrmacht, oni byli zupełnie łagodni. Zapamiętałem, mogę was oprowadzić, jak najbliżej prawej strony, żeby być jak najbliżej chodnika. To prosta sprawa była. Cwany smarkacz byłem. Żebym ja potem był taki mądry. I co zapamiętałem, że niektórzy zdejmowali hełmy, więcej, ten dowódca też był taki dupowaty, bo pozwolił. Ten co przed nami szedł sobie hełm powiesił na bagnecie tutaj, bo bagnet zdjął z karabinu, to karabin trzymał tak [przed sobą - przyp. P.M.], bo taki miał rozkaz. Do nikogo nie strzelili. Pamiętam, że mieli szersze zady niż ramiona, to zapamiętałem [śmiech - przyp. P.M.]. “Co to za wojsko”, prawda, pomyślałem o polskich żołnierzy, których sobie... wydawało mi się, że w ogóle to sami herosi. Się wydawało, wydawało się oczywiście. No i skoczyłem w krzaki przy Górczewskiej, żaden wyczyn. W ogóle nie zauważyli. Poszedłem, tu były działki, są jeszcze do tej pory. Przeleżałem tam trzy doby. Ktoś dał nam nawet chleba czy coś, nie wiem. Kule lecą tak niziutko, stąd pamiętam, jak leci już kula, pocisk, który już traci bieg, zaraz upadnie. To po tych krzaczkach, po malinach, po czymś. Coś okropnego w sumie, ale wtedy mi się podobało. Ja pamiętam [niezrozumiałe - przyp. P.M.] w Wernerowie trafiłem, znowu mam szczęście, do domu pana artysty malarza, pana [Antoniego - przyp. P.M.] Teslara, nie znałem go. Jego syna, który grał na radiostacji akowskiej [AK - Armia Krajowa - przyp. P.M.] w Wernerowie, no potem się o tym dowiedziałem. Wzięli mnie do domu. Dostałem jeść, dostałem tam [niezrozumiałe - przyp. P.M.], karmili mnie. Przyszedł oficer [25:00] na spotkanie z panem Teslarem i rozmawiali po francusku, bo nie mogli się inaczej dogadać. No ale dla obu to było normalne, wiedzą państwo, w tych czasach. No i dawali mi jeść. No, na brzuchu straciłem. Dali mi potem konserwy na drogę, ja postanowiłem szukać ciotki, jedynej, zresztą nie miałem, koło Tomaszowa Mazowieckiego. Babci mojej siostra tam miała aptekę. Miała ją gdzieś na wschodzie, ale potem ktoś ją [niezrozumiałe - przyp. P.M.] tu, pod Tomaszowem. I postanowiłem tam dotrzeć. Dotarłem tam z paroma etapami, szkoda o tym gadać, bo to będą znowu dwie godziny. No i kto mi otworzył drzwi? Mama. Na wstępie takim. Happy end [z ang. szczęśliwie zakończenie - przyp. P.M.], prawda? Nie end, ale jednak rozdział. No i cóż, przeszedł front. Jak zobaczyłem bolszewików, to… ja wiedziałem, że oni powinni być… nóż w zębach i pić co rano szklankę polskiej krwii, to tyle to ja wiedziałem, prawda. Ale takich obdartusów to ja w życiu nie widziałem. A proszę, przypominam, że się wychowałem w wojsku, prawdziwym. Tam nie mógł mieć żołnierz brudnego paznokcia nawet, w piechocie. Szeregowiec mówię. A tu śmierdzące takie. Ale zdawał się w porządku. No i z mamą do Warszawy, potem szkoła. Ja zacząłem zbierać militaria. W [19]48 roku mama mnie oddała, nie wiadomo dlaczego, do księży marianów, do szkoły. Przecież ja byłem działem moim zdaniem. A tam raczej była taka młodzież, którą… [niezrozumiałe - przyp. P.M.], ci których chcieli księża przyjąć, bo to ciężka sprawa była. Nie chcieli przyjąć, a po drugie, no nie… nie za grzeczny. Moja mama sobie nie za bardzo ze mną dawała radę. I zaczęliśmy konspirować. Znaczy, tuż przed tą szkołą. Ja złapałem kontakt z człowiekiem, którego znałem z roku [niezrozumiałe - przyp. P.M.] niemieckiej jako starego dziada, miał ze dwadzieścia pięć lat pewnie. Potem był podporucznikiem WiN’u [Zrzeszenie Wolność i Niezależność - przyp. P.M.]. Zgadaliśmy się. No różne te układy były, bo on mi powiedział, że mam mu zameldować jaką mamy broń i ile. Już po jakimś czasie, skracać probuję. Powiedziałem, że co to, to nie, bo ja wiem jak wojsko robi, a WiN to było wojsko. Po czym do magazynów i więcej nie zobaczę. A ja miałem swoich chłopaków, bo byłem dowódcą tej grupy. No więc WiN. Żeśmy na własną rękę działali. Ja miałem próbę wysadzenia pociągu niemieckiego, [niezrozumiałe - przyp. P.M.] sprawa. Mitropy [niemieckie przedsiębiorstwo kateringowe - przyp. P.M.]. Nie udało się, dlatego możemy rozmawiać, bo nie przeżylibyśmy, mowy nie było, żeby wyjść z tego gdyby pociąg poleciał. No trochę ulotek, tutaj są dwie na ścianie z akt moich wyciągnięte. Też mam o coś za złe. Ja ciągle komuś mam coś za złe. Władzy ludowej. Nie to, że mnie zamknęli, bo [niezrozumiałe, chyba Niemcy - przyp. P.M.] też zamykał za próbę walki z nimi z bronią w ręku, prawda? Ale tam jest ulotka, “Cześć zapomnianym żołnierzom (czy bohaterom) Armii Krajowej”. Na [niezrozumiałe - przyp. P.M.] powstanie wydaliśmy, jak prasa plugawe jakieś tam te… I za to karać? Polaka, za takie coś? Tego im nie zapomniałem. W tych czasach, no taki byłem złośliwy jakiś. Dostałem mało, bo mieliśmy proces w [19]51 roku, trzydniowy, w październiku [19]51 roku, po dziesięciu, chyba, miesiącach śledztwa. W [niezrozumiałe - przyp. P.M.], ale to wiadomo, wszyscy znają to, nie ma o czym mówić. Trzydniowy proces, wyrok dostałem [niezrozumiałe - przyp. P.M.], bo krótko przedtem był proces generałów. Największy wyrok był dziesięć lat u nich. I adwokat, Żyd zresztą, Meisels się nazywał i drugi Nowogródzki, obaj Żydzi. To byli adwokaci z samego świecznika. [30:00] Ale mama miała jakieś pieniądze, rodzina była, jako tako już się odchuchała. To nie miało znaczenia. Jeszcze oni byli… nie szaleli, jeśli chodzi o pieniądze. I Nowogródzki powiedział mojej mamie podobno tak, “Pani doktor, no przecież czego pani prosi, żeby jak najpóźniej proces? Jak najszybciej”, “Jak pan może?”, “No, teraz był proces generałów, najwięcej dostał generał (tam któryś), dziesięć lat. To ile mogą dostać chłopcy? Ale za miesiąc już o tym sądy zapomną”. I zapomnieli, bo Jurek… [niezrozumiałe - przyp. P.M.] w grudniu dostał karę śmierci za podobne zabawy jak ja. A ja odsiadkę, w sumie tam jedenaście lat, to tam na sześć mi to potem łączyli. Jak na owe czasy, to było nic. A aresztowali mnie tuż po skończeniu osiemnastu lat. No. No cóż.
