Marek Chmielewski - Mediateka - Muzeum Historii Polski w Warszawie SKIP_TO
Wizyta w muzeum Przejdź do sklepu
Historia mówiona
Audiovideo

Marek Chmielewski

Chmielewski, Marek (świadek historii); Kęska, Paweł (prowadzący/a rozmowę); Różański, Maciej (operator kamery);

01/03/2018

Minutnik

  • Przedstawienie się świadka - pochodzenie, wykształcenie

  • Bratanek świadka uczęszczał do szkoły pożarniczej, w której później wybuchł strajk

  • Strajkującym groziło wcielenie do wojska

  • Pierwsze spotkanie z ks. Jerzym Popiełuszką

  • Stan wojenny

  • Instytut Automatyki - decyzja o dołączeniu do Solidarności

  • Kolportaż prasy

  • Współpraca z innymi instytutami

  • Próba nakłonienia do współpracy z Biurem Ochrony Rządu

  • Pierwsza msza za ojczyznę - organizacja i przebieg mszy

  • Nagrywanie mszy, przygotowywanie nagłośnienia z pomocą Antoniego Tarłowskiego

  • Autorytet ks. Jerzego Popiełuszki - wsparcie ks. Teofila Boguckiego

  • Umiejętność ks. Jerzego do jednoczenia ludzi

  • Pomoc prześladowanemu mężczyźnie

  • Organizacja mszy za Ojczyznę

  • Rosnąca popularność mszy za Ojczyznę

  • Próba spotkania z Lechem Wałęsą

  • Śledzenie przez ZOMO

  • Spotkania w mieszkaniu ks. Jerzego - atmosfera jaka towarzyszyła spotkaniom

  • Prześladowanie ks. Jerzego - próba wrzucenia ładunku wybuchowego do mieszkania

  • Organizacja nagłośnienia do mszy za Ojczyznę w Zakopanym

  • Reakcja ks. Jerzego na prześladowania

  • Stosunek ks. Jerzego do Solidarności

  • Nagrywanie i drukowanie kazań ze mszy za Ojczyznę

  • Ostatnie spotkanie z ks. Jerzym przed jego śmiercią

  • Pierwsze informacje o porwaniu ks. Jerzego

  • Wspomnienie o pogrzebie Grzegorza Przemyka

  • Wyjazdy zagraniczne ks. Jerzego

  • Przygotowania do pogrzebu

  • Ekshumacja zwłok ks. Jerzego

  • Powołanie służby porządkowej (należeli do niej m.in Jan Marczak, Tadeusz Klimek, Bogusław Klimczuk, Mieczysław Białak, Marek Chmielewski

  • Beatyfikacja ks. Jerzego. Wsparcie Leona Łochowskiego w organizacji mszy za Ojczyznę

  • Ogólny cel organizowania mszy za Ojczyznę

  • Przyjazd papieża

  • Wpływ poznania ks. Jerzego na życie świadka

Transkrypcja

1 marca 2018 roku. Jesteśmy u pana Marka Chmielewskiego, godzina około 11:30. Pan Maciej Różański obsługuje kamerę, Paweł Kęska prowadzi rozmowę. To zaczynamy. Panie Marku, niech pan najpierw się po prostu przedstawi i opowie o swoim życiu, od samego początku.

 

