Kobieta, naukowiec i noblistka - Maria Skłodowska-Curie - Mediateka - Muzeum Historii Polski w Warszawie SKIP_TO
Wizyta w muzeum Przejdź do sklepu
Podcasty
Audio

Kobieta, naukowiec i noblistka - Maria Skłodowska-Curie

Muzeum Historii Polski (producent);

13/02/2025

Transkrypcja

Kobieta, naukowiec, noblistka - Maria Curie-Skłodowska. Zawsze chciała być pierwsza. I zwykle była. Wkroczyła do świata zarezerwowanego dotąd niemal wyłącznie dla mężczyzn. Łamała stereotypy, budząc przy tym to podziw, to wściekłość. Ale nawet najbardziej konserwatywni mężczyźni wcześniej czy później musieli uznać wielkość i osiągnięcia tej drobnej kobiety, która przeszła drogę od guwernantki do jednej z najważniejszych postaci nauki XX wieku. W dzisiejszym podcaście będzie o Marii Curie-Skłodowskiej, pierwszej kobiecie, która dostała Nagrodę Nobla. Łukasz Starowiejski. Witam Państwa w kolejnym podcaście Muzeum Historii Polski z serii "1000 lat. Prześwietlenie". Mała Marysia miała cztery lub pięć lat, gdy bardzo się popłakała "Przepraszam, przepraszam" łkała "Ja nieumyślnie, to nie moja wina ani Bronci i tylko dlatego, że to takie łatwe" tłumaczyła rodzicom. To miała być zabawa. Wymyśliła ją starsza siostra Bronisława, która właśnie uczyła się czytać. Broncia miała być nauczycielką, Marysia uczennicą. Gdy starsza siostra spróbowała w końcu przesylabizować tacie tekst, Maria wyrwała jej elementarz i przeczytała tekst płynnie. Uczeń przerósł mistrza. Tak już będzie przez całe życie Marii. Prześwietlenie - idealna nazwa do tego akurat podcastu, bo promień historycznego rentgena skierujemy przecież na osobę, która zjawiskiem promieniowania zajmowała się przez większą część życia. I za te badania dostała dwie Nagrody Nobla. Maria Skłodowska-Curie była jednym z naj błyskotliwszych naukowców w historii nie tylko polskiej, ale i światowej nauki. A jednocześnie była osobą, która nieustannie musiała łamać bariery i przekraczać granice nie tylko naukowe, ale też społecznych uprzedzeń i konwenansów. "Jedyna kobieta, która...", "Pierwsza kobieta, która..." - te stwierdzenia co rusz będą pojawiać się w tym podcaście. Jak do tego doszło, że drobna Marysia stała się gigantem światowej nauki? Jak stała się pierwszą kobietą, która otrzymała Nobla, a także pierwszą kobietą wykładowcą na Sorbonie? Ile schodów musiała pokonać, by skończyć studia? Ile ton odpadków musiała przerzucić, by wyodrębnić decygram radu? Będzie też o podwójnej moralności Komitetu Noblowskiego, który choć przyznał jej dwie nagrody, to za pierwszym razem nie chciał jej wysłuchać, a za drugim razem nawet widzieć w Sztokholmie. Opowiemy też o nieszczęśliwej miłości, która skłoniła ją do wyjazdu do Paryża i szczęśliwej, która pomogła jej wejść na naukowy szczyt. Nie zabraknie też romansu, który wywołał, używając dzisiejszych słów ogromną falę hejtu. Doprowadził do obrzucania kamieniami domu bohaterki, a ją samą do poważnych myśli samobójczych. Powiemy o sławie, której Maria była niecierpliwą nieprzyjaciółką, a także o kapelusiku na froncie i białych światełkach rozświetlających laboratorium. Zapraszam. Łukasz Starowieyski.

 

Część pierwsza. Klocki do nauki. Konspiracja i wielkie marzenie. Nie od razu Maria była pierwsza. Na świat przyszła jako piąte najmłodsze dziecko w rodzinie Władysława i Bronisławy. Był 7 listopada 1867 roku. Dom Skłodowskich był niezamożny. Rodzice pochodzili ze zubożałej szlachty. Oboje byli nauczycielami. Dom rodzinny Marii to nie był zwykły dom. Po trosze przypominał świątynię nauki. Najważniejszy był gabinet ojca. Był tam barometr ze srebrną tarczą i gablotka.

 

"Z kilkoma półkami, pełna przedziwnych i uroczych przedmiotów, leciutkich wag, tubek, szklanych próbek minerałów. Ach, znajduje się tu nawet elektroskop z płytkami ze złota" - wspominała Maria. To było pierwsze zetknięcie Skłodowskiej z jej przyszłymi narzędziami pracy. Ojciec pasjonował się rozwojem nauki, a nawet od czasu do czasu pisywał popularnonaukowe artykuły.

 

"My, dzieci, nawet już po dorośnięciu, tak pewne byłyśmy wszechstronności wiedzy naszego ojca, że ze wszystkimi wątpliwościami zwracaliśmy się doń jak do encyklopedii" - wspominał jedyny brat Marii Józef. W takim domu nawet zabawy były naukowe. Klocki służyły do nauki geografii, natomiast do nauki historii służyła loteryjka, wykonywana przez nas stopniowo i stale pod kierunkiem ojca. Dopełniana. Wyszukiwanie w pismach dziecięcych, w książkach, czasem w sklepach odpowiednich obrazków do niej stało się naszym ulubionym zajęciem.

 

Sama historia też wdzierała się do niewielkiego mieszkania państwa Skłodowskich. Dziadek Marii walczył w powstaniu listopadowym. Stryj został ranny w powstaniu styczniowym, lecz udało mu się uciec do Francji. Wuj z kolei za udział w Zrywie został zesłany na Syberię. Nigdy nie przelewało się w domu Skłodowskich. Sytuacja pogorszyła się, gdy matka Marii zachorowała na gruźlicę. Kobieta musiała zrezygnować z pracy, a do tego wyjeżdżała na długotrwałe leczenie. By podratować budżet część mieszkania przekształcono w stancję. Bywało, że u Skłodowskich pomieszkiwało ponad 20 osób jednocześnie. Gwar był ogromny. Marii to nie przeszkadzało. Miała zwyczaj zaczytywania się.

 

"Broncia i Hela nieraz próbują jak długo i jak głośno trzeba krzyczeć przy niej, żeby nareszcie podniosła znad książki te poważne, szare oczy. Ona jednak zawsze okazuje się wytrzymalsza od nich. Nie naumyślnie, rzecz prosta tylko dlatego, że ich naprawdę nie słyszy". Tak dzieciństwo matki rekonstruowała później w swoich wspomnieniach Ewa Curie. Maria miała podobno też wyjątkową pamięć. Ponoć potrafiła zapamiętać długi wiersz po dwukrotnym jego wysłuchaniu. Do tego dochodził dar do nauki języków. Do szkoły Maria poszła z dziewczynkami o rok starszymi. I tak była najlepszą uczennicą. Podobnie było w III Żeńskim Gimnazjum Rządowym, gdzie uzyskała najlepszy wynik w klasie i złoty medal. Zresztą podobnie uczyło się jej rodzeństwo. Gdy Bronisława ukończyła gimnazjum z drugim wynikiem, wstydziła się przyznać ojcu. Maria miała 15 lat, gdy formalnie ukończyła przewidzianą dla kobiet w Polsce edukację. W powszechnej opinii w pełni wystarczającą. W kraju na studia dostać się nie mogła. Żadna ze szkół wyższych nie przyjmowała wówczas dziewcząt. By kontynuować naukę, musiała wyjechać za granicę lub przystąpić do konspiracji. Tak, tak, w konspiracji w Warszawie od kilku lat działał nielegalny Uniwersytet Latający, zwany też często babskim uniwersytetem. Wysoki poziom nauczania zawdzięczał znakomitej kadrze profesorskiej. Zajęcia odbywały się w lokalach prywatnych, w mieszkaniach należących do wykładowców bądź wykładowczyń albo rodziców studentek, by nie wzbudzać podejrzeń władz. Miejsce nauczania często zmieniano, stąd nazwa latający.

 

To dobry moment, by się na chwilę zatrzymać i przyjrzeć kobiecemu światowi edukacji na przełomie XIX i XX wieku. Posłuchajmy Marii Więckowskiej, kuratorki galerii XIX wieku w Muzeum Historii Polski.

 

- O ile nie budziła wątpliwości kwestia, że dziewczynki i kobiety trzeba jakoś kształcić, to wątpliwości budził zakres i treści tej edukacji. Bo kobiety we wszystkich warstwach społecznych wychowywano i kształcono przede wszystkim z myślą o małżeństwie jako przyszłe żony i matki. I nawet gorący rzecznicy i rzeczniczki edukacji kobiet w pierwszej połowie XIX wieku nieufnie patrzyli na edukację, która miałaby służyć jakimś innym celom. Tak więc pensje istniały, szkoły klasztorne istniały, natomiast ich poziom był niski, był dostosowany do wyobrażonych możliwości intelektualnych kobiet. Tak więc kobiety, które chciały później studiować, borykały się nie tylko z formalnym brakiem możliwości studiowania, ale też z brakiem możliwości jakiegokolwiek przygotowania do tych studiów. Bo nie było gimnazjów z maturą. Można było pod koniec XIX wieku przy wielkim samozaparciu zdać maturę eksternistycznie.

 

- Do babskiego uniwersytetu Maria zapisała się wraz z siostrami Heleną i Bronisławą. I znów się wyróżniała. "Z braku książek mieliśmy kurs odtwarzać z notatek. Profesor kontrolował notatki bardzo starannie, chcąc je wykorzystać dla następnych zespołów. Otóż zeszyt Marii kwalifikował się jako obowiązkowy podręcznik. Nie znalazł w nim żadnego błędu, a przecież dobrze wiedziałam, że podczas wykładu bardzo mało notowała. Od czasu do czasu zapisała jakiś pojedynczy wyraz, jakieś zdanie. Kurs cały odtwarzała w domu z pamięci".

 

Za studia trzeba było sporo płacić. Musiały więc siostry zarabiać. Maria została korepetytorką, a nawet przez pewien czas przejęła posadę rezydującej guwernantki w rodzinie bogatego adwokata. Nie trwało to długo, ale pobyt w filisterskim domu przyniósł Skłodowskiej nowe doświadczenie. "Przyczyniło się to do mojej znajomości ludzi. Dowiedziałam się, że typy powieściowe istnieją naprawdę i że nie trzeba włazić w kółko ludzi zdemoralizowanych przez bogactwo".

 

Siostrom zależało na pracy, tym bardziej, że miały wielkie marzenie - studia zagraniczne. Łatwo powiedzieć. To był przywilej dla osób zamożnych, rodzina Skłodowskich na pewno do nich nie należała. Sytuacja w domu była tym trudniejsza, że od 5 lat nie żyła już mama dziewczynek. To zresztą nie jedyna tragedia rodzinna. Kilka lat wcześniej na tyfus zmarła najstarsza spośród sióstr Skłodowskich - Zosia. Maria, by zarobić na życie i wymarzony wyjazd swój i siostry, postanowiła opuścić Warszawę. Niewiele brakowało, by ta decyzja zmieniła jej życie. Zapewne wówczas podcast ten w ogóle by nie powstał. Wszystkiemu winna była miłość.

 

Część druga Miłość. Potencjalny mezalians. Laboratorium.

 

Maria, choć z przekąsem pisała w listach, że musi "przejść przez rodzaj gorączki zwany zakochaniem". W rzeczywistości była naprawdę mocno zaangażowana w tę miłość. Ale stop! Nie wybiegajmy jednak za daleko w przyszłość. Nim pojawi się przystojny Kazimierz, minie jeszcze kilka miesięcy. Maria mieszka i pracuje w majątku w Szczukach. Uczy dwie dziewczynki 18 letnią Bronisławę i 8 lat młodszą Andzie. Nie może narzekać. Państwo Żurawscy traktują ją bardzo dobrze, przyzwoicie też płacą 500 rubli rocznie. Maria połowę zgodnie z obietnicą wysyła Broni, która jest już w Paryżu. Skłodowska ma sporo czasu wolnego, a nie lubi go marnować. Znów więc schodzi do konspiracji. Organizuje zakazaną przez zaborcę naukę dla wiejskich dzieci. Z własnych pieniędzy kupuje zeszyty, pióra i ołówki.

 

"Mam stałe, codzienne zajęcia z wiejskimi dzieciakami, których liczba dochodzi do 18. Naturalnie nie przychodzą wszystkie razem, bo nigdy nie dałabym rady, ale i tak zajmują mi półtorej do dwóch godzin dziennie. Z dzieciaków tych mam rzeczywiście dużą pociechę".

 

Wieczorami wertuje natomiast podręczniki z fizyki, fizjologii czy socjologii. "Gdy jestem absolutnie niezdolna do produkcyjnego czytania, przerabiam algebraiczne lub trygonometryczne zadania, bo te nie dopuszczają kompromisów z uwagą i wytrzeźwiają mnie."

 

I cały czas marzy. Paryż, Sorbona, nauki ścisłe. Już za chwilę zacznie marzyć nie tylko o tym. Kazimierz, najstarszy syn państwa Żurawskich, przyjechał do domu podczas wiosennej przerwy w zajęciach uniwersyteckich w Warszawie. Marii musiało zadrżeć serce, jeszcze zanim się pojawił. Kazimierz studiował matematykę. To nie mogło skończyć się inaczej. Ona według relacji, wyrosła na piękną dziewczynę. On ponoć był bardzo przystojny. Łączyła ich pasja do przedmiotów ścisłych. Między tą dwójką musiało zaiskrzyć i zaiskrzyło. Gdyby wówczas wszystko się ułożyło, prawdopodobnie Skłodowska nigdy nie zostałaby noblistką. Kazimierz i Maria mieli wielkie plany, łącznie ze ślubem. Weto postawili rodzice. Mezalians. To słowo musiało padać wówczas często, ich syn i guwernantka, to niedopuszczalne. Miła atmosfera zmieniła się w piekło.

 

"Przeszłam bardzo ciężkie dni i jeżeli mi co pamiętać ich osładza to tylko to, że bądź co bądź wyszłam z tego wszystkiego uczciwie i z podniesioną głową" - pisała Maria. Kazimierz przez pewien czas starał się przekonać rodziców, ale nie wystarczyło mu odwagi, by postawić sprawę na ostrzu noża. Niewiele później podobny los, zerwanie zaręczyn z powodu różnicy majątkowej spotkał też Helenę. Maria konkludowała w liście do brata. "Naprawdę można sobie wyrobić dobrą opinię o ludziach. Jeśli nie chcą poślubić ubogiej dziewczyny, niech idą do diabła. Nikt ich o nic nie prosi. Lecz po co obrażają, burząc spokój niewinnej istoty?"

 

Warto dodać, że niedoszły mąż Marii w przyszłości zostanie jednym z najwybitniejszych polskich matematyków i czołowym przedstawicielem tak zwanej krakowskiej szkoły matematycznej. I człowiekiem bardziej stanowczym, wbrew rodzicom ożeni się z dziewczyną o znacznie mniejszym majątku. Maria ze złamanym sercem, ale nie ze złamaną wolą, wraca do Warszawy. Kolejny rok znów spędza jako guwernantka, tym razem w Sopocie. Tam wszystko zależy od pogody, gdy pada "Wszyscy są w takim humorze, że gdybym mogła, schowałabym się pod ziemię".

 

Pogoda jednak zmienia się także dla Marii. Pojawiają się naprawdę świetne prognozy. Wiatr wieje w kierunku Paryża. Musi jednak dojść do ślubu, nim spełnią się marzenia. Bierze go Bronisława, która miłość swego życia poznaje podczas studiów w stolicy Francji. To Kazimierz Dłuski, lekarz i działacz socjalistyczny. Młode małżeństwo zamieszkało w Paryżu, a Bronia słała listy do Marii "Ten pierwszy rok byłabyś razem z nami później przez następne dwa lata musi ci ojciec pomóc, choćby się nie wiem co działo. Trzeba bezwarunkowo, abyś zdecydowała się na to. Już czekasz stanowczo za długo".

 

Wreszcie marzenie się spełniło. Można ruszać na podbój świata. Trudno wyobrazić sobie inną reakcję na list Bronki. A tymczasem "Byłam głupia. Jestem głupia i będę głupia po wszystkie dni żywota mego. Marzyłam jak o zbawieniu, o Paryżu, ale straciłam już była wszelką nadzieję. A teraz, kiedy mi się taka możność przedstawia, nie wiem sama, co robić." - pisze Maria. Oficjalnie nie chce zrobić przykrości ojcu, któremu obiecała wspólne mieszkanie. Nieoficjalnie zapewne wierzy, że z Kazimierzem Żurawskim nie wszystko jeszcze stracone. Ostatecznie jednak podejmuje decyzję. Uda się do Paryża, ale dopiero jesienią następnego roku. W tym czasie ma mieszkać z ojcem i zbierać pieniądze na wyjazd, ale przede wszystkim po raz pierwszy trafia do laboratorium. Umożliwia jej to kuzyn Józef Boguski, kierownik pracowni fizykochemicznej w Muzeum Przemysłu i Rolnictwa.

 

"Próbowałam różnych doświadczeń opisanych w podręcznikach fizyki i chemii, a wyniki ich były czasem bardzo dobre. Niekiedy dodawał mi otuchy jakiś drobny sukces, kiedy indziej znów wpadałam w głęboką rozpacz z powodu wypadków i błędów wynikających z mojego braku doświadczenia".

 

Później Skłodowska często powtarzała, że gdyby wówczas nie nauczyła się analizy chemicznej, nie zdołałaby odkryć radu. We wrześniu była już gotowa do wyjazdu. "Zabierz ze sobą wszystko, czego ci tutaj będzie potrzeba, tak aby nie mieć żadnych niespodziewanych wydatków" - instruuje Bronisława. Starsza siostra jest już po studiach. Jako trzecia kobieta ukończyła wydział lekarski Sorbony. W Paryżu się zadomowiła, właśnie spodziewa się dziecka. Rzeczy takie jak materac, poduszka, pościel czy ręczniki maria wysłała statkiem, resztę wrzuciła do specjalnie zakupionego kufra na dworcu. Obiecała jeszcze ojcu, że za dwa, trzy lata wróci do Polski i podejmie pracę nauczycielki. I pod koniec października 1891 roku ruszyła w nieznane.

 

Część trzecia. Matkująca siostra, seksowne spojrzenie i przystojny fizyk.

 

Maria była zachwycona Paryżem, choć prawdopodobnie w inny sposób niż większość przyjeżdżających. