Melchior Królik - Mediateka - Muzeum Historii Polski w Warszawie SKIP_TO
Wizyta w muzeum Przejdź do sklepu
Historia mówiona
Audiovideo

Melchior Królik

Ujazdowska, Lidia (prowadzący/a rozmowę); Różański, Maciej (operator kamery); Swędzki, Maciej; Królik, Melhior (świadek historii);

20/11/2019

Minutnik

  • Najazd Służb Bezpieczeństwa na Jasną Górę w 1958 r. - SB zarekwirowało powielacze

  • SB zabrało wszystkie możliwe dokumenty - łącznie ze świadectwami ukończenia siódmej klasy

  • Zdawanie matury wewnętrznej i zewnętrznej

  • Przyjęcie święceń od Karola Wojtyły

  • Świadek opowiada o bombardowaniu w 1939 r.

  • Służby Bezpieczeństwa znalazły m. in. przedruk z 1932 r. "Cuda i Łaski Matki Bożej Jasnogórskiej", który zawierał opis "cudu nad Wisłą"

  • Wspomnienie o przeorze Korneliuszu Jemiole

  • Wstąpienie do Zakonu Paulinów

  • Powołanie Instytutu Prymasowskiego Ślubów Narodu (tzw. Ósemki)

  • Będąc w Zakonie nie można było odwiedzać rodziny

  • Wątpliwości przed ślubami wieczystymi

  • Udział w pielgrzymce warszawskiej

  • Pierwszy dzień w zakonie

  • Prezentacje o cudach i łaskach jasnogórskich, prowadzenie homilii

  • Obchody Tysiąclecia Chrztu Polski na Jasnej Górze

  • Świadek był kolejno prefektem kleryków, przeorem i kierownikiem pielgrzymki warszawskiej, przeorem i proboszczem w Leśnej Podlaskiej

  • Wywiad do książki "Cuda dzieją się po cichu"

  • Ikona jako uobecnienie Boga

  • Anegdota o Matce Bożej

Transkrypcja

20 listopada 2019 roku. Jesteśmy na Jasnej Górze. Nazywam się Lidia Ujazdowska, obok mnie Maciej Słęcki, Maciej Różański. Naszym gościem jest ojciec Melchior Królik. Ojcze, serdecznie witamy. Prosimy o wypowiedź. Ojciec był świadkiem wielu wydarzeń, ale dzisiaj zaczynamy pytaniem o [19]58 rok i najazd Służby Bezpieczeństwa na Jasną Górę.

Pamiętam ten dzień. Szczegółów nie pamiętam, ale pamiętam. Byłem klerykiem wtedy. Pamiętam żeśmy się dowiedzieli, że jest rewizja w tzw. pokojach królewski, gdzie był umieszczony instytut prymasa Wyszyńskiego, „Ósemki” tak zwane  popularnie, to Instytut Prymasowski Ślubów Narodu – taka pełna nazwa. One tam miało wydawnictwo nie wiem czy zarejestrowane leganie czy nie. W każdym razie na podstawie powielacza, tak rękodzielnie takie różne miały, drukowały różne ulotki, najwięcej pisały na maszynie i potem to kolportowały, rozwoziły po różnych miejscach. Przez pocztę okazało się, że dużo nie dochodzi tych ich różnych ulotek, różnych informacji, kazań prymasowski, dlatego tak rozwoziły osobiście albo też po kilka egzemplarzy w jednej poczcie, w następnej poczcie i tak po kolei. Też potem to się zorientowano i wydawano. No i wreszcie to tak władze się zdenerwowały, że, to na pewno Warszawa zdecydowała, kazała Katowicom, żeby się tym zainteresowały i zlikwidowały tą redakcję. I ekipa ludzi przybyła tutaj jeszcze za dnia. Przybyła do pokojów królewskich, pokazała nakaz prokuratorski, no bo wiadomo, prokuratora była wtedy władzy na usługi systemu. No więc nie było wyjścia. Rewizję przeprowadzili ścisłą i tak odkładali rzeczy, które były wydrukowane, że to wszystko po kolei: papier, kartki i farbę itd., no wszystko, i powielacz – wszystko zarekwirowano. No i teraz okazuje się, że musieli wezwać samochód jakiś do tego, żeby to wszystko spakować i wywieźć. Ludzie otoczyli i nie pozwolili wywozić, więc wezwali milicję. Milicja też mogła sobie poradzić, bo to kilka osób, a tu ludzie: „jak to? Tu Matkę Bożą okradacie? Nie pozwolimy”. Zadzwonili, żeby więcej policji przyjechało, po kilka samochodów policji. W między czasie, no szkoda, nie wiem kto to był ten ksiądz taki dość bojowy, dziarski. Walczył z komuną i nadażała się świetna okazja, więc gdzieś tam wyszukał, pytał brata-gospodarza: „gdzie tu jakiś łańcuch porządny mi dajcie, bo tu trzeba zablokować bramę, bo oni sforsują bramę. Nie wpuścimy ich tutaj do środka. Szwedów nie wpuścił ojciec Kordecki, to my tych nowoczesnych szwedów też nie wpuścimy również”. Więc znalazł taki gruby, taki łańcuch i tak bramę od tamtej strony zabezpieczył. Więc oni próbowali tą bramę wyważyć, więc poczekali. Mieli dużo czasu, cierpliwości. I przysłali taki samochód opanceorzony, taki, powiedzmy taranem. To pamiętam, bo my przez okna oglądali, nie wychodziliśmy na zewnątrz, prawda, więc, żeby tam nie narazać. Ale ludzie w bazylice byli, na dziedzińcu byli, otaczali no i mieli zamiar nie wpuścić, ktokolwiek przyjdzie. Ale jak taki pancerny samochód… Myśmy tylko z okna, nam tylko powiedziano: „przyglądajcie się, obserwujcie, ale nie bierzcie w tym udziału, prawda? Bo jesteście bezsilni. Niepotrzebnie się narażacie. Zaraz was do wojska wezmą”. To myśmy przez okna. [04:20] Były okna tak i w tamtą stronę żeśmy patrzyli. No i nagle słyszymy huk taki. Najpierw mocny warkot motoru i „bum” – uderzenie mocne, potem znowu motor warczy i widać do tyłu jedzie i znowu rozpędza mocno i drugie uderzenie bardzo mocne, bezskuteczne. Ale trzecie niestety, jak rąbnęło trzeci raz, tak od razu brama puściła, te łańcuchy puściły i od razu się pojawiły reflektory. To już myśmy widzieli, bo było ciemno. W reflektorach widzieliśmy ludzi i masę funkcjonariuszy, którzy za tym [05:00] samochodem wchodzili i oczywiście z pałkami ludzi rozpędzali itd. tak, że już nie było innego wyjścia. To tyle co ja wiem. Późniejsze skutki, to już trzeba gdzie indziej szukać, powiedzmy, jakie były te aresztowania itd. Te materiały zarekwirowali. Tam było również, w tych pokojach, było archiwum. Tam było małe seminarium nasze. Do małego seminarium jak się zgłaszało to trzeba było złożyć świadectwo ukończenia wtedy 7 klasy, żeby zacząć 8, 9 klasę, potem do nowicjatu i potem 10, 11, po maturze, do seminarium naszego wewnętrznego. No i jak to zobaczyli, to zarekwirowali, zabrali. To już nie było ich celem, prawda? Ich celem było rekwirować to, co jest w instytucie, ale oni wszystkie pomieszczenia zrewidowali i pozbierali dokumenty wszystkie, bo każdy adept, który probówał do seminarium małego musiał mieć życiorys własnoręcznie pisany, metrykę urodzenia, opinię ojca proboszcza i załączone świadectwo ukończenia 7 klasy – całą teczkę. Każdy z tych, już nie wiem ilu tych było, już kilkunastu było i wszystko zabrali. Tak żeśmy się potem śmiali, że jak wy pójdziecie na filozofię jak wy nie macie 7 klasy nawet skończonej, prawda? Więc musieliśmy robić wewnętrzną maturę, taką naszą prywatną. Ale to dawniej mieliśmy takie [06:35], czyli małe seminarium z prawami państwowymi, że zwoływało, kuratorium przysyłało delegatę i przy delegacie zdawali wszyscy egzamin przedmaturalny. Ja tak zdawałem. Ale to była wewnętrzna matura. Nie uznana przez władze ludowe. No więc dlatego ci… I nigdy nie zwrócili tych dokumentów tak, że taka część ojców, którzy zrobili wewnętrzną maturę, potem robili maturę taką normalną, państwową, ale nie mieli 7 klasy. Musieli zdawać zaocznie, eksternitycznie itd. Tak, że ja sam robiłem 2 razy maturę: raz tu, wewnętrną, a później, żeby iść na studia na ATK, na dzisiejszy uniwersytet Stefana Wyszyńskiego, to musiałem zrobić maturę do tego, bo inaczej nie można było iść na uniwersytet. Bo na wewnętrzne może. Kościół zaakceptował wewnętrzne studia i nas liczył jako seminarzystów, a władze nie. No więc wtedy był już tak pod koniec, bo już byłem prawie subdiakonem. To takie pierwsze wyższe święcenia: subdiakonat, diakonat i kapłaństwo. No a wszystkie te trzy święcenia otrzymałem wiecie od kogo? No muszę się pochwalić. Od wczesnego biskupa pomocniczego Krakowa, księdza Karola Wojtyły. No i teraz jak był kiedyś tutaj na Jasnej Górze. Podszedłem i tak mówię: „czy Wasza Świątobliwość wie, że ja jestem waszym synem”, „a co to znaczy”, „to znaczy, że subdiakonat, diakonat i kapłaństwo miałem otrzymane z Waszych, Świątobliwości rąk”; no i ucho mi [08:21]: „a dobrym jesteś księdzem?”, „staram się”, „to się staraj jeszcze lepiej” – no więc to tak nawiasem. No więc wtedy, mówię, niewiele mogę powiedzieć, tylko tyle, że byłem świadkiem tamtych huków. To robiło straszliwe wrażenie. Ja przeżyłem bombardowanie w [19]39 roku w mojej wiosce położonej 20 kilometrów na północny wschód stąd. Parafia Borowno, wieś bardzo piękną nazwę ma, chociaż nie zawsze prawdziwą, bo się nazywa Zdrowa. No i ja właśnie miałem wtedy niecałe 6 lat i wystawiłem na cel hitlerowskiemu, hitlerowcowi, Niemcowi, który miał Mausera 5 czy 6-strzałowego z lornetą. I on mnie zobaczył. Więc mieliśmy gdzie uciekać, więc bomby padały, wszystko. Więc ten huk to był dla mnie takim odświeżeniem tego przeżycia, gdzie się strasznie bałem, bo powiedziałem, że skryjmy się w domu to nas bomba nie dosięgnie, ale brat mówi: „chłopie, ta bomba to na 15 metrów w dół działa, wiesz? Takie doły kopie. To się nigdzie nie skryjesz”. I to strasznie taki uraz dostałem. Takie te 3 uderzenia takie, to dla mnie to było tak jak 3 bomby takie spadły, które słyszałem. Ale to jako anegodotę decydującą o moim życiu, bo wtedy było zagrożone moje życie. Ten hitlerowiec sobie sterował, na tym Mauserze sterował sobie [10:00] roletę. Brała mu za nisko. Więc ja siedziałem na rowerze, brat… Rower na wsi to był jedyny albo dwa, trzy rowery. To było więcej niż Mercedes dzisiaj, w miejscowości. Dlatego najważniejsze rzeczy na wóz i gdzieś będziemy wywozić. Do tych najważniejszych rzecz należał rower. On był w pokoju. Ja sobie często na niego wchodziłem, bawiłem się itd. Ja opowiadam dużo, ale wy wybierzecie sobie z tego to, co będzie pasować.