No cóż, od początku to należy zacząć od rodziców. W [19]39 roku rodzice jeszcze mieszkali w Brześciu, ale jak się zaczęła ta zawierucha to uciekli do Nowogrodu pod Łomżę, bo to jest, tam się mój ojciec urodził. Więc w rodzinne strony wrócił. No i tam przez całą wojnę byli do czasu przyjścia po raz drugi Rosjan. I później, no ojciec jeszcze w tym czasie był dowódcą, w końcu wojny był dowódcą oddziału Armii Krajowej na rejon Nowogrodu. No potem musiał uciekać oczywiście stamtąd i wylądował w Makowie Mazowieckim skąd, jeszcze przeprowadzka do wsi tam pod Karniewo pod Makowem i w [19]47 roku wylądowaliśmy w Aninie. No i cóż, szkoła podstawowa w Aninie, później technikum na Nowogrodzkiej, Technikum Łączności to się nazywało kiedyś, ona tam zmieniała swoje nazwy w trakcie trwania. W każdym razie wyszedłem z tego jako technik elektronik. Mając 17 lat zacząłem pracować. W czasie pracy studia wieczorowe na WSI [Wyższe Szkoły Inżynierskie, obecnie Politechniki - przyp. P.M.], nie mylić z tym innym WSI [Wojskowe Służby Informacyjne - przyp. P.M.] [śmiech - przyp. P.M.], bo to, jak gdyby kontynuacja przedwojennego Wawelberga [Grupa Wawelberg, pierwsza w Rzeczypospolitej Polskiej formacja wojskowa działań specjalnych - przyp. P.M.]. W [19]65 roku, w [19]61 roku ślub wzięliśmy z moją małżonką i do tej pory dzielnie trwamy w tym. I cóż, mamy dwójkę dzieci, czwórkę wnucząt, jeden chłopak, trzy dziewczyny. No i to byłoby w zasadzie tyle jeśli chodzi z grubsza o rodzinne sprawy. Jak trafiłem do księdza Jerzego [Popiełuszki - przyp. P.M.]? To był jak zwykle przypadek w życiu, wielokrotnie kieruje życiem. Mój bratanek był w szkole pożarnictwa, uczestnikiem był tego strajku [strajk w Wyższej Szkole Pożarnictwa w Warszawie 2 grudnia 1981 roku - przyp. P.M.]. No i w momencie kiedy zostali już tam wyrzuceni ze szkoły i wylądowali na Politechnice warszawskiej pod opieką profesora [Władysława - przy. P.M.] Findeisena. No więc jako wiceprzewodniczący Komisji “Solidarności” w instytucie naszym trafiłem tam do niego z pieniędzmi na wsparcie, żeby mieli na utrzymanie.

 

Przepraszam bardzo. Jakby pan mógł jeszcze raz tą historię opowiedzieć, przepraszam, że przerwałem, ale od samego początku. Bo pan mówi, że był pan w “Solidarności” i o strajku w Szkole Pożarniczej. Więc jakby pan mógł opowiedzieć o samym strajku, bo zakładamy, że słuchają nas ludzie którzy nie wiedzą co to “Solidarność”, już tak ekstremalnie, i którzy nic nie wiedzą o strajkach, a szczególnie w Szkole Pożarniczej. Dobrze? Jakby pan mógł tą historię opowiedzieć z tego co po prostu pan wie i trzy słowa o... jeszcze o pana, bo to bratanek, tak?

 

No tak z bocznej linii.

 

Dobrze, czyli strajk w Szkole Pożarniczej, kiedy pan się dowiedział, kim on był i jak to wszystko wyglądało.

 