I gdzie pan trafił wtedy?
Co ja mam o [niezrozumiałe - przyp. P.M.] opowiadać, to są wszystko… Znowu się powtarzam, ale to wiadomo, że tak musi być. Jak człowiek nie próbuje [niezrozumiałe, brzmi jak ugaszczać - przyp. P.M.], to musi powtarzać po prostu. Mianowicie, ja sobie wymyśliłem taką rzecz, że ja mówię tak, jakbym miał pamiętnik, duży pamiętnik. Podarty na strzępy. I znajdowana jakaś kartka i mówię, bo to znalazłem. Za chwilę znajduję coś innego i znowu mówię. Taką se wymyśliłem fabułkę. W ten sposób tłumaczę swój bałagan w opowiadaniu. I synowi jak mówiłem, “Nie będę tego opisywał, bo narobię grochu z kapustą. I po co?”. Co tu pisać? A potem cóż. Więzienie. Po trzech latach wyszedłem. Uparłem się, że skończę szkołę. Ruch ludu, chce iść do szkoły, a nie do pracy. “Do roboty”, mówią, “Budowy czekają na młodych, silnych ludzi”. Ja mówię, jestem silny, ale nogi miałem… teraz to jest druga sprawa już, ale wyszedłem z więzienia z przykurczem takim, że sięgałem stopą. Tak zwane zapalenie stawu kolanowego. Pourazowe zapalenie stawów. Cholera, jak to się stało? Ciekawe, prawda, no ale stało się. No i wyszedłem wcześniej, po trzech latach. Szkoła, udało mi się dostać. Dla pracujących, mimo, że wiedzieli, że nie mogę pracować, bo… Prosiłem dla pracujących, bo dla młodych mi nie pozwolili. Miałem dwadzieścia lat, powiedzieli, “Wróg, młodzież będzie przy łbie, dla pracujących”, “A ja nie mogę pracować”, “No to zobaczymy”. Ale dostałem się. A dyrektor siedział przed tym w pudle trzy lata, czy cztery. Przyjął mnie, przyjął mojego kolegę, Krzysia Rosmana, też wroga ludu. I tam ta szkoła. Maturę se zdałem koncertowo, uparłem się. Można się uprzeć. Tak jak przestałem palić z minuty na minutę, jakieś piętnaście lat temu. Poprosiła mnie ówczesna żona, bo już miałem więcej niż jedną. Pierwsza to była taka studencka pomyłka, no myśmy się rozstali po przyjacielsku. Druga mi umarła. Potem miałem trzecią. I mówi mi, “Nie pal, bo to, bo coś”. I ja się… w dobry moment trafiła. “Ja ci obiecuję, że dwa tygodnie nie wezmę do ust”. Co ja głupi powiedziałem, przecież ja po ścianach chodziłem. Żadne z państwa nie pali?
Nie.
Nie, no to nie rozumiecie tego na szczęście. To nie daj Boże, to jest co to znaczy nałóg. to jest coś strasznego. Ale nieprawda, że nie można. Trzeba się uprzeć i można. Jak zacząłem potem pić wódę, już znacznie, znacznie później, i za dużo mi się zdawało. Wydawało mi się, że trochę to za dużo, za często to idzie. To se mówię, “Sześć miesięcy nie biorę kieliszka” i nie brałem. To umiem. [35:00] To umiałem. No już teraz to już taki jestem… Ale kiedyś, może im to imponowało, że potrafię się uprzeć przy czymś. Możliwe. Może ojciec mnie czegoś nauczył w ciągu sekundy. Mianowicie, w Cytadeli smarkaty byłem, cztery lata pewnie. Przyszedłem, krew mi z nosa leciała. Mama, “Boże, Waluniu”, no prawie, że szpital w domu chciała urządzić. Lekarka to to… przepraszam. Ojciec był w domu akurat. Pyta się, “Co się stało?”, “A nic, pobiliśmy się, dostałem w nos”, do ojca mówić prawdę trzeba było. “A oddałeś?”, “Nie”, “Gdzie to było?”, “Tutaj, tu, przed sześćdziesiątym pawilonem”, na tym podwórzu, wie pani. “Oddałeś?”, “Nie”. Spojrzał na mnie i pokazał taki gest, to ja biegiem na dół (na pierwszym piętrze mieszkaliśmy). Mama w płacz, gosposia w płacz, ordynansa schował do kąta, bo co to będzie. A ja poszedłem, pamiętam nawet imię tego chłopaka, Roman miał na imię, Romek. Był ode mnie starszy. Aha, ojciec pyta, “Młodszy, czy starszy?”. Mówię, “No starszy”, bo wiedziałem, chyba rok. Poszedłem, strzeliłem go w pysk. Takie miałem szczęście, że się przewrócił. Udało mi się. To był przypadek, naprawdę. No i wróciłem do domu, mówię, “Wyrównałem chyba rachunek”, “Dobrze”, [niezrozumiałe - przyp. P.M.] do mamy, “Zajmij się jego nosem”, bo… bo wtedy był moment. Takiego miałem ojca. Takiego miałem ojca. No, życie miałem rzeczywiście ciekawe. Przed wojną brakowało ptasiego mleka, jeśli… może i tego nie, nie wiem, bo nie brakło mu nic. Ponieważ ojciec był skromnym oficerem Korpusu [niezrozumiałe - przyp. P.M.] Piechoty, potem kończył tą Szkołę Uzbrojenia, coś jeszcze, żeby… No ale… Mama była lekarzem [niezrozumiałe - przyp. P.M.], podobno bardzo dobrym. Zarabiała dobrze, lepiej niż ojciec. My mieliśmy wszystko przed wojną. Ale… Sanatorium z rodzicami, nie chciałem jeść. Ojciec mnie próbował zmusić. Wziąłem źle talerz, z czym się udało, że nie wylałem na siebie, bo by był skandal. Bo wiadomo, że talerz się podnosi tak, [niezrozumiałe - przyp. P.M.], bo mnie uczono w domu takich. Do tej pory czasem mam tak ręce przy sobie jak jem, jeszcze mi się zdarza. Zauważyła to któraś z tych moich żon. No i wylałem zupy, niedużo, na złość, bo mi kazał jeść. Tata wstał i zaczął odpinać koalicyjkę [rodzaj paska - przyp. P.M.], bo był w mundurze. Ojca widziałem bez munduru dwa razy. Raz w czasie