 

Tak, ale jesteśmy za wszystko wdzięczni. Proszę mówić.

 

Słucham?

 

Z wielki zainteresowaniem ojca słuchamy.

 

No i ja wchodziłem sobie na ten rower. Tak się bawiłem często, że jadę. Później nauczyłem się jak jeździć pod ramą. Jak zobaczyłem ten rower na wozie, a brat postawił go pionowo, żeby się jak najwięcej rzeczy mogło zmieścić, to się wgramoliłem i wtedy byłem wysoko. On, mierzyłem to licznikiem samochodowym, to było 700 metrów odległości i on mnie widział w tej lornecie i celował do mojej głowy. Raz, widzi, że głowa nie spadła, to pociągnął: dwa, trzy. Skąd to wiem? Ta rurka do kierownicy, ta rurka nazywa się sztyca, nie? I on… Ja tak trzymałem, więc moja głowa była na tej wysokości. I na tej rurce jedna kula przeszyła, ja słyszę jakiś gwizd, ale nie zaskoczyłem co to jest, druga troszeczkę wyżej i lekko w bok i trzecia tak, jak pierwsza, ale jeszcze za nisko. W międzyczasie, zanim on przeładował i podkręcił, to zdążyła mama mnie złapać i rzucić na ziemię. I tak ocalałem. A moja mama była pod ićką[11:50] jasnogórską. Chodziła w pielgrzymce jeszcze jako dziewczyna. No i potem tak, że Matka Boża się posłużyła – tak to zrozumiałem – tak się posłużyła moją mamą, żeby mnie uratować i upatrzyć sobie tu, na Jasną Górę, żeby głosić jej chwałę. Dlatego ja się zajmuje cudami i łaskami. Prowadzę księgi. 44 tom chyba żeśmy ostatnio oprawili. Tak to wygląda. Dlatego we mnie odżyło takie drżenie we mnie. Tak jakoś skojarzyłem. Trzy bomby niedaleko mojego domu spadły i takie leje zrobiły, więc to sobie te uderzenia, tak jakby bombardowanie Jasnej Góry. Kiedyś przez Szwedów, teraz bombardowanie w mojej wiosce i teraz bombardowanie Jasnej Góry. No to tyle, takie przeżycie, które mi tak zostało już na zawsze w mojej pamięci, w moim przeżyciu, ale więcej to już nie wiem. Bo były skutki potem. Aresztowali oni brata, ojca jednego itd., potem pomocników, którzy tam pomagali. Wszystko zarekwirowali. Nigdy nic nie zwrócili. Najbardziej wściekłość ogarnęło kiedy zobaczyli wznowione przedruk pozycji z 1933 roku czy [19]32 ojca Aleksandra Łazińskiego „Cudy i łaski Matki Bożej Jasnogórskiej”. I tam jest opisany cud nad Wisłą bardzo dokładnie i przytoczone były słowa, które tutaj były dawniej, jeszcze ja je pamiętam jako chłopiec, bo tu byłem często na Jasnej Górze, wokół, pod gzymsem był napis właśnie taki… No gdybym wiedział, to bym się przygotował, bo on jest kronice gdzieś umieszczony: „tu, na tym miejscu obradował w 1936 roku pierwszy plenarny synod Kościoła w Polsce”. I zajmowano się sprawą jak walczyć - jaki przymiotnik? - z komunizmem. Tylko to był jakiś przymiotnik taki bardzo dyskwalifikujący ten komunizm. Czy z „przewrotnym”? No i musieli to po wojnie zamalować. To jest pod spodem: złocone litery, w koło taki napis. To pamiętam jak żeśmy jako uczniowie tośmy czytali, ale to jeszcze gdzieś [19]46 – [19]47. Już potem nie było. Jak już się ustabilizowała władza ludowa, to musieli to zlikwidować. Więc to takie przeżycia.