No cóż, no mój bratanek był studentem właściwie w tej Szkole Pożarnictwa. To było jego zresztą życiowe marzenie, żeby być tym strażakiem. To jak ja go jako chłopca pamiętam, to to po głowie mu to zawsze [5:00] chodziło. No i tutaj dostał się do tej szkoły i jak się zaczęły próby podporządkowania Straży Pożarnej pod Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, po prostu ci młodzi ludzie obawiali się, że mogą z tymi wozami strażackimi być wykorzystani do tłumienia jakichś demonstracji. Z tego powstał strajk. W samym tym oczywiście nie miałem żadnego udziału, tylko no z odległości przyglądaliśmy się, bo przecież to było wszystko otoczone. Także trudno było się tam dostać i kontakt był zerowy. Także dopiero wtedy jak już wyrzuceni ze szkoły po tym desancie jednostki specjalnej, która wylądowała tam na dachu i wtargnęli i po prostu siła rozwiązali ten strajk. I potem powywozili tych dzieciaków, no trudno powiedzieć dzieciaków, już mężczyzn młodych. I no tutaj wielka zasługa właśnie profesora Findeisena, że zaopiekował się nimi, bo groziło im po prostu wcielenie do wojska. Dostali legitymacje studenckie które ich chroniły jako studentów przed poborem do wojska. Na szczęście to prawo działało wtedy jakoś tam. I… No nie bardzo było wiadomo co z nimi zrobić, to był tak kilka dni gdzie oni tam koczowali zanim się to wszystko... jakoś porozchodzili po domach, no bo wiadomo, że już zostali wyrzuceni i muszą sobie jakoś to życie organizować. Ale w tym czasie trzeba było im pomóc, no bo sprawa chociażby utrzymania ich, sprawa zakwaterowania, no więc… Ja w tym czasie byłem wiceprzewodniczącym Komisji “Solidarności”, to też właściwie z rocznym stażem, bo to wszystko równolegle się działo przecież. No ustaliliśmy, że trzeba tym ludziom pomóc. Poszedłem z pieniędzmi tam, z jakąś kwotą kilku tysięcy, już w tej chwili nawet nie pamiętam, bo to jednak czasu trochę minęło od tej pory. W każdym razie z jakąś znaczącą kwotą do nich i mówię, “Masz Czarek tutaj, żebyście mieli na utrzymanie”. On mówi, “Nie nie, to tak nie może być, bo tu jest za dużo zamieszania, za dużo bałaganu, to lepiej niech”, mówi, “Stryj idzie na Żoliborzu jest tam w kościele Stanisława Kostki ksiądz Popiełuszko, on tam się nami w trakcie strajku zajmował i on tutaj w dalszym ciągu nam pomaga, także on będzie lepiej wiedział jak te pieniądze zagospodarować żeby to się gdzieś tam nie rozeszło”. No i od razu z Politechniki dotarłem tam. Było takie sympatyczne spotkanie. No bo zadzwoniłem tam na plebanię, ksiądz jeszcze wtedy miał pokój zaraz po prawej stronie przy wejściu na parterze. Wyszedł, taki drobniutki sobie [śmiech - przyp. P.M.], nie, nie chłopaczyna, no młody człowiek, drobniutki. Nie mizerny taki, przecież on nigdy nie był potężnej postury. Przy nim się jeszcze taki kot pałętał, też no ten kot tam na tych zdjęciach niektórych występuje. Zaprosił mnie, porozmawialiśmy się, porozmawialiśmy, powiedziałem skąd jestem, z czym przychodzę. Tu już właśnie taki już był dowód jakiejś dużej wiary w ludzi księdza Jerzego, bo przecież ja przyszedłem z ulicy, bez żadnej rekomendacji. To mógł przyjść każdy inny w taki sam sposób [10:00] i równie dobrze mógł w tą grupę wejść. Zresztą ja w ogóle wtedy nie myślałem, że ja tam zostanę, no bo dałem te pieniądze, no wydawało mi się, że się moja rola skończyła. No więc na pożegnanie, no mówię, “No to żegnam księdza”, i to jak dziś pamiętam, “Nie żegnam, pan tu przecież wróci”. To takie zostało w pamięci. No i rzeczywiście ja byłem, ile, tydzień przed stanem wojennym, przed tą niedzielą, chyba w poniedziałek albo we wtorek przed stanem wojennym. No i zaraz, w następny poniedziałek wylądowałem, bo wcześniej tutaj u nas w mieszkaniu się odbyło zebranie naszej komisji co robić i jak, jak się, jak się urządzić. Pół dnia trzeba było ganiać po mieście samochodem, żeby się zebrać i zwołać, no ale jakoś się udało. Jakoś wszyscy byli w miarę dostępni. No nie wszystkich się udało zawiadomić, no ale, w każdym razie, to zebranie się odbyło. No i zaczął się ten okres kiedy ja już tam… potem mówię, “To ja tutaj“, już wiedziałem jakie ksiądz Jerzy ma tam kontakty, i z Hutą [Huta Stalowa Wola - przyp. P.M.], z Ursusem [Zakład Ciągników Przemysłowych - przyp. P.M.], z FSO [Fabryka Samochodów Osobowych - przyp. P.M.]. Też Zakłady Nowotki [Zakłady Mechaniczne im. Marcelego Nowotki - przyp. P.M.], Świerczewski [Zakłady Mechaniczne im. Marcelego Nowotki - przyp. P.M.], tam przecież to były wtedy potężne organizacje. No więc, ponieważ koleżanka wybierała się na staż naukowy, no więc ja od tego stanu wojennego, na tym zebraniu, przejąłem, że tak powiem, prowadzenie tej komisji. No i do [19]89 roku to prowadziłem, także. Jak…

 

Skoro o “Solidarności”, pan rozpoczął ten wątek, jakby pan mógł wrócić do roku [19]80, do tego jak się “Solidarność” tworzyła i jak pan znalazł w niej swoje miejsce. Mówiąc też o instytucie, żeby wszyscy wiedzieli o czym dokładnie mówimy.

 