okupacji niemieckiej i raz przed wojną, z mamą szli w białym stroju na tenisa. Dwa razy widziałem ojca po cywilnemu. No zabrał mnie do pokoju, zdjął koalicyjkę i mi przyrżnął w tyłek. A ja mu powiedziałem (potem mi to opowiadał), “Ty zbóju jeden”, spyskowałem. Ale podobno mu się to podobało. Ale jak się zamachnął tą koalicyjką, to trafił pokojówkę, która przybiegła, no bo będą lać dzieciaka, młode dziewczę, to jej się to nie podobało. A jeszcze nie śmiała interweniować, ale dostała. No i efekt był tego taki, że już potem uważałem, żeby nie podpaść. No trochę miałem, trochę mniej się mnie czepiali jak nie chciałem jeść. Ale ojciec, ponieważ uderzył ją, to wezwał kelnera, czy portiera (to było dobre sanatorium dla wojskowych przed wojną), kazał kupić róż [40:00] i przywieźć. On pojechał, przywiózł i ojciec… Jaka była sensacja w tym, to było w Iwoniczu, dom taki dla armii raczej. Excelsior chyba, super [niezrozumiałe - przyp. P.M.], jak to mówią hiszpanie. No, to była sensacja, że pokojówce oficer kwiaty. A on, “Gdyby była księżną pani, to bym może większe kupił”, takie tego. No, muszę gadać głupoty. Życie miałem ciekawe.
Na Politechnikę się dostałem. Dlaczego? Zaczynała się tak zwana odwilż i wyszła książka któregoś z akowców, pułkownika [Jana - przyp. P.M.] Rzepeckiego. Nie bardzo go cenię, ale tak to [niezrozumiałe - przyp. P.M.] na spotkanie ludzi z AK [Armia Krajowa - przyp. P.M.]. I już się coś, to jeszcze był rok [19]55 chyba, się plącze to trochę, ale już było prawie, że odwilż. Rektorem Politechniki był nieciekawy facet, nie będę sobie przypominał nazwiska, bo to nie o to chodzi. Ale jednocześnie znajomy znajomych znajomych, no wszystkich. Ja miałem ojczyma już po wojnie, on był doktorem nauk technicznych, inżynier budownictwa z doktoratem, habilitacją, to znać musiał takiego faceta przecież. I powiedzieli panu rektorowi, jego magnificencji (tfu), “Słuchaj, masz okazję teraz po ludzku postąpić. Nie rób świństw, bo nie moment”, postraszyli go. Paru ludzi przyjęto wtedy. Ale się przeniosłem na WSI, wie pani. Nie to WSI co teraz mówią, nie daj boże, Wyższa Szkoła Inżynierska. [niezrozumiałe - przyp. P.M.] się uczyć chłop daje. Potem miałem wypadek samochodowy bardzo ciężki, czy wypadek przy pracy. No, zbieram dalej, proszę państwa, mimo, że mi zabrali, że zabrała mi III Rzeczpospolita, oddali po sześciu latach. O policji mam jak najgorsze zdanie i z tego powodu mi też przykro, bo uważam, że to organizacja potrzebna i długo będzie potrzebna w Polsce. Policja. Zrobili se tu zdjęcie, a ja gdzieś dotarłem. Nie dostałem, ale dotarłem. Policjant trzyma karabin, [niezrozumiałe - przyp. P.M.] karabinu, repetuje [wprowadza pocisk do komory naboi - przyp. P.M.], celuje gdzieś w ścianę czy coś i pstryk. Rzecz skandal, no skandal. Oni mają obowiązek. Przepisy są może i głupie, ale oni mają psi obowiązek przestrzegać, oni właśnie. Prawo mówi, że nie wolno próbować właśnie takich numerów, strzelać w pomieszczeniu zamkniętym. Poza jednym przypadkiem, że jest do tego celu przygotowana skrzynia z piaskiem i nikogo nie ma dalej. Więc przekroczył wszystko. Na tym poziomie towarzystwo. No, oddawali za… Teraz ja chodzę na te imprezy, na różne jestem zapraszany. Niedługo, nie mogę, szkoda gadać, robią z człowieka bóg wie kogo. To mnie tak omija już. Czym się zajmuję? Niczym. Chodzę na zebrania WiN’u, jestem tam wiceprezesem. No bo na starość nie ma ludzi już, wymieramy. Poza tym niczym więcej się nie zajmuję, poza tymi [mówiący pokazuje na swoją kolekcję militariów - przyp.P.M.]. Czasem jeszcze coś dostanę. Tam stoi filipinka, granat powstańczy, dopiero parę miesięcy temu dostałem. No, nie miałem, po prostu nie miałem. Syn mój wie, że zbierałem, raczej zbieram, szaleńcze rzeczy i zobaczył, to już muszę mieć. No nieprawda, przecież wielu rzeczy brakuje do kolekcji. Ale ja zbieram to co mi wpadnie w ręce. Jest to może jakiś przekrój tej broni, mundurów z okresu wojny, powstania warszawskiego i po wojnie II, konspiracji, tak jak major [Hieronim - przyp. P.M.] Dekutowski tu stojący. Jest parę broni używanych już po wojnie. Jest Vis [pistolet - przyp. P.M.], z którego strzelaliśmy już potem dla sportu. To znaczy dla treningu, ale potem brali kolegę, miał tylko dwa naboje, dosłownie poprzedniego tygodnia żeśmy wystrzelali dwa berety pełne amunicji i wszystko poszło, zostały dwa. [5:00] [niezrozumiałe - przyp. P.M.] i nie ma co bronić, no mądry chłopak był. Wyrzucił przez okno (mieszkał na Marymoncie), piętrowy domek mieli i trafił w środek dużego krzaka bzu, większego niż ja mam tu w ogrodzie. I ten pistolet przeżył parę lat. On wyszedł z więzienia za inne sprawy, ja wyszedłem z więzienia i zaczęliśmy szukać i znaleźliśmy. I on mówi, “Masz, ty zbierasz”. Jest. [mówiący liczy eksponaty - przyp. P.M.] Raz, dwa, trzy, cztery, pięć… siódmy od góry. Też się coś udało.