 

Czy pamięta ojciec przeora? Wtedy przeorem był ojciec Korneliusz Jemioł.

 

Ojciec Korneliusz Jemioł był przeorem. To był dobry człowiek, taki wspaniały kaznodzieja. Tylko był psychicznie słaby i ten napad rozpoczną jego schodzenie w dół psychiczne. On się tak strasznie przejął tym, że nie zapobiegł temu, że jego wina [15:00]. Pamiętam, wszyscy się modlimy, a on nagle w kaplicy u nas: „ja was wszystkich ojca i bracia przepraszam za moje grzechy” itd. Już wtedy dał znak, że psychika za mocno nadwątlona. Strasznie się przejął tym Tak, że musiał [15:16] i potem był leczony. Ale to był wspaniały człowiek, wspaniały człowiek. On w [19]52 roku był pierwszym proboszczem odzyskanego klasztoru w Brdowie. To jego dali… To ludzie na rękach go nosili. Od razu klasztor przygotował dla kleryków na wakacje, bo tam jest jezioro, łódki, wszystko. Tak, że no taki naprawdę wspaniały, bardzo żeśmy go lubili. No i to się [15:42]. To w nekrologu było napisane: ofiara komunistycznego reżimu. Więc nad tym żeśmy bardzo ubolewali. I wszyscy jednozgodnie widzieli przyczynę właśnie w tym napadzie. Jakoś tak sobie to przypisał, że to z jego winy, że nie potrafił temu zapobiec itd. Musieli go zmienić i dać kogoś innego. I on potem właściwie do końca życia się musiał leczyć. Ale był taki jeszcze możliwy. W każdym razie nie był uciążliwy. Jeszcze pamiętam jak powiedziałem kazanie w Leśnej Podlaskiej, jakaś była uroczystość i on też był. I on przewodniczył mszy świętej, a ja brałem udział w homilii, w koncelebrze i mnie wyznaczono do homilii. Jemu się ta homilia nie spodobała, bo była za łagodna. On [16:38] krzyknąć, wrzasnąć, tak powiedział: „dobitnie powiedzieć”, a ja tak spokojnie mówiłem wbrew temu, co dzisiaj. Dzisiaj to mówię głośno, dobitnie. Zawsze młodym ojcom mówię: „co innego jest informacja w radiu, a co innego jest proklamacja jak z ambony. Proklamuje się słowo. Ogłasza się dobrą nowinę. To nie można sobie tak mówić: pogoda jest albo nie będzie. To musi być dobitnie mówione”. No więc może to wpłynęło, że on poprawił mnie potem. Wziął modlitwę wiernych i przy każdym wezwaniu sobie powiedział kazanie, [śmiech – przyp. M.R.] tak że nie było jednego kazania, tylko ze 3-4 kazania były. On to lubił. On chciał dać upust właśnie temu, co przeżywał. To pamiętam. Tak, że największą cześć i chwałę bym mu oddał i uznanie. Był takim naprawdę dobrym zakonnikiem i takim, pilnował dyscypliny zakonnej. Oczywiście był pierwszy na wszystkich modlitwach itd. A wtedy to był zakon bardzo surowy. Do soboru nasz pauliński zakon rywalizował z trapistami, z kartuzami - z najsurowszymi zakonami. Tak, że jest takie powiedzenie świętego Jana Kapistrana o węgierskich paulinach co prawda, nie o polskich, ale węgierskich, ale ten sam zakon: „jak chcecie zobaczyć żywych świętych, to idźcie tam, do klasztoru paulińskiego. Tam zobaczycie żywych świętych”. Więc to było tak…Dlatego jak ja wstąpiłem do zakonu, to był bardzo surowy zakon. Rodzina nawet nie chciała zgodzić na moje wejście, tylko powiedzieli mi, że tam nie jedzą, nie śpią, a jeśli śpią, to na kamieniach itd. To wszystko, jakie tylko zmyśleli. A ja miałem takie ładne, silne postanowienie, łaskę powołanie, że „to niech będzie, to niech będzie – jak inni mogą, to i ja mogę”. No, ale mój tato trochę zwątpił, bo to rodzina się zeszła i zaczęli… Braknie Wam pewnie tego wkładu, tego dysku, ale mówię, to wybierzecie co Wam pasuje. Tato zwątpił, mówi tak: „synu, to pojedziemy do tego największego przełożonego. Jak się nazywa?”, „generał”, „do generała pojedziemy i zapytamy jak to jest z tym zakonem. Czy ty wytrzymasz czy nie wytrzymasz”. Bo dawniej było takie przekonanie, że jak się idzie do seminarium, a potem się występuje to jest hańba na całe pokolenia rodzinne. Tego się bali bardzo, a ja jakoś się tego nie bałem. „Zaczynasz, to nie kończysz. Zaczynasz, tamto nie kończysz. Wszystko nie kończysz, tak samo to i nas kompromitujesz”. Przyjechaliśmy tutaj. Czekam na ojca generała, bo spowiada. Wtedy generałowie spowiadali. Ale w międzyczasie na sali [19:30] u góry wisiały portrety prowincjałów. No i tata patrzy i mówi: „a co tam jest napisane?”, mówię: „tatusiu nie wiem, bo ja nie chodziłem… Chodziłem do handlówki”, a zresztą łaciny już nie było po ogólniakach nawet wtedy, w latach 50., więc mówię: „nie wiem co tam napisane, bo się nie znam na łacinie”, „ale tam jakieś cyfry widzę”, „no są”, „to zobaczy co one znaczą”. No patrzę i to chyba była data urodzenia i data [20:00] śmierci, „no to oblicz ile by to było”, „no 55 lat” - tata miał wtedy 55 lat – „no niedużo” [śmiech – przyp. M.R.]. Chodziło o to jak oni tu żyją, że takie są surowości, to ile oni żyją lat. Następny 65.

 

Proszę ojca, proszę nie ruszać karteczką, bo w mikrofonie bardzo słychać.