Tak. No to wtedy się… Wtedy nasz instytut się nazywał Instytut Automatyki. No, przez czas tych czterdziestu lat pracy tam w instytucie cztery razy nazwa się zmieniała, także. Wtedy Instytut Automatyki [obecnie Instytut Automatyki i Informatyki Stosowanej - przyp. P.M.] był. No ogólny entuzjazm był taki, że coś się zmienia. Ja wcześniej działałem w Związku Nauczycielstwa Polskiego, bo zawsze jakoś mnie tam ciągnęło, że coś można zrobić coś, coś komuś pomóc, także. Nie uważam tego czasu za jakoś stracony czy, broń boże, obciążający, bo wydaje mi się, że uczciwie tam to wszystko było robione i pracowane. Ale zapadała decyzja zebrania na schodach takich, tam -naście kilka osób zebrało, no przyszło mi w udziale przemówić na tym zebraniu o co chodzi. Zebranie na schodach na korytarzu przy wejściu. No wrażenie niesamowite też. Ja nie bardzo to pamiętam, to mi tu koledzy opowiadali jak to było. No jednak z blisko ponad, około, stu osób Instytut sobie liczył. To chyba dziewięćdziesiąt osiem się zapisało do “Solidarności”. No oczywiście dyrekcja nie, no bo wiadomo. Zresztą muszę powiedzieć, że dyrekcja się przez cały stan wojenny bardzo przyzwoicie w stosunku do nas zachowywała. Wiedzieli dokładnie, że “Solidarność” działa, że… kto przewodniczy, to nie raz się… zresztą z dyrekcją rozmawiało też. Więc tutaj z całym szacunkiem dla ludzi którzy, no nie byli w “Solidarności”, ale potrafili się znaleźć przyzwoicie w tym trudnym czasie. [15:00] No i zapadła decyzja, zebranie, oczywiście zapisy, organizacja cała, tak jak przy nowo powstającej jakiejś formacji, wybory. No i ja zostałem tym wiceprzewodniczącym, no i zaczęło się… Kolportaż [inaczej dystrybucja - przyp. P.M.], mieliśmy dostęp do prasy, no tutaj na szpitalnej… na szpitalnej chyba był pierwszy oddział. O coś mi się myli. W każdym razie prasę rozwoziliśmy. Ja sam dostarczałem, na przykład paczki z prasą tam gdzieś o 6 rano do, do Huty dowoziłem. No, takie normalne zajęcie co wszyscy w tym czasie robili. Głównie chodziło o informację, o podtrzymanie ducha, o kontakty, o jakieś organizacje. Jeśli jakieś tam protestacje miały być, no to żeby to jakoś było wszystko zgrane. No trzeba było pomagać sobie, bo trudny był czas. Tu, już jak wróciłem, dotarłem do księdza Jerzego to już był kontakt z tymi większymi organizacjami, więc już to takie… w większym gronie to było zorganizowane, to działanie. I w związku z tym ja jakoś byłem takim trochę pośrednikiem między instytutem, tam się jeszcze trochę inne instytuty trochę popodłączały do tego. Ale to to jeszcze było tak… Właściwie takie organizacyjne to dopiero jak straż, Kościelna Służba Porządkowa [Totus Tuus, powołana jako trwała instytucja kościelna w 1983 roku - przyp. P.M.]... ale to może po tym o tym. No, trudne były chwile, bo właściwie… Miałem przypadek (ale to już, to już było po śmierci księdza Jerzego), próbę namówienia mnie na współpracę [śmiech - przyp. P.M.]. To było dosyć trudne przeżycie ale to… nie wiem czy to w tej kolejności.

 

Jak pan uważa. Ale to jest bardzo ważny temat. Albo teraz albo później. Tylko żebyśmy o tym nie zapomnieli.

 

Bo to było dokładnie po organizacji, nie, po wizycie ojca świętego w kościele Stanisława Kostki, taka była krótka, cicha wizyta. No myśmy się do niej solidnie przygotowywali, bo cały kościół najpierw trzeba było dokładnie przejrzeć, wszystkie zakamarki posprawdzać czy czegoś ta nie ma, ponieważ wtedy już była zorganizowana ta Kościelna Służba Porządkowa, więc to było już wtedy. W tym momencie około tysiąca siedmiuset osób w ciągu miesiąca się przewijało, także to już były pełne ramy organizacyjne, określone dyżury kto, kiedy, jakiego dnia. W każdym razie przygotowaliśmy. W tych uczestniczyłem w rozmowach przygotowawczych, bo był tam Janek Marczak z Huty, nieżyjący już (też z Huty) Tadeusz Klimek, ja byłem też jako przedstawiciel tych Służb. No był ksiądz, ksiądz, chyba [20:00] ksiądz Paweł Piotrowski. No i to się odbywało w szkole, tam po drugiej stronie Krasińskiego. No ponieważ ustalaliśmy jakieś zasady współpracy, no w zasadzie wymieniliśmy się wizytówkami, więc było wiadomo kto, kto jest kto, no już zupełnie otwarcie tam działaliśmy. I, już po wizycie ojca świętego, ja już nie miałem zwyczajnie siły pójść na tą mszę pod Pałacem Kultury, wtedy była msza. Usiadłem przed telewizorem, nie wiem, wylądowałem w końcu na łóżku, zasnąłem. Budzi mnie żona, że jakiś pan koniecznie chce ze mną bardzo pilnie rozmawiać. No i pretensje przez telefon dlaczego tyle, tyle transparentów tam na płotach się znalazło u Stanisława Kostki, co to za demonstracje, to ma być kościół. No i tego typu argumenty. I, że on koniecznie się musi ze mną spotkać. Ja byłem tak piekielnie zmęczony, że mi już było wszystko jedno, żeby tylko się ode mnie odczepił. I przystałem na to. Ale jak się już obudziłem rano i sobie myślę, “Coś ty człowieku narobił”. Przyszedłem do pracy, mówię, “Słuchajcie, jestem umówiony na rogu Żelaznej i (to wtedy się nazywała) Krajowej Rady (teraz Twardej)”. Była kawiarenka taka. [niezrozumiałe - przyp. P.M.] o 10 czy 11 byłem umówiony z nim. “Siadacie przy sąsiednim stoliku i pilnujecie i słuchacie co się dzieje, bo ja tutaj nie chcę z tego robić żadnych tajemnic. Głupstwo zrobiłem i trzeba z tego wszystkiego wybrnąć”. No i tak rzeczywiście było. Spotkałem się, przedstawił mi się jako… Bogusław Król się przestawił. Nawet chciał mi dowód osobisty dać. Ja mówię, “Co mi po pana dowodzie osobistym, przecież ma pan za dwa albo trzy, więc o czym tu będziemy mówić?”. Jakoś nie zaprotestował nawet na to. No i on mnie próbował namówić, ja mu tłumaczyłem, że nic z tego nie będzie, więc taka była przepychanka. Kolegom się trochę już, uznali, że już za długo siedzą, że to podejrzane, poszli gdzieś i… Przyszła druga zmiana. Ja już w tym czasie skończyłem z nim rozmowę i wyszedłem. Poszedłem sobie coś kupić na drugie śniadanie. A zrobiło się larum, że Marka zamknęli [śmiech - przyp. P.M.]. No ale wróciłem tam po 15 minutach, więc się sprawa uspokoiła. No ale męczył mnie długo i przez wakacje, na jesieni. Nie wiem czy to była wizyta Margaret Thatcher czy [George - przyp. P.M.] Busha, tam u Stanisława Kostki bo myśmy też tam trochę obstawiali te wizyty. I pułkownik… chyba pułkownik Bednarczyk, on wtedy był tym szefem BORu [Biuro Ochrony Rządu. Lecz żaden pułkownik o takim nazwisku nie był dyrektorem BORu - przyp. P.M.]. No i go wreszcie wziąłem na stronę i powiedziałem, że, “Panie pułkowniku, szpicla ze mnie nie zrobicie, niezależnie ile przyjdzie mi za to zapłacić. Dajcie se na spokój, niech wam tutaj”, mówię, “Pentaka na mnie nie napuszczał bo nic z tego nie będzie”. No i się skończyło na tym. No ale to, to był trudny czas.

 

A grożono czymś panu w tych rozmowach?

 

Nie, raczej, że, “My panu pomożemy”, czy coś. No po prostu przekupić chciał. No ale… No źle trafił. [śmiech - przyp. P.M.]

 

A czego chciał konkretnie od pana? Że co, żeby co pan robił?

 

No żeby, żeby wiedzieć co się dzieje. [25:00] Więc nawet było tak, że przed bożym ciałem też dzwonił i mówi, “Co tam procesja?”, “No będzie procesja”, “No ale, ale jak to się przygotowujecie?”, ja mówię, “Wie pan, no mamy tutaj spotkanie o 4 chyba, czy którejś, takie organizacyjne z podziałem ról, bo tam i nagłośnienie i kto co przy tej procesji” (bo sporo ludzi wtedy bywało na nich). Ja mówię, “Niech pan przyjdzie, gwarantuje panu, że pan cały i zdrowy stamtąd wyjdzie, dowie się pan dokładnie jak będzie procesja zorganizowana i już. Po co się tutaj bawić w takie…” No oczywiście na takie coś nie przystał. Ale no… chciał po prostu żebym szpiclował krótko mówiąc. No ale to, to… to mu się nie udało, no ale… To, to był mój taki poważny błąd. Jak się żyje to się i błędy popełnia.

 

Kiedy pan wrócił do kościoła? Kiedy się pan spotkał z księdzem Jerzym ponownie?

 

Zaraz, albo w poniedziałek, albo…

 

Przepraszam. Jak zadaję jakieś pytanie, to jakby pan mógł odpowiadać całym zdaniem, bo ja będę wycięty. Jak ja na przykład pytam, kiedy pan wrócił do kościoła a pan mówi, “Zaraz w poniedziałek”, to słuchacz nie będzie wiedział o czym mówimy.