No na pewno.
Mam tam pistolet maszynowy Beretta, z odjętą kolbą drewnianą, dorobiona metalowa po wojnie. Nosił to, miał to kapitan o pseudonimie “Noc” [Zdzisław Nurkiewicz - przyp. P.M.], WiN i Narodowy Związek [Zjednoczenie - przyp. P.M.] Wojskowy, bo to się trochę mieszały. A takie rzeczy. Wiele rzeczy jest nieopisanych, ku rozpaczy mojego syna. Bo mówi tak, “Żyj sto lat co najmniej, ale potem nie będziemy wiedzieli co do czego”. No nie będziecie, no trudno. Ja nie mam tej łatwości przelewania na papier. A poza tym złapałem się na tym… tak wcześniej nie było można, bo za komuny to było niemożliwe. Bo dojście po kim ten pistolet na przykład… Jakby wyglądał ten człowiek gdybym powiedział o kimś… Niemożliwe wręcz powiedzieć. Schować, to się tak mówi, a jak znajdą… Przecież nie było dokumentacji. Potem pamięć zawodna. Niektóre to bez znaczenia, bez znaczenia skąd mam, tam któryś z tych nagantów [rewolwer - przyp. P.M.], nie wiem zupełnie, ale to bez znaczenia, bo to pomysłu dzieciom znaleziony nie wiadomo gdzie. Nie nasz, nie uboski, nie przeciwników. A broni… kiedyś z rozbrajanki miałem coś takiego. To, z Sulejewa, ten pistolet maszynowy, ale to nie ten egzemplarz, no nie zachował się tamten.
A mundur jak trafił do pana?
Nie słyszę.
Mundur pułkownika Dekutowskiego, jak trafił do pana?
To jest… to nie pamiętam już, ten battle dress [z ang. mundur wojskowy - przyp. P.M.], nie pamiętam. To jest angielski battle dress, on nosił taki. Nie pamiętam ten akurat. Tam jest przypisywany mojemu ojcu z zachodu po wojnie, ale nie, bo za mały, więc niemożliwe. Ktoś to przywiózł i… Dalej jest mundur tropikalny mojego wuja, podporucznika Jankowskiego z Brygady Karpackiej. Ale spalił… Był tutaj Andrzej Pilecki, syn rotmistrza [Witolda Pileckiego - przyp. P.M.], z [niezrozumiałe - przyp. P.M.], chłopy takie pod sufit. I tak się bawili, tak się im to podobało… tam są takie lampy, jeszcze nie włączyłem na razie… i pchnął taką lampą, upadła na ten mundur tropikalny i spaliła. Teraz dopiero wpadłem na pomysł, że jak odnajdę, mam gdzieś skórę, skórę kierowców angielską, to mi ojciec przysłał w [19]45 roku, gdzieś leży, bo na pewno by jej nie wyrzucił. To założę ten mundur, to będzie wszystko w porządku, nie będzie widać. Wuj nie żyje, ale mundur mi dał. To tak, trzeba żyć w ciekawych czasach, żeby móc coś mówić. Trzeba spotykać ciekawych ludzi, trzeba się tego nie bać.
Jak pan sobie radził? No bo czasy były takie, że o wielu rzeczach nie można było mówić, ograniczona ostrożność wobec nieznajomych, żeby…
Oh, bardzo, bardzo. I niestety nie wszystko udane, bo jednak u nas powodem aresztowania był konfident jednak. Nie upilnowaliśmy się.
Mówi pan o tym aresztowaniu w [19]51 roku, tak?