 

Więc znaleźliśmy ojca, który miał 83 lata. To tata się uśmiechał: jakby to tak źle było, to by tyle nie dożył. No i dobrze. Idziemy porozmawiać z generałem. Generał mówi: „jak ma powołanie zakonne”. Bo mam jeszcze godziła się na powołanie diecezjalne, żeby iść do diecezji, nie? Ale, no właśnie, tato mówi, wracamy i mówi: „matka, szykuj wyprawę. Jedziemy, zawozimy go do zakonu. To wszystko, co tu mówisz to bzdura jednak wielka. Jak generał powiedział, że czuje takie powołanie, <<wy go zniechęcacie, a on się nie zraża, to znaczy, że ma ugruntowane powołanie>>”. No i rzeczywiście generał mnie przyjął. Czym go jeszcze bardziej przekonałem? Tym, że… Już ostateczna rozmowa, przyjął, słabiutkie miałem stopnie, bo już mi się nie chciał uczyć, bo mówiłem: „po co mi na nauka? Niepotrzebna już jest, i tak idę do seminarium”. To był błąd, ale to tak dziecko rozumuje w ten sposób. No i mówię: „nie mam…”, „czy chcesz być bratem czy klerykiem i księdzem”, „ja bym chciał być księdzem, ale słabe stopnie mam, bo się słabo uczyłem”, „czemu się słabo uczyłeś?”, „no bo mi się tak wydaje, że ta nauka już będzie niepotrzebna, świecka, bo idę do seminarium”. Tu uśmiechnął się. „Świadectwo otrzymam, słabe będzie, ale otrzymam dopiero po praktyce. W biurze praktykę musze odbyć”. No więc generał powiedział tylko tak: „w takim razie, jak będziesz miał świadectwo, to się zgłoś”. I cały miesiąc mnie trzymam w tej niepewności. Ja się chyba na całe życie wymodliłem na zaś, żeby mnie przyjąć na [22:02]. Przyjeżdżałem te 20 kilometrów na Jasną Górę, tutaj i modliłem się bardzo gorąco. I potem drżałem: „Matko Boża, ratuj. Przyjmie czy nie przyjmie ten generał?”. No i mówi tak: „no to zgłoś się 17 sierpnia. Kilku was będzie. Pojedziecie do nowicjatu. Będziecie mieli 10 dni rekolekcji, takich zamkniętych: ani słowa się nie można odezwać, z nikim kontaktu mieć itd.”. To mnie przerażało. „I po 10 dniach będziecie mieli obłóczynę”, „a proszę ojca, co to są obłóczyny?”, nie wiedziałem, „habit, dostaniesz biały habit”, „to ja będę ubrany jak ojciec generał?”, „tak”, „o jak to dobrze” - nie wytrzymałem, wykrzyknąłem. I to był chyba decydujący moment, że go upewniłem, że ja mam powołanie, że ja bardzo chcę. No więc kochani odbiegłem od tematu, ale tak po drodze. Na tym polega gawędziarstwo, że ja jestem taki niepoprawny, że wszystko, co po drodze jest zbieram i zatrzymuję się i głoszę, a potem mówię: „proszę z tego wybrać co wam będzie odpowiadało”.

 

Tak. Jesteśmy bardzo wdzięczni. Wszystko bardzo ciekawe. Maćku, masz pytania jeszcze do tego zdarzenia?

 

Nie, wydaję się, że nie.

 

A proszę powiedzieć kiedy pojawiły się Ósemki, to jaka była wokół nich atmosfera? No bo nagle dziewczyny, nagle jakieś wydawnictwo. Czy to było powszechnie rozumiane, że jakby ich obecność tutaj?

 

To znaczy tak: to zadecydował ksiądz prymas o ich pobycie tutaj. I napisał prośbę ustną, a potem pisemną, że „przygarnijcie moje pisklęta”. Tak czule to powiedział, bo to są jego dzieci, że on je razem z Marysią Ochojską zakładali ten instytut w [19]42 roku, prawda? Bardzo wzniosły. Ósemki dlatego, że one sobie wzięły za hasło takie w duchowości 8 błogosławieństw. Będziemy praktykować 8 błogosławieństw. To bardzo trudne, prawda, te osiem błogosławieństw, które się kończą nadzieją nieba - tak będziecie dziećmi waszego ojca w niebie. Będziecie mieli nagrodę. No więc i dlatego. Potem przybrały nazwę Instytut Prymasowski Ślubów Narodu. One tu bardzo dużo działały. One przygotowały 300-lecie napadu szwedzkiego, walki z Szwedami 1655 - 1555 [chodzi o daty 1655 - 1660 -  przyp. M.R.]. Więc to jest ich dzieło. One zapoczątkowały, wystawę tu zrobiły. Jak był prymas aresztowany, to na tej wystawie był piękny portret prymasa. Władza ludowa kazała usunąć ten portret z tej wystawy. Generałem był ojciec Alojzy Wrzalik. To był mój sąsiad spod [25:00] Kruszyna, Królewska Kruszyna a Borowno to sąsiadujemy bezpośrednio ze sobą. Więc ojciec Alozjy Wrzalik był generałem zakonu. Mam do niego szczególną cześć. Wisi jego portret zawsze. Przechodzę, to mu się kłaniam i polecam się jego modlitwom, bo on mi wyprasza dużo pomocy. Jak ja wstąpiłem do zakonu, znowu po drodze coś, to nie było wolno odwiedzać rodziny, w ogóle nie do pomyślenia było. Ja już byłem 3 lata, 4 lata w zakonie, rok nowicjatu i 3 lata pierwszej profesji, tych ślubów zakonnych i tak po 3 latach odnawia się nam drugie trzylecie, potem dopiero wieczysta profesja, na zawsze. I ojciec Alojzy, generał, klęczał sobie koło kaplicy Matki Bożej, a rozpoczynam, to było po łacinie: [25:50]. On tak popatrzył. No to Borowno, to sąsiedzi jesteśmy, nie? Przychodziłem do zakrystii, podchodzi do mnie i mówi: „ty jesteś pan Melchior?”, „tak”, „ty pochodzisz z Borowna koło Kruszyny?”, „tak”, „no to ja z Kruszyny. To jesteśmy sąsiedzi. To na to konto odwiedź mamę”. [19]55 rok, wyobrażacie sobie, „odwiedź mamę”? Jak ja poszedłem do mojego bezpośredniego wychowawcy, który należał do rady generalnej, nie mógł się sprzeciwić, ja mówię, że ojciec generał ta powiedział, a ten się za głowę złapał: „kleryk do domu?”, „tak powiedział ojciec generał. Ja nie muszę jechać. Tylko zgłaszam, że tak ojciec generał powiedział, więc jeżeli życzenie czy tylko taka propozycja, to proszę decydować”. To kilkanaście minut nie mógł się zdecydować, tylko [26:40]„do nieba to już idziecie” - takim tonem. No i właśnie to było takie zdziwienie, że my wtedy… nie odwiedzało się. Wtedy było, że bracia i ojcowie po profesji wieczystej mogą pojechać albo na ciężką śmierć ojca czy matki - siostry, brata już nie - albo na ciężko chorobę, albo na śmierć. Nie na jedno i drugie. To był zakon bardzo surowy. Nie wolno było wchodzić do [27:10] tak jak w więzieniu. Nie wolno było wchodzić do drugiego, do kolegi do celi, jeden do drugiego. To był naprawdę bardzo surowy zakon. Teraz nagle ten taki dobry człowiek mnie wysyła do domu do mamy. Dlaczego? Znowu jeszcze anegdota do anegdoty. Kiedy on był nowicjuszem, ojciec Alojzy Wrzalik, to było w Leśnej Podlaskiej, tam na Kresach za Białą Podlaską, wychodzi z klasztoru, a ojciec generał, właśnie ten, który mnie przyjmował, wchodzi do klasztoru i spotykają się. No więc dawniej generała całowało się, trzeba było przyklęknąć i pocałować w rękę. Więc on już wiedział i dlatego odrzucił tamte walizki, ukląkł i się przywitał, więc generał tak zdziwiony: „a kto ty jesteś?”, a on mówi: „ja byłem brat Alojzy Wrzalik, a teraz jestem Kazimierz Wrzalik, bo muszę opuścić nowicjat”, „a dlaczego musisz opuścić nowicjat”, „a dlaczego musisz opuścić nowicjat?”, „bo ojciec magistrat powiedział, że ja nie mam powołania”, „nie masz powołania? A skąd wiesz, że nie masz powołania?”, „ja uważam, że mam, ale ojciec magistrat powiedział, że po pierwsze jestem chorowity, a po drugie bardzo tęsknie za mamą”. Tu wyjaśnia się cała ta zagadka. „Tęsknie za mamą. Codziennie chciałem pisać listy”. Okazało się potem, że magister te listy zatrzymywał, nie wysyłał. No i się zdenerwował i mówi tak: „już tak tej mamusi, cycuś mamusi, no to [28:38] to jedź sobie już do tej mamusi”. To była surowizna taka, dawniej takie podejście okrutne, nie? Ale ten Piotr był bardzo surowym człowiekiem. Powiedział: „to synuś, tu jest rozmównica. Wejdź sobie do rozmównicy i poczekaj. Ja porozmawiam z magistrem i zobaczymy jaka będzie decyzja. No i właśnie wysyłają brata, że ojciec magister cię wzywa”. „Bracie Alojzy, brat został przywrócony do nowicjatu z decyzji ojca generała”. I ten właśnie Alojzy wyrzucony potem został generałem, następcą bezpośrednim ojca Piotra Markiewicza, tego który mnie przyjmował. Takie życie, widzicie? I stąd właśnie on był tak wyczulony na tę mamę, nie? Bo jeszcze generał przekonał magistra: jak chory, to leczyć. Młody organizm to się łatwo wyleczy. Jeżeli tęskni za mamą, to dobrze, że za mamą, a nie jakąś dziewczyną, za jakąś inną sympatią. Z tego wyrośnie. To przecież jest jeszcze dziecko 16-letnie. No i tak magister został przekonany. I później się generał, kochany człowiek, zajmował się młodzieżą, był dyrektorem małego seminarium. No więc tak, tego wszystkiego. Na pewno chcecie zapytać czy jestem szczęśliwy, czy byłem [30:00] szczęśliwy w zakonie czy nie? Bo najczęściej takie pytanie się trafia. Jestem, byłem i jestem bardzo, bardzo szczęśliwy. Gdybym życie na nowo rozpoczynał, to tak samo bym rozpoczął. Miałbym wątpliwości przy profesji wieczystej. O mnie wyszła książka, taka z relacji. Tam się wszyscy śmieją ze mnie, że byłem kochliwy, bo miałem 3 dziewczyny. Więc ja się bałem, prawda, czy to nie odżyje we mnie, ta miłość, to pragnienie. Bo ja miałem takie pragnienie, że ja będę miał kochającą żonę, która mi urodzi 5 dzieci. Koniecznie 2 synów i 3 córki. Już takie miałem plany [śmiech - przyp. M.R.].