 

Dobrze. No więc do księdza Jerzego trafiłem w poniedziałek albo we wtorek po wprowadzeniu stanu wojennego. No i tu się już zaczęły jakieś organizacje, kontaktowanie się między poszczególnymi grupami. No wszyscy się tam spotykaliśmy, więc to chwilami było i zebranie solidarnościowe tam u księdza Jerzego, no nie ma co tego ukrywać no. no i było szykowanie się do... jeszcze pierwsza msza za ojczyznę to tak była, była, ale... w styczniu była, ale to tak nieoficjalnie. W pierwszą niedzielę to jeszcze ksiądz Bogucki odprawił, ale w lutym była pierwsza msza za ojczyznę którą już odprawiał ksiądz Jerzy. No i na tą mszę oczywiście się szykowaliśmy. Już były grupy takie wcześniej zorganizowane, bo za czasów życia księdza Jerzego, jak te były msze to przecież jakiś porządek trzeba było zaprowadzić. Więc zawsze przed taką mszą było zebranie. Był podział na grupy, takie środowiskowe, bo to wiadomo było, że się z różnych zakładów znali to się już tworzyły te… w pewnym sensie ta Kościelna Służba już się w tym, tak nieformalnie organizowała. I ksiądz wpadł na taki dobry pomysł, że miał plik obrazków które trzymał u siebie, i dopiero na godzinę czy półtorej przed mszą rozdawał dowódcom poszczególnych grup. Ci sobie przypinali te obrazki i było wiadomo kto jest kto. Także tam nawet się kiedyś trafił taki gorliwy chyba, z wstępnym jakimś tym mszy, z obrazkiem z poprzedniego miesiąca a więc od razu było wiadomo że go trzeba wyprowadzić za bramę. No jakoś próbowaliśmy się nie dać sprowokować. No był problem z tym że kościół nie mieścił ludzi. Pierwszego, pierwsza ta msza, to dziś pamiętam nabity kościół, na zewnątrz ludzi też sporo było. No i na zewnątrz nic nie słychać. To ja mówię do księdza Jerzego, potem spotkanie mieliśmy jak to dalej organizować. Ja mówię, “No, proszę księdza, [30:00] coś trzeba by zrobić bo to jakieś nagłośnienie trzeba zrobić bo tak to się nie da, ludzie po prostu nie słyszą, no…” “No to jak pan wie jak to zrobić to niech pan robi”. Ja na temat nagłośnienia no niewiele, elektronikiem jestem no ale w tych sprawach nagłośnieniowych specjalnie nic, specjalistą nie byłem i w dalszym ciągu nie jestem, ale jak trzeba było no to...Na następną mszę w marcu znowu przyniosłem swój jakiś tam swój wzmacniacz, głośnik nad wejściem bocznym postawiłem, jakieś kable się pociągnęło. Za słabiutki głośnik, to wszystko jechało na maksymalnej mocy, charczało potwornie. No i już za miesiąc to się okazało, że to za mało. No więc ksiądz nam Bogucki znalazł pieniądze, kupiliśmy wzmacniacze. Takie tam po 150 W każdy, nawet jak się dwa takie postawiło to… Na wszelki wypadek to już były robione dwa, że jak jeden padnie żeby drugi szybko przełączyć, bo się już z takimi liczyliśmy. Ponieważ się w kościele to nie mieściło to dosyć szybko na balkon wyszło odprawianie mszy. No i to, to niesamowite wrażenie bo ten cały park zapchany ludźmi, głowa przy głowie. Zresztą jak była na 3-cio majowe, były msze odprawiane. Zresztą potem była taka paskudna prowokacja, bo tam właśnie taki pan z transparentem stał, potem wyjął pałę jak się msza skończyła, no i zaczęła się tam naparzanka. I na placu, wtedy Komuny jeszcze Paryskiej, tam ludzi pobili sporo. Także to była bardzo, bardzo ważna sprawa z tego nagłośnienia. Więc ona szybko zostało doprowadzone do takiego stanu, że no, wprawdzie trzeba było tam głośniki co, co niedziela tam rozwieszać, no ale już były porządne głośniki. Już, już to było słychać także. A tam za parkiem także było słychać, więc już nie było wątpliwości, że ktoś będzie poza, poza zasięgiem. No tam niektórzy protestowali, że hałasy są oczywiście, że tak nie może być, no ale… Ale tam msze były cały czas pod opieką ZOMO [Zmotoryzowane Odwody Milicji Obywatelskiej - przyp. P.M.]