Tak. W [19]50 minie też aresztowali, ale nic nie wiedzieli. Wiedzieli tylko, że byłem w grupie ludzi, która strzelała z pistoletów. Ja mówię, “No, a kto nie strzelał po wojnie?” Ostatnie lata, mówię, jako dzieciak, to tak. Gdzieś tam w jakimś lasku znaleźliśmy, w coś strzeliłem i tyle. Guzik mi mogli udowodnić. Nic o mnie nie wiedzieli. SIedziałem długo, [10:00] bo chyba z dziesięć dni, a koledzy cztery, czy pięć tylko. Z mojej głupoty. Bo prowadzili [niezrozumiałe - przyp. P.M.] jeszcze. Prowadzili mnie korytarzem na parterze, do jakiegoś pokoju. Otworzyli drzwi… śledztwo na parterze, coś tu będzie dziwne, bo woleli wyżej. Okna były zasłonięte, ale i tak. Zawsze zakratowane, żeby nie skakać, żeby nie wyskoczyć na trawnik, czy na podwórko. No i patrzę, wisi szyna, tak to odebrałem. To była taka aluminiowa, nie wiem czy aluminiowa, biała rura, tutaj gdzie są takie. Co się okazało, to był pokój fotografa. Robili wszystkim piękne zdjęcia. Profil, trzy-czwarte i en face. A ja byłem przekonany, że mi manto spuszczą, lanie. No bo tak, dlaczego partner? Dlaczego… taka pora też była nie bardzo, przedpołudniowa. No i jak otworzył drzwi człowiek wewnątrz, to ja myślałem, że on jest w gumowym fartuchu. No fotograf. A ja byłem przekonany, że teraz się dopiero zacznie. No to co było do tej pory, te parę dni, to jest chleb z masłem. Jak nie chciałem wejść do tego, bo się zaparłem. Miałem wtedy siedemnaście lat, byłem dosyć silny chyba. Znaczy, byłem normalnie rozwinięty i poczucie strachu… Od [niezrozumiałe - przyp. P.M.] mam tu coś we łbie, no po prostu… Naprawdę, ja to mówię bez próby chwalenia się, tylko po prostu nie myślałem o tym. Takie mi lanie spuścili i mnie siłą wepchnęli do tego. I wreszcie ten fotograf mówi, “Czego się bronisz? Widzisz gdzie jesteś?”, ja mówię, “No widzę”, “Wiesz co to jest?”, “No wiem”, a fotograf, “Zdjęcie ci będę robił, zawsze się przyda”. Zaczął żartować sobie, porządny facet. “Weź się powycieraj, masz tutaj…”, nie była to chustka do nosa, ale czyste jakieś szmatki mi dał, bo pokrwawili mnie trochę. Nie bardzo, ale… Zrobił mi zdjęcia, mówi, “Cześć, powodzenia ci życzę”. Taki facet no, ubek, fotograf. Ale zdjęć tych nie mam. Jakoś po wyjściu z więzienia to nie był moment, ale już w III RP, to można było pójść do pałacu… nie do pałacu, na Cyryla. “Proszę mi to oddać. Nie mieliście prawa, bo ja jestem już po...”, po tym, “po uznaniu, że wyrok jest nieważny”, tak zwane rehabilitacji te... te łobuzy. Nas rehabilitować? Nie siebie? No weźcie to pod uwagę. To tak jak z [niezrozumiałe - przyp. P.M.], “Cześć zapomnianym bohaterom Armii Krajowej”. To zarzut w Polsce? Tak samo to, prawda? Nee lubię takich rzeczy. Po prostu nie lubię. Bo do komuny nie mam nienawiści. Ja mam bardzo mocne uczucie dla nich. Ja się tym brzydzę. I stąd całe moje działanie, całe moje postępowanie przez te lata, bo takie… No coraz mieliśmy bliższe kontakty z czymś, co się człowiek brzydzi, prawda? Bo z kimś, kogo się nie cierpi, to morda jak trzeba. A takie tam.
No ale jak sobie pan radził? Były przecież przymusowe pochody 1 majowe…
Proszę pani…
...była presja, żeby zapisywać się do partii…
...wszystko to nieprawda. Była, znaczy presja była, ale nic nie zrobili, jak nie poszedłem, bo nie byłem. Raz jedyny byłem, jak byłem uczniem szkoły na Bielanach u księży marianów. Myśmy numer tam wycięli, ale to chcecie, to jeszcze kiedyś powiem. Żeśmy taki numer odwalili, że hej. No, ale poszliśmy raz. A tak to co mi mogli zrobić? Bo mówiłem, że spałem na przykład. Bo byłem na tyle mądry, że nie pyskowałem, “Co wy komuna zasmarkana”, i tak dalej, nie. [15:00] Że zaspałem, albo… No nie potrafiłem się przemóc, że taka okazja pospać dłużej. Tego, tłumaczyłem się, to też nie jest ładnie, ale tak było. Nie trzeba od razu się na piedestał pchać. Także można było, to nieprawda, że… No mogli z pracy wyrzucić, mnie akurat nie wyrzucili. Mnie o mało ze szkoły nie wyrzucili przed aresztowaniem krótko. Mogli, lepiej, żeby wyrzucili, byłbym bardziej dumny teraz. No, ale nie. Mianowicie, zrobili masówkę jakąś, listopad [19]50 roku chyba, rewolucja dzika, czy coś takiego i zrobili masówkę w sali… gimnastycznej chyba, to było w gimnazjum i liceum przy Mińskiego. Duże sale, piękna szkoła przedwojenna, było miejsca dużo. I wychodzi zasmarkaniec, jakiś [niezrozumiałe - przyp. P.M.] i mówi tak, “Mamy masówkę z okazji (tam prawdopodobnie to było tej rewolucji), dziękuję koleżankom i kolegom za tak liczne przybycie”. Ja myślałem, że mnie rozniesie i wstałem. “Słuchamy, słuchamy, ale potem będą wypowiedzi w dyskusji”, ja mówię, “Nie, ja tylko chciałem powiedzieć, że szatnia jest zamknięta na klucz i szatniarki nie ma, dziękuję”. Nie wyrzucili. Oni wiedzieli, to było jeszcze od nauczycieli z okresu międzywojnia, rozróżniali pewne rzeczy pewnymi cechami charakteru i logicznie po prostu. Jak ktoś coś znosi, jak czegoś nie znosi, prawda? Te granice wytrzymałości, ja na to akurat mam kiepską. Tak się złożyło no. I nie wylali. Na korytarzu miałem taką… wszedł nowy dyrektor, bo wyrzucili starego