 

Konkretne.

 

Konkretne. No i teraz profesja wieczysta i trzeba się zdecydować na wieki wieków. Już, prawda, będziesz miał święcenia już nieodwołalnie. No i lęk mnie ogarnął, lęk mnie ogarną. Dlatego poszedłem do spowiedzi i mówię spowiednikowi: proszę, żeby zdecydował, bo ja mam, przygotowuje rekolekcje przed profesją wieczystą, przed ślubami wieczystymi, a ja się bardzo boję czy wytrwam. Boję się samego siebie. No i spowiednik mówi: ”przecież to jest decyzja, chłopie, twoja. To nikt za ciebie jej nie podejmie”. Ale zadał mi bardzo mądre pytanie: „ale wyobrażasz sobie inne życie?”, „nie wyobrażam sobie”, „to już masz odpowiedź”. To była pokusa taka szatańska. No i nie wyobrażam sobie innego życia. Naprawdę bardzo jestem szczęśliwy. Raz tylko sobie popłakałem, właściwie dwa razy. Raz dlatego, że Matka Boża mnie nie wysłuchała. Już byłem diakonem i wyznaczono mnie na pielgrzymkę warszawską. O Boże, 5 kilometrów jak ja przeszedłem od stacji kolejowej, bo dojeżdżałem do Częstochowy, to przez półgodziny jak klapnąłem, to nic nie mogłem, ani słowa wydobyć. Mama ciągle pyta: „co będziesz jadł?”. I tak musiały specjalnie gotować, wiecie, [32:00]. No więc tak mi było ciężko 5 kilometrów przejść, a tu 35 kilometrów dziennie? To niemożliwe. Poszedłem do wychowawcy, do prefekta i mówię, że proszę o odwołanie, bo ja tego, „jak to odwołanie? Wyznaczony. Proszę się przygotować” i przepędził mnie. To mówię tak: „teraz się pomodlę, Matko Boża. Ty wpłyń na ojca prefekta, żeby odwołał, bo niemożliwe jest, przecież nie dam rady”. Nas wychowywano w takim elementyzmie, w takim właśnie odosobnieniu. Mniej kontaktu z ludźmi, na osobność - pustelnicy. My się nazywamy Zakon Świętego Pawła Pierwszego Pustelnika i my jesteśmy pustelnikami. Ojciec Święty mówi: „aleśmy tu urządzili pustelnię”. [19]51 rok, było 3 miliony młodzieży z całego świata. No więc bałem się strasznie kontaktu z ludźmi, bo byłem tak inaczej wychowywany i pewny, że Matka Boża mnie wysłucha, bo przecież i tak jest mama kochana. Idę do prefekta i mówię: „przemyślałem sprawę, przemodliłem i jestem przekonany, że ojciec prefekt jednak zmieni zdanie”, a on mnie wypędził, diakona, diakon to taki pół ksiądz, to już powinno być z większym szacunkiem. „proszę wyjść i przygotować się i więcej mi z tym nie przychodzić”. Wtedy się pobeczałem. Mówię: „Matka Boża, tak mnie zawiodłaś. Tak liczyłem na ciebie”. Ale trzeba cierpliwości. Matka Boża się wtedy uśmiała ze mnie, bo pomyślała tak: teraz prosisz, żeby cię zwolnili, a potem cały rok będziesz prosił, żeby ci pozwolili. Dokładnie tak było. Cały rok się modliłem. Tak mi spasowała, tak połknąłem bakcyla pielgrzymkowego, że po dzień dzisiejszy. Znaczy w zeszłym roku nie mogłem iść, bo miałem akurat oko, zastrzyk i mnie wykluczyli z pielgrzymki. W ostatnim roku szedłem częściowo tylko, ale wybieram się w dalszym ciągu. Tak, że utkwiłem w tej pielgrzymce i Matka Boża mnie nauczyła, żeby jej zaufać. Wola przełożonych, objawia się w niej wola boża. Dlatego przez całe te 60, 61 - obliczcie, bo ja byłem zawsze 2 z plusem z matematyki: 1951 - 1919 to ile będzie lat?