. Taki śmieszny wypadek, tak obchodziłem, zdjąłem, już bez furażerki tam obchodziłem żeby zobaczyć jak to nagłośnienie sięga. Na Felińskiego, podjeżdżały tam autobusy, wysiadali ludzie, jakaś wysiadła grupa, na czele szedł mężczyzna taki no... No wtedy powiedziałbym, że już starszy człowiek a on pewnie w moim wieku jak ja teraz mam. W każdym razie, z laseczką taką szedł sobie przodem, widać, że to dowódca tego stada. I tak idzie, zomowcy tak stali obok, i tak mówi, “Ty tutaj tak w Warszawie pracujesz, ty mi się tutaj pokaż, we wsi to my porozmawiamy“. Chłopaka zwinęli i od razu tam do tyłu i to taki tylko obrazek z tego… ten skulony tam się jeszcze biedak zwinął, bo nie bardzo wiedział co ze sobą zrobić. Tu dowódcy, tu sami swoi, no i… Sytuacja dla niego była bardzo niekomfortowa. Ale to tak... Tak to wyglądało z tymi organizacjami wszystkimi mszy. W zasadzie [35:00] z kolegami, bo to grupa z Instytutu od nas, głównie już nieżyjący. Jeden z kolegów i do tej pory działa jeszcze ze mną, tam pracuje, Antek Tarłowski, to właściwie cały czas z tym nagłośnieniem się i nagrywaniem, utrwalaniem tych wszystkich mszy się zajmowaliśmy. Tam pierwsze, pierwsze msze to wprawdzie nagrywali synowie doktor Janiszewskiej ale jak tam się Służba Bezpieczeństwa do nich dobrała to po prostu musieli zrezygnować bo... no bo nie dało rady no. Myśmy się tam starali nie wychylać, nie pokazywać za bardzo. Jeszcze ołtarz był nieprzebudowany, to się z tyłu tam za ołtarzem siedziało w takim wąskim tam, niszy, rowie, tam były te wzmacniacze. No już jak na balkonie były msze to już było trochę luźniej i łatwiej to już, to już się tam prawie, że komfortowo działało, bo już było widać te rezultaty nagłośnienia, także... To tyle. No, jeśli sprawy z tych takich spraw nagłośnieniowych. No a ksiądz Jerzy [niezrozumiałe - przyp. P.M.], że to jest dziwne. Człowiek, no chłopak prosto, przecież, z takiej no biednej wioski, że potrafił ruszyć całą Polskę. Ja nie wiem jak, jak on... Jego chyba ukształtowała mama, bo to widać było wychowanie matki, że twarda taka, taka głęboka, głęboka wiara, że skoro już jestem księdzem to on jest dla innych a nie dla siebie. I to w każdym, każdym calu, w każdej chwili to było u niego widać. On tam zawsze o wszystkich myślał, a on to tam gdzieś na boku, to już jak wszyscy mu dali spokój to on może wtedy miał chwilę odpoczynku. Chował się wtedy tam w tym swoim pokoiku za regał gdzie miał tam tapczan i jak miał chwilę odpoczynku to, to było dobrze. Ale z tym odpoczynkiem to też... No cóż, szybko jego sława się rozeszła i sława tych mszy. To był w zasadzie kawałek wolnej Polski, no powiedzmy sobie tak szczerze. I wszyscy kto mógł, kogo to ciągnęło tutaj, to do tego księdza Jerzego, chociaż koło niego stanąć, dotknąć do tej sutanny, bo on już bardzo szybko stał się takim, no wodzem takim wszystkiego i jakim wielkim autorytetem. No miał niesamowity talent zjednywania sobie ludzi. Przecież tam przychodzili wierzący, niewierzący, z różnych wyznań. W kościelnej służbie był kolega w naszej grupie, no z innego wyznania. Przyszedł, no to było wymagane zaświadczenie od proboszcza, że to jednak jest, prawda, katolik. On przecież mówi, "No, no nie jestem, ale chciałbym tu służyć". No to [niezrozumiałe - przyp. P.M.] mówi, "Wydać mu legitymację", i już, no i na tym się skończyło no. U księdza Teofila [Boguckiego - przyp. P.M.] była krótka sprawa, tak albo tak i już było dyskusji. To zresztą była niesamowicie uzupełniająca się para. tak byli jak, ja wiem no, ojciec i syn. Ksiądz Teofil [Bogucki - przy. P.M.] zaufał księdzu Jerzemu, że może po pierwszej… pierwszą homilię to może mu sprawdzał, a po drugiej, trzeciej mówi, [40:00] "To ty sobie Jurek już rób to sam i nie zawracaj mi głowy, bo ty dobrze wiesz co z tym masz robić". Więc tutaj to… No miał to takie głębokie wsparcie. No gdyby się nie spotkało tych ludzi dwóch naraz to by tego wszystkiego nie było przecież, nie oszukujmy się. To musiało, to zderzenie nastąpić, bo... no powiedzmy sobie szczerze, nie wszyscy księża mieli taką odwagę jak ksiądz [Teofil - przyp. P.M.] Bogucki, żeby twardo stanąć. Jak tam nachodziła go Służba Bezpieczeństwa telefonicznie to zwyczajnie rugnął przez telefon, “Jak macie do mnie sprawę to przyjdźcie a nie zawracajcie mi głowę", trzask słuchawką i koniec no. I to była... Także tu ksiądz Jerzy miał w nim wielkie, wielkie oparcie. No a… Wychowany tak żeby być życzliwym dla ludzi, to on w zasadzie żył dla innych. Dla siebie to tak niewiele zostawiał czasu na, na swoje potrzeby. Zawsze za… z myślą o innych. No przecież i sporo miał osób które po latach wracały do kościoła, chociażby świadectwo pani Szaflarskiej, wspaniałe to... No, miał talent do jednania ludzi i dbał przede wszystkim. Wszystko robił żeby jego kosztem nikt, nikt nie ucierpiał, bo zawsze tak starał się brać na siebie tą całą odpowiedzialność za wszystko, ale... Z takich dziwnych zdarzeń, niewyjaśnionych do końca, to był chyba [19]83 rok na jesieni, niedzielna msza na 10, bo o 10 odprawiał mszę. No więc kościół był wtedy pełniuśki i jeszcze przed kościołem ludzie byli, to teraz pomarzyć się o takim stanie. Potem się spotkaliśmy, jak zwykle, u księdza Jerzego na górze. No i przychodzi jakiś człowiek, no strasznie zabiedzony. Mówi, że przysyła go tutaj, ksiądz Bogucki kazał się do niego zgłosić. Że on jest z rejonu łódzkiego, ukrywa się tam już dłuższy czas. No rzeczywiście wyglądał fatalnie. W jesień w jakimś tam sweterku byle jakim, ubranie złachane takie. Widać że człowiek ledwo na nogach stoi. Więc ksiądz Jerzy pierwsze to go tam od razu nakarmić, doprowadzić do porządku, jakieś ubranie tam z tych wszystkich darów poznajdował. No i sytuacja taka kłopotliwa, bo ksiądz Jerzy miał na Krakowskim Przedmieściu mszę, tam w tej kaplicy Res Sacra Miser [Kościół rektorski pw. Niepokalanego Poczęcia NMP - przyp. P.M.]. Co z tym człowiekiem robić? To ksiądz mówi, "No to niech tutaj zostanie u mnie. Jak wrócę to się zajmę”. To już był ten czas kiedy już było, ostro był tam prześladowany. [niezrozumiałe - przyp. P.M.], “Daj spokój, no nie, no tak nie może być, nie może przecież tu zostać, nie wiadomo kto to jest". Rezultat był taki, że w końcu po dłuższych tam namysłach zabrałem go do domu tutaj, przenocował u nas. Rano z powrotem odprowadziłem, no bo żona do szkoły, dzieci do szkoły, [45:00] ja do pracy też. No też tu nie mógł zostać. Odprowadziłem, to jeszcze na dwa dni w Legionowie gdzieś tam znalazł mu schronienia. Jeszcze go tam chyba nieźle wyposażył na drogę. Gość się nawet przedstawiał dowodem osobistym. Dowód był podejrzany nowy, tylko pamiętam imię, pan Zygmunt. I ten pan Zygmunt jakoś się tak dziwnie rozwiał, bo mieliśmy wątpliwości, bo te jego opowieści co było, jak było, takie też były trochę, trochę wątpliwe. Ale w tym czasie to kto chciał mówić dokładnie o sobie. Także tutaj... nie wiadomo kto to był i co był. W każdym razie wyposażony, no gdzieś tam rozpłynął się w Polsce i tyle o nim... Ale gdyby nie ksiądz Jerzy ty przecież nikt by go nie… nie zająłby się, bo byłby strach, że to jest jakieś podpuszczanie. On nas po prostu, zmusił nas do tego [śmiech - przyp. P.M.] żeby się zająć. I to było wiele takich przypadków, że przychodzili ludzie zupełnie… no tak prosto z ulicy i zawsze tam znaleźli jakieś wsparcie, jakieś... czy ubranie, czy jakieś pieniądze. No w każdym razie zawsze, zawsze była troska o tego drugiego człowieka.

 

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

Dane o obiekcie