dyrektora, porządnego człowieka. No, wszedł też taki jakiś, nie wiem, bo krótko byłem. Zaraz mnie aresztowali krótko po tym. No i na korytarzu, na dużej przerwie, “Kolego, to sobie idź do [niezrozumiałe - przyp. P.M.]”, trochę komunistów było, więc… Ja należałem do… były trzy osoby, które nie należały do ZMP [Związek Młodzieży Polskiej - przyp. P.M.] i tylko nie pamiętam, czy w ostatnich jedenastych klasach, czy w całej szkole. Zdaje mi się, że w całej szkole, to też jest możliwe. Jedna dziewczyna i dwóch chłopaków, ale co. Dziewczyna była tak śliczna, że i tak by jej nic nie zrobili. A nam to nie wiadomo, ale nic. W każdym razie, pokłóciłem się, coś tam palnęliśmy sobie z takim zetempowcem, działaczem. I on nie wytrzymał i mówi, “A, ten, szurasz mi tu, ty jesteś bandytą i twój ojciec był bandytą”. Oni wiedzieli, że ja byłem w Powstaniu [Warszawskim - przyp. P.M.], bo ja nie ukrywałem, byłem z tego bardzo dumny. I, że ojciec był oficerem Powstania też wiedzieli. To ja go strzeliłem w pysk. Powiedziałem, “Ty jesteś bandytą, a nie ja”, i w ryja. Próbował nawet oddać, ale to takie te… Ja nie byłem za silny, byłem przeciętny po prostu, bardzo przeciętny, ale jak się chce to wystarcza, prawda? I wezwał nas dyrektor. “Jak to było? Od czego się zaczęło”, [mówiący podnosi rękę - przyp. P.M.], “To powiedz”, mówię, “Powiedział mi”, Jasio, Kazio, nie warto pamiętać, “że mój ojciec i ja, że jesteśmy bandytami, że byliśmy bandytami. Ja sobie nie pozwolę na to”, “Tak, dobrze. A ty co?”, “O, bo on mi sam coś tam [niezrozumiałe - przyp. P.M.]”, “Że co, polityczne coś?”, “Nie, coś mi tam powiedział Waldek, to mu powiedziałem, a on mi dał, on mnie uderzył w twarz”. No też bym go w tyłek bił, gdybym się nie brzydził. Dla takich facetów, to twarz jest dobrym miejscem, prawda. To jeszcze [niezrozumiałe - przyp. P.M.] otwartą dłonią. To wszystko są rytuały, ale to taka prawda. Ciekawe miałem życie. Ja was przepraszam, wiecie, za to gadulstwo straszne, ale nie próbowaliście opanowywać.
Tak.
Bo pani by sobie świetnie z tym dała radę, [20:00] jestem o tym głęboko przekonany, z opanowaniem tego mojego gadulstwa, a nie chcieliście, to… to wasza wina.
Pamięta pan jeszcze, jeszcze wrócę do cytadeli. Czy pamięta pan jakieś uroczystości, jak tam wyglądało…
Pamiętam jakieś defilady wewnętrzne, ale z jakiego powodu, nie pamiętam. Chodziliśmy, bo tam stał 30. Pułk Piechoty, Strzelców Kaniowskich, pułk mojego ojca. Więc albo ojciec brał również udział, albo po prostu chodziliśmy. A w tym mnie jeszcze interesowało, że początkowo, to jeszcze orkiestra jak maszerowała, to ten bęben, ten ogromny (wtedy mi się wydawało, że ogromny), był ciągnięty na wózeczku przez małego konika, a nie osiołka, konika. I ten konik tak pięknie podnosił łapy. To zapamiętać różne defilady, w cytadeli. To wszystko, to się szykowali, to oczywiście. To była dla mnie atrakcja. A konik odwalił numer, bo później, jak już był stary, miał dożywocie tam podobno, to nie nadawał się już do ciągnięcia bębna, już przestali, już potem normalnie to było. Że urwał się, bo on wodę ciągnął, do podlewania, te trawniki były podlewane bardzo precyzyjnie (klomby przed 60. pawilonem). Od tego było wojsko w zasadzie, nic dziwnego to było, że zadbane. I urwał się z tego jakoś i poszedł na defiladę. I podeszli, defiladował za orkiestrą, tam gdzie jest jego miejsce. To tyle… Ja tego nie widziałem, tego mi… ale ja o tym słyszałem. Natomiast konika pamiętam, że tak ładnie maszerował, wcześniej, ale to jak przez mgłę. No coś, wiecie no… Dziecko to jednak… to się zupełnie inaczej odbiera, prawda. Wszyscy, my to niedawno, pamiętacie państwo, że dzieci to… Ale pewne rzeczy się pamięta. Trzeba bardzo uważać… ja to nazywam pamięć i pamięć wtórna. Mianowicie czasem mi się wydaje, że to było wtedy, a nie wtedy. Gotów się jestem upierać i coś tam bzdury gadać. Tak. Bo niemożliwe, no co tam, nie wiem co tam powiedzieć. Że na przykład widziałem działko przeciwlotnicze na defiladzie w [19]35 roku, jak jeszcze ich nie było, były w [19]37, prawda. To teraz wiem o tym, ale… Ta… Obyś żył w ciekawych czasach, udało mi się. Ale mam satysfakcję pewną. To, że mogę z wami dzisiaj porozmawiać, bardzo się cieszę z tego powodu. Sprawiliście mi państwo frajdę, bo życie, kiedy staje się monotonne, to… to już naprawdę nie warto. Dzieciaki bardzo o mnie dbają, syn i synowa. Do przesady. Nawet jak zepsuł mi się samochód, w tym roku, pierwszy raz. Dwudziestoletni Lanos, dwudziestoletni. Pierwszy raz się zepsuł tak na poważnie. Zatarło mu się coś w tylnym kole. To mi mówią, “Tata, przecież nie będziesz…”, a i ja się rozchorowałem kolejny raz. “I potem to już nie jeździsz, nie jeździsz, to naprawić trzeba, tak, tak”. Syn mówi, “Ja ci pomogę”, ale nie ma prawa jazdy. Pierwszy w tej rodzinie, odkąd istnieją prawa jazdy chyba. No matoł, no nie chcę i koniec. Powiedział, że jego będzie stać na to. Jak będzie musiał to pojedzie taksówką, albo będzie miał kierowcę, gadaj z głupim. Tam wszyscy, wszyscy… Mój bratanek cioteczny, był sześciokrotnym (chyba) mistrzem