 

69?

 

68. Ani jednego dnia nie byłem nieszczęśliwy. Chociaż muszę wrócić do pierwszego dnia przyjścia do zakonu. Jak mi tak obrzydzali ten zakon, że nie jedzą itd. Przychodzę, przychodzimy, już przyjechaliśmy razem, jesteśmy. Pierwszy obiad. On mógł być decydujący o tym, że ja ucieknę. Dali botwinkę. Dla mnie to był chwast z rowu rżnięty i ugotowany i do jedzenia dany. Mama mnie specjalnie gotowała, a oni mi taki chwast tutaj dają. Próbowałem zmusić się. No nie przełknę. Odłożyłem, więc koledzy: „o, jakiś panicz tu przyjechał. Co on to robi? [35:00] Pomyłka”. No i wtedy sobie pomyślałem: coś z tego jest, co ludzie mówili. No, ale nie powiedziałem nikomu, rodzicom, ani nic. No ale potem jakoś nigdy na jedzenie nie narzekam, bo Pan Jezus powiedział, że kto idzie za nim, to stokroć otrzyma i życie wieczne. Ja codziennie za to stokroć jezusowe dziękuję, bo naprawdę mam stokroć. Wszyściuteńko mam, co jest potrzebne. Nawet muszę się bronić przed tym, żeby nie obrastać w piórka, żeby nie obrać w posiadanie. Acha, jak mnie jeszcze ojciec Piotr zapytał czemu chcę być zakonnikiem, to wtedy mi tak wyszło: „bo ja chciałbym tak nic nie mieć”. Chciałem być ubogi po prostu, nie? Wiedziałem, że zakon mi zapewni to, co konieczne itd. Więc dlatego to też ojca Piotra przekonało do [35:52] słabej stopy. No i nigdy niczego mi nie brakowało i dlatego byłem i jestem bardzo szczęśliwy na swojej drodze. I codziennie dziękuję za powołanie, za wytrwanie, bo rzeczywiście to jest moja droga. I trochę już trudno jest mi teraz, ale jeżeli z drugim ojcem jak już to głoszę, to prowadzę apele, pokazuję przez półgodziny prezentuje cuda i łaski jasnogórskie w kaplicy Matki Bożej w związku z Jasną Górą. I Matka Boża prowadzi do eucharystii. Cuda, łaski wyproszone - Matka Boża wyprasza, nie udziela, tylko wyprasza - związane z mszą świętą, żeby do mszy świętej przekonywać. Jeszcze mnie upewnił w tym profesor medycyny, który powiedział: „ojcze paulinie, nas nie trzeba przekonywać do niedzielnej mszy świętej, bo Matka Boża to zrobiła, bo w dniu, w którym odprawiała się msza święta u Matki Bożej zamówiona przez naszą babcię otrzymaliśmy radosną wieść, że mój syn będzie żył. A wszyscy koledzy, profesorzy medycyny, każdy ze swojej dziedziny powiedział: nie da rady, nie da rady. Nie macie już dziecka”. A jednak dzwonią do nas: szybko przybywajcie. No myślę: wpadły, koniec. Jaki koniec? Początek. Już po studiach, już założył rodzinę i mnie to jeszcze upewniło, że to jest bardzo dobre. Pokazuję cuda łaski związane przez mszę świętą po to, żeby dowartościować, żeby zachęcać. Dzisiaj to jest bardzo aktualne. Księża mówią, że to jest najpiękniejszy apel, najpiękniejsza prezentacja, bo przekonuje na przykładach przez pół godziny. Te przykłady przekonują jak Matka Boża wskazuje, łączy z mszą świętą i w ten sposób mówi: nas nie trzeba przekonywać, bo Matka Boża przekonała. To jest moje zadanie, moje pragnienie. Chciałbym… Jeszcze mam dużo tych wiadomości, dużo, tylko ciągle muszę walczyć z czasem. Jak głosiłem misję z drugim ojcem, który pięknie śpiewa w czasie homilii, dwa śpiewy śpiewał piękne. To on apel prowadzi, a ja od pół godziny prezentuję. No, ale komunię też głoszę. To proboszcz tak trochę uważał, że nie można więcej jak 15 minut mówić, a to są misje przygotowujące do nawiedzenia. Ja je głosiłem. Ja jeździłem przez 8 lat czy przez 6 lat z obrazem nawiedzenia, głosiłem to, to ja wiem, żeby coś powiedzieć to trzeba czasu. No więc ten proboszcz do tego adepta: „no ojciec Albert to ma dobry zegarek”. Połknąłem to, ale nic się nie odezwałem. A ja mówię: „ja się znam rekolekcjach, bo to są moje dwustu któreś rekolekcje itd”. Tak mu się odciąłem, że ja wiem jak się powinno głosić. Nie ile czasu, ale jak, jak będę mówił. W Ameryce jak byłem, to koledzy mówili: 7 minut, po 7 minutach jak nie skończysz, to ludzie będą patrzeć na zegarek. Jeżeli po 2 minutach nie skończysz, to będą wychodzić z kościoła. No zobaczymy. Ja mówiłem 15, 17 minut, później już po 25 mówiłem. Nikt nie patrzył na zegarek, nikt nie wyszedł, więc macie nauczkę. Walczcie nie z czasem, tylko z jakością. Jak będziecie atrakcyjnie mówić, jak będziecie przykłady o Matce Bożej Jasnogórskiej, a ludzie są, Polacy bardzo wyczuleni na tą dziedzinę, to zapomną o czasie, o zegarku, tylko będą słuchać i myśleć sobie: ojcze, jeszcze jeden przykład, jeszcze jeden no. Więc to tak to. No więc kochani, bo się pewnie kończy już dyskietka. Dlatego zakończmy na tym. Chyba, że jeszcze jakieś pytanie.

 

Tak. Ja bym jeszcze zapytała o milenium. Jak ojciec wspomina milenium, obchody milenium na Jasnej Górze?

 

No milenium to już wspominam bardzo dobrze dlatego, że spotkał mnie zaszczyt, że byłem konferansjerem głównym praw informatorem[39:45]. To znaczy tekst przygotowała pani z instytutu, bardzo piękny tekst historyczny. I była taka profesja, historyczna procesja. To było, bodajże aż 14 stacji [40:00]. Wyobraźcie: z bazyliki na wały, w koło i na szczyt. Dwa, trzy kroki i następny, 14 zmian. I myśmy tak mieli ułożone, więc ona, też 14 stacji było. Kto przejmuje? Ja przejmowałem. Na wieży był jeden kleryk, który patrzył kiedy będzie zmiana, bo nie było komórek wtedy. Dawał informację jednemu klerykowi, który tutaj był przede mną. On mi dawał znak chorągiewką, że teraz się dokonuje zmiana. Wszyscy się dziwili: jak ten ksiądz nie widział, bo obraz jest z tyłu, nie widać gdzie, a on wie, że jest zmiana. Ta zmiana właśnie, ta profesja - przepiękny tekst, on w archiwum jest zachowane. Jak była teraz ta rocznica, to ja wydobyłem ten tekst i radio Jasna Góra go transmitowało. To była polonistka, moim zdaniem święta osoba, bardzo realna, taka, jak to mówię: miała niekobiecą religijność, bo troszkę różnica między męską a kobiecą religijnością. Więc ona miała tak wypośrodkowane. Piękne rozważania całe noce prowadziła itd. Więc ona ten tekst napisała bardzo piękny. No ja się nauczyłem. I ona jakoś zaproponowała, że, widocznie ja miałem dobrą dykcję, musiałem mieć dobrą dykcję, bo dykcji uczył nas dyplomowany aktor, Antoni Żuliński z Teatru im. Słowackiego z Krakowa. Nauczył mnie mechaniczne tak, że ja mogłem, według jego wskazówek, wyobraźcie sobie, dzisiaj nie da rady, bo przepona tłuszczem obrosła, ale wtedy to mogłem pełnym głosem pół stronicy przeczytać tekstu na jednym oddechu. Wyobrażacie sobie? No bo czułem, że będę kaznodzieją. Dlatego muszę to…Tak śmiałem się: jak chcesz się przekonać, to stań mi na brzuchu, ja cię pod sufit podrzucę. No więc dlatego jej się to podobało, że miałem dobrą dykcję, mówiłem dobitnie. Ten tekst sobie przyswoiłem, prawda? Bo to ważne. Od jednego autora się nauczyłem takie, że to nie wystarcza tylko samą dykcję mieć, tylko trzeba umieć wydobywać sens, logiczny sens. Zdanie przeczytać można: dziś w Krakowie wielka, coś tam… Kościuszko składa itd. itd. A tymczasem każde zdanie zawiera swoją myśl, czy też nawiązuje do następnego zdania. I to aktorzy są tego wykształceni. Jakby tego nie potrafił, to nie dostanie dyplomu. Ja się tego nauczyłem właśnie i to się spodobało, że ja wydobywałem, właśnie z tego tekstu wydobywałem tę myśl autora, tę myśl itd. No to ludzie słuchali. To było główne moje takie przeżycie dlatego, że co się działo gdzie indziej to już nie wiem, tylko ze zdjęć późniejszych. No jest taka książka pamiątkowa, gdzie ja się tam wpisałem. A wtedy byłem wezwany z Krakowa, bo byłem prefektem kleryków i dlatego tu przyjechałem i przeżywałem to. Mniej było ludzi niż na ślubach jasnogórskich. Bo na ślubach też byłem jako kleryk w [19]56 roku. Rzeczywiście to był w promieniu prawie 2 kilometrów ze wszystkich stron, głowa przy głowie. Jak ktoś podniósł rękę, to już na dół jej nie potrafił. Tak ściśle było. To wiem od mojej mamusi kochanej, że przyjechała na Jasną Górę, jakoś tam się udało, bo to biletów nie było, i na wiadukcie - obliczyłem, że to jest 1600 metrów, powiedzmy półtora kilometra - stali ludzie jeden przy drugim, ani kroku dalej. A głośniki działały aż 5 kilometrów daleko. To taki brat robił. I mówi: nie dało się rady, wszystkośmy słyszeli, ale nie dało….

No więc rzeczywiście wtedy było tak dużo ludzi. Na milenium już był pełniutki plac i w alejach itd. [45:00] Apogeum, jeśli chodzi o frekwencję to dokonał Ojciec Święty Jan Paweł II w 1991 roku. Różne są propozycje: 3 miliony, 3,5 miliona, 2,5 miliona, w każdym razie na pewno było więcej niż 2 miliony, bo było też ludzi aż do Warty, za Kościół Świętego Zygmunta. Było nagłośnienie wszędzie. Ze wszystkich stron było bardzo dużo tej młodzieży tak, że to chyba w całej historii dotychczasowej to było takie bezprecedensowy przypadek. Ale wtedy mogło być koło miliona ludzi rzeczywiście, mogło być. Jeżeli do Świętej Barbary lub ponad, półtora do dwóch kilometrów ze wszystkich stron wszystkie ulice były pozajmowane, mimo że nie było pociągów, nie było samochodów, nie było możliwości, nie wpuszczali w ogóle do Częstochowy, a jednak ludzie brali bilety za Częstochowę albo przed Częstochowę do Rudnik i pięć kilometrów trzeba było przejść. No różne były trudności takie, ale to wszystko się przemogło. Ale Wam nagadałem. Może trochę bezładnie, ale tak pozwalam wybrać to, co pasuje, to, co wam służy co do tematu, a resztę to możecie jakoś tam…

 

Dobrze. Był ojciec sekretarzem, jest teraz kustoszem…

 

To znaczy tak: najpierw byłem prefektem kleryków, potem byłem przeorem i kierownikiem pielgrzymki warszawskiej, ale tylko trzy lata. W Warszawie przeor… mam Kościół Świętego Ducha i tam jest klasztor pauliński i tam byłem przez 3 lata. I miałem trudną sytuację, bo miałem kolegów kursowych. To tak: albo się będzie dobrym przełożonym, a złym kolegą, albo dobrą kolegą i złym przełożonym. Proszę wybierać. I ja musiałem wypośrodkowywać. Potem bezpośrednio mnie zrobili przeorem i proboszczem w Leśnej Podlaskiej. I potem jak już była zmiana władzy, w 1975 roku mnie sprowadzono na Jasną Górę i już tu utkwiłem, bo tu jest moje miejsce, tu właściwie jest moje miejsce. No i tutaj czeka mnie Święty Roch, a Święty Roch to jest nasz cmentarz. Kiedy będzie, to kiedy Pan przypisze, kiedy Pan wyznaczył. W każdym razie czuję się naprawdę jak u siebie w domu i cieszę się bardzo, że jestem w zakonie i że jeszcze, powiedzmy, jestem jako tako sprawny. Jeżeli ktoś jest drugi, bo sam się boi, bo na przykład gardło mu, teraz zachorowałem, to bardzo chętnie mu do pomocy, to jeszcze głoszę. I ludzie tak mi komplementy takie mówią. W moim [48:00] o cudach łaski idzie codziennie w Jasnej Górze nagranie w radiu. No i często mnie taki komplement spotykał, że „tu ktoś, ludzie chcę się z ojcem zobaczy”, „a dlaczego chcą się zobaczyć?”, „bo ten ojciec głosi o tych cudach tak ładnie. Chcemy go zobaczyć jak on wygląda”. No to dobrze. Przychodzę i mówię: „to ja jestem”, „ojciec? Ojca lepiej słuchać niż oglądać” [śmiech - przyp. M.R.]. I to bardzo często. Nie gniewam się, bo to prawda. To przecież to wygląda, że to młody człowiek, pełen energii, a nie jakiś pochylony staruszek. I to samo, głosiłem misję gdzieś dwa lata temu, chyba pod Radomiem, to mi ludzie też powiedzieli: „jak ojciec idzie, to widać, że ma swój wiek, ale jak wejdzie na ambonę, ci co nie widzą: << co za młodzieniaszek, co za ogień>>”. No taki jestem z usposobienia. Mówię dość szybko. Tylko, że mam zły zegarek. To jest jedyna moja wada i dlatego nie kupuje cennych zegarków, tylko za 40 złotych zegarki.

 

Działają. Dobrze. Proszę ojca, a gdybyśmy chcieli zerknąć do tych zapisków, to po prostu napiszemy taką prośbę, gdybyśmy chcieli fragment na wystawie wykorzystać waszych materiałów.