polski w kategorii jakichś tam rajdów, Maciek Kołobylski, więc tego typu. Mnie też powiedział smarkacz komplement. “Wujek, [25:00] ty jeszcze się trzymasz kółka?”, a wiozłem ich na dworzec, bo oni mieszkają w Gdańsku, wiozłem ich na dworzec i za późno wyjechaliśmy z domu. Więc wyobrażacie sobie państwo co się działo. Chciałem się popisać smarkaczowi, przypuszczam. Ale tylko wióry szły z tego. No nie było jak. “Jeszcze się trzymasz kółka”. A syn nie jeździ. No i potem mnie oszukali. Ja kiedyś miałem Jaguara. Kupiłem starego, rozlatującego się Jaguara, ale ponieważ lubiłem mechanikę, nauczyłem się na broni, wszystko to rozbierałem sam, montowałem. Wiecie państwo granaty, przecież wiadomo, nie można dać tego komuś, żeby zrobił, bo nie może się sto procent udać, prawda. Mi się udało. Coś no… “Trzymasz się kółka”, byłem dumny ze smarkacza, powiedział. Tanio mi sprzedali ten samochód, za całe tysiąc złotych, bo miał dwadzieścia lat, więc handlarz skorzystał. I usłyszałem, że się umówili, że mi nie pomogą kupić Jaguara. Bo kiedyś miałem, grata, bo grata, ale miałem i też chciałem starocia. Chciałem takiego dwudziestopięcioletniego, bo można znaleźć za grosze. Bo to by było też istotne, teraz widać po tym remoncie, to już ciężko by było. I oszukali mnie, bo mi w ogóle tego nie szukają. A nawet jak koledze mówiłem [niezrozumiałe - przyp. P.M.] prosił, żeby on czasem tego nie zrobił, bo ojciec nie może już jeździć. Chodzić nie mogę, a nie jeździć, prawda? No. Prawda, jak tak mówię, to prawda. No i co wam jeszcze powiem? Teraz zrobić kawę czy herbatę jeszcze?
Nie, dziękujemy bardzo.
No co ja mogę tu. Ja już więcej nic nie będę gadał, bo mnie przerwać jest trudno. Ja sobie zdaję z tego sprawę. I co ciekawe, bo to w ostatnich czasach tak się stało, odkąd jestem sam… Nawet syn mi mówił, że mu za mało czasu poświęcałem, ale to każdy syn tak mówi chyba. Bo ja też uważałem, że mój ojciec też za mało poświęcał, ale cóż. Przecież był w pułku i…
Kiedy pan widział ojca po raz ostatni swojego?
Widziałem ojca tuż przed Powstaniem, już był dowódcą zgrupowania za Żoliborzu. Przyjechali samochodem we czterech. Trzech młodych ludzi, widać, że konspiracja, tak, żeby nikt ich nie rozpoznał. Buty jak szklanki oczyszczone długie, bryczesy polskie. Ci Niemcy albo byli głupi, albo już się bali. Trzech takich ananasków, młodzi ludzie i ojciec z nimi. Ojcu nie tyle przysługiwał, ale miał obowiązek poruszać się z ubezpieczeniem. Czyli jak my teraz mówimy żargonowo, z obstawą. Jeden z nich… Też ciekawostka kolejna. Weszli do domu, tam gosposia herbatę, coś jeden z nich pobiegł gdzieś, no bo musiał rzeczy pilnować. Potem drugi, ale… “Herbatę pijecie, czy czegoś więcej? Czy pijecie herbatę?”, “Tak, tak, chętnie”, [niezrozumiałe - przyp. P.M.] marynarkę, mówi, “Uff, gorąco”. To już był lipiec [19]44. Tu pistolety, tu… No bo smarkacz się musiał pochwalić. Ja to rozumiem, ja potem też się lubiłem pochwalić. Wtedy to myślałem, że udało mi się zobaczyć, prawda. No smarkacz, nie smarkacz. Musiał mieć dwadzieścia jeden lat, bo by, bo nie mógłby być w ubezpieczeniu, gdzie trzeba nagle strzelać, prawda, do człowieka. A to nie każdy może strzelać.
Tak. I jeśli to nie tajemnica, to jakie były losy potem pana ojca?
Ojciec mówi, dostał się do niewoli niemieckiej, pod zmienionym nazwiskiem. No bo [niezrozumiałe - przyp. P.M.], by złapali tym, bo oficer zawodowy, z oflagu [niemiecki obóz jeniecki, w którym trzymani byli oficerowie - przyp. P.M.] uciekł, przeszedł całą okupację w Warszawie. Dostał się do niewoli ze swoim zgrupowaniem, bo… mogli uciekać, ale uznał, że wojsko idzie do niewoli, to… [niezrozumiałe - przyp. P.M.], to było największe zgrupowanie. To, że było od sześciuset do pięciuset ludzi. Mówię w dół, bo to tak. No znalazł się w niewoli. Był w tej grupie dwudziestu dziewięciu oficerów wywiezionych z oflagu do obozu koncentracyjnego na [niezrozumiałe - przyp. P.M.]. Coś tam narozrabiali. Dostali wyrok śmierci przez untergericht, [30:00] sąd specjalny. Mam tę listę dwudziestu dziewięciu. Wymalowali im na plecach farbą krzyże, swastyki, nie wiem, zapomniałem. To jest tak jak się nie notuje. I któryś z nich zdążył krzyknąć coś, zobaczył delegację, już była delegacja duńskiego Czerwonego Krzyża, [19]45 rok, okolice Lubeki. I jeszcze coś i jeszcze coś. I tego, “Jesteśmy polskimi oficerami”. To wystarczyło, tamci krzyk podnieśli. To już była końcówka. I podobno wielu z tych przedstawicieli państw neutralnych… a nie, to nie był Duńczyk, bo Dania nie była neutralna. No wszystko jedno. Szwed pewnie. Już się ich bali Niemcy, bo oni mówili, “Popełniliście zbrodnię, to wam może sąd udowodnić, ale ci którzy są w porządku, niech uważają, bo łatwo możecie”, kolokwialnie się teraz tak mówi, prawda, “podpaść”. I już nie rozstrzelali. Potem był w armii tam króciutko. Potem był dowódcą tak zwanej transport group [z ang. grupa transportowa - przyp. P.M.], miał tam tysiąc dwustu kierowców, samochodów i oni tam… różne rzeczy dla wojska wożono. Ale to już była służba, moim zdaniem, pomocnicza.
Ale to mówimy o armii amerykańskiej?
Angielskiej. A później chciał służyć w obcej armii. Po prostu uważał, że nie. Jak im proponowano wyjazdy, a ożenił się po raz drugi. Z mamą się porozumieli, stąd wie tylko, przez łączników, że nic z tego nie będzie, małżeństwa, bo on nie może wrócić. Mama powiedziała, że absolutnie nie pojedzie. Nie pójdzie na zieloną granicę [określenie na słabo pilnowany odcinek granicy państwa - przyp. P.M.], żeby nie wiem jaki [niezrozumiałe - przyp. P.M.]. Bo już dzieckiem, o mnie tak, jakby było o co walczyć. Nie no, wie pani, to…
Tak.
Aż mi głupio. No i mama wyszła za mąż. Świetnego faceta miała. Naprawdę, tak trafić, takiego ojczyma, to tak jak niedużo mi się w życiu rzeczy udało. Tak samo i ten facet, no. Doktor nauk technicznych, więc jakiś tam poziom miał. Oficer Armii Krajowej, też jakiś poziom. Intelektualnie bezbłędnie, no wiecie. Naprawdę zazdroszczę takim ludziom, takiego… Mimo, że inżynier, to co to. Nauka zawodów w końcu. Wiem to po sobie. Ale jednak [niezrozumiałe - przyp. P.M.]. I tak. No cóż, ojciec. Proponowali mu gdzie chce najpierw, więc myślał o Australii, miał tam znajomych. A jego żona, głupia baba… Mimo, że ją poznałem potem, po śmierci ojca już, bardzo, bardzo fajna babka. Spokojna, przyjemna pani. Staruszka już była. Zmarła w wieku dziewięćdziesiąt dziewięć. Ale rozmawiałem z nią, było bez przykrości. No zwłaszcza, że ona jest matką mojej przyrodniej siostry, prawda, więc tym bardziej. Uparła się na Stany Zjednoczone, bo głupia baba. Przepraszam, tak mówię o niej pierwszy raz chyba. No a tam, ponieważ ojciec kończył przed wojną tę Szkołę Uzbrojenia… bo Pułku to już nie bardzo, bo i wiek i to i tamto i nie chciał do emerytury siedzieć w Pułku. Bo i awanse coraz trudniej i mniej ciekawie, no i wszystko, no i nieciekawie już. Skończył Szkołę Uzbrojenia. Miał tam kursy jedne, drugie, trzecie. Przed wojną. Żeby mówić tym robotnikom, “Pokażę ci coś”. Wie pani, po Szkole Uzbrojenia, to zależy od poziomu. I został od razu ustawiaczem maszyn. To jest taki zawód, taki facet, który pilnuje robotników, którzy montują maszyny. Sam nie musi przykręcać, dźwigać. Tylko… To się nazywało w Stanach po polsku ustawiacz maszyn, nie pamiętam dokładnie. Umarł w wieku lat [35:00] sześćdziesiąt chyba. Za dużo może był, bo był ranny w [19]20 roku, był ranny w [19]39 roku i był ranny w Powstaniu. Podobno to jakoś tam zaważyło, tam… Bo był chłop jak tur silny. Ja taki [niezrozumiałe - przyp. P.M.] i mi mówi, “Taki mały”. Bo mój syn i moja siostra cioteczna mają dokładnie wzrost mojego ojca, podobno. Metr osiemdziesiąt dziewięć, czy dziewięćdziesiąt jeden, coś takiego. No wielki chłop. No ale, z fortem się musiał, bo w wojsku… Oficer tam musiał z żołnierzami wszystko robić, szczególnie młody oficer. Nie było tak, że siedzi sobie za zebraniu kompanii, prawda. Tylko jak żołnierz biega, to młody oficer z nim, bo musi dać przykład. Ba, bo jeszcze go [niezrozumiałe - przyp. P.M.], albo go wyleją.
Świetnie…
O dziwnym świecie państwo słuchacie.
Tak, tak.
Może ja… Wie pani, to są takie opowieści… Gdybym miał to mówić po kolei, to bym to może i napisał nawet, ale to nie potrafię. Poza tym, nie chce mi się. Syn mnie namawia, ale… co mnie to tam. Tyle ludzi umiera bez świadectw o sobie jakichś. A ja z kolei, nie mam wielkich rzeczy do opowiedzenia. Może komuś się wydawać, że tak nawet, ale mnie nie, bo to… wtedy to było oczywiste. Dla mnie, powstanie, gdybym się nie dostał, to bym się chyba zastrzelił, bo nie wiem co bym zrobił. Bo to dla mnie było tak oczywiste, że ja mam wziąć udział w walce, jak to, że… no nie wiem, jak to, że muszę spać na przykład. To była żadna moja zasługa. Ja miałem to tak wpojone… no, może tam tradycja pewna, coś takiego, wie pani, że ja sobie nie wyo… bo… znaczy, to muszę to tak dokładniej powiedzieć. Było absolutnie poza moją wyobraźnią, jak nie postąpić. I za Niemców i później. Także to… ten typ tak ma, tak się mówi teraz, tak?
Tak.
Tak jak każdy zając umie skakać, prawda, każdy kot umie miauczeć, tak samo ja… lubię to. I tyle. Ale tak, to nie ma nic za darmo. Musimy się przejść do księgi.
Tak. Dziękujemy bardzo panie Waldemarze.
To ja dziękuję.
Dane o obiekcie
-
Nazwa / Tytuł
Waldemar Nowakowski -
Twórca / Wytwórnia
Ujazdowska, Lidia (prowadzący/a rozmowę); Różański, Maciej (operator kamery); Nowakowski, Waldemar (świadek historii) -
Rodzaj
-
Kategoria
-
Data wykonania
24/09/2018 -
Czas trwania
1h 18min 15sek -
Miejsce
-
Numer inwentarzowy
MHP-07-3145 -
Klasyfikacja praw autorskich
-
Permalink