 

Z tego? No, Studio Claromontana tam też jest.

 

No to właśnie z ojcem jesteśmy umówieni na piątek, tak że będę miała…To się będzie powtarzało wtedy, będzie ten sam materiał.

 

Zaraz. Studia Claromontana, zapamiętajcie, tom 13.

 

Dobrze.

 

Jest opis właśnie tego napadu. To też tam może tak bardziej fachowo, bo to chyba Zbudniewek pisał i wywiad przeprowadzał itd. No więc no chcieliście gawędziarza, to macie gawędziarza, który [50:00] potem za głowę się łapał za to, że no co tu teraz wybrać? Tego szkoda opuścić, tego szkoda opuścić, to by się przydało, ale to wszystko jest niemożliwe, żeby umieścić.

 

Ale to już mały problem. Najważniejsze, że w ogóle ojca mamy.

 

Jak się ma z czego wybrać to dobrze, bo gorzej jakby trzeba kombinować i dopasowywać, a tak to można… Ze mną taka pani Anita Czupryn przeprowadziła taki wywiad. No tak jak wy, tylko ona ciągnęła za język. Trochę wiedziała o mnie i ciągnęła za język, więc ja mówiłem. Później chłopaki powiedzieli, koledzy: „przed babą się wyspowiadałeś”. Bo to miało być tak tylko do wiadomości jej, a ona się podjęła pisać książkę o cudach i łaskach. Napisała tę książkę „Cuda działy się po cichu”. Jest w Claromontanie do zdobycia. No i właśnie popełniła taki błąd, że niewiele mniej jest o stróży Matki Bożej niż o samej Matce Bożej. Jeszcze chciała umieścić na samym początku mnie. To sam generał zareagował: to nie wypada, tak nie można mówić. Sługa zawsze musi być z tyłu i podnóżek, a nie na pierwszym planie. To miałem nie być tam o moich zakochaniach, o tym, że głąbem mnie nauczyciel nazywał, przez Zosię, taką dziedziczkę, dostałem lanie, bo naskarżyła na mnie - to wszystko, co mi przyszło na myśl, bo ona chciała o tym wiedzieć. No i potem przyjechał, to była… Fronda wydawała chyba, no i przyjechał z przeprosinami, bo mówię: ja was podam do prokuratury. Ja mam pierwszą propozycję: mam wszystko wykreślić, mam wykreślić w komputerze, bo ja na stare lata się nauczyłem operować komputerem. No i mam dokument, że nie pozwoliłem tego wydrukować. Każę wykreślać. Przepraszał, przepraszał, bo „ta książka bez ojca tego zeznania nie miała by tej wartości”, a raczej poczytności. Wydawca patrzy na te rzeczy, nie? No, ale mój jeden z generałów, późniejszy były generał, powiada: „wiesz co? Ta pierwsza część, owszem o Matce Bożej, ale ta druga część to jest bombowa” [śmiech - przyp. M.R.]. Nie dlatego, że mało napisałeś o współczesnych generałach, tylko napisałeś o dawnym generale, tam, gdzie mówiłeś o nim. Tak, że to miało być takie…Oni przeczytali. To miał być wabik taki. I rzeczywiście 3 czy któreś wydanie jest i ciągle co przywiozą, to się rozchodzi jak te świeże bułeczki jak to się mówi. Przez moją głupotę. Dajcie spokój. Zamiast się zachwycać, że Matka Boża wyprasza takie cuda, wzruszające cuda itd., to tam to drugie jest takie ważne. No co zrobić? Wcale nie chciałem konkurencji robić Matce Bożej, bo ją bardzo, ale to bardzo ją kocham. Napisałem sobie na 50-lecie kapłaństwa, na obrazu cytat Ojca Świętego: „Jasnogórska Matko Kościoła” - Ojciec Święty taki tytuł nadał Jasnej Górze, Matce Bożej - „Jasnogórska Matko Kościoła”, to jest kursywą jako cytat, pod spodem: „Ty jesteś moją miłością”. Ty jesteś moja miłością. To tak, kochani. Jasnogórska Matka Kościoła jako ikona sama, bo to jest to narzędzie, prawda, boże, którym się Bóg posługuje, działa, ale oczywiście chodzi o osobę. I Ojciec Święty, Jan Paweł II, dziwne słowa powiedział, że ta ikona jasnogórska nie tylko nam uobecnia tą osobę, nie tylko nam przedstawia, ale i uobecnia. To jest różnica. Zachód mówi, że to jest przedstawienie osoby, że przedstawia osobę, a Wschód mówi, że nam uobecnia osobę i ona uobecnia osobę. I Ojciec Święty szedł za tym. Także Sołżenicyn pisze, że w jakiejś chacie wiejskiej, już po tym przewrocie pewnie, bo tak to wszystkie ikony za szafy musieli pochować, prawda, nie wolno było,  i spodobała mu się ogromnie jakaś ikona. No i skusił się, jakoś niewypał, i mówi do tego gospodarza: „gospodarzu, sprzedałbyś mi tę ikonę?”, a ten jak wrzasnął na niego: „ty bezbożniku, ty myślisz, że można kupić ikonę? Ty nie wiesz, że tam, gdzie nie ma ikony w domu, tam nie ma Boga?”. Tak samo o tym pisze, mówi. Tak jakoś nie zaskoczyłem, że takie jest przekonanie w teologii Wschodu, że ikona uobecnia osobę, nie tylko przedstawia.  No dlatego jestem z moją miłością podwójną: jako obraz, jako sama ta [55:00] ikona, no i jako osoba, która mam nadzieję, że mnie gdzieś jakąś swoją furtką przeforsuje. Bo Pan Jezus jakby się dobrał do mnie - ho, ho, ho, o brachu, czyścica na długie lata, a Matusia Boża… To pewnie taka anegdota jest. Jak święty Piotr przyjdzie do Pana Jezusa i mówi: „panie, co to jest? Tu widzę osobę, której nie wpuszczałem do nieba”, „to jak ty pilnujesz?”, „ja pilnuję. Tu się mysz nie prześlizgnie”, „no to chodź, szukajmy”. Idą, szukają, szukają, patrzą a tam Matuś Boża kiwa: Piotrze, odwróć się. Udaj, że nie widzisz. „No widzisz, jak oni tak ją kochali, różaniec mówili i ona wyprosiła to zbawienie, to jak ja mogę jej zabronić tego? Musisz się z tym pogodzić, że oprócz ciebie, furtiana tego, odźwiernego nieba jest jeszcze moja mama. Powiedziała, że kto ma różaniec, ten ma gwarancję zbawienia”. To jest anegdota, ale bardzo teologiczna. Wiadomo, że Matka Boża po śmierci to już nie może działać, ale ona sprawia, że człowiek będzie żył, będzie różańcem przejęty itd. To ja liczę na tą furteczkę Matki Bożej. Powiem: „Matuś, ja nie idę na sąd boży, bo nie ostoję. Do końca świata z czyśćca nie wyjdę. Dlatego ty jako mama obiecałaś różaniec, mówiłem całe życie różaniec, to mi teraz weź podaj ten różaniec jak linę i wciągnij mnie do nieba”. Szczęść Boże kochani. Wszystkiego najlepszego Wam życzę.

 

Szczęść Boże.

Dane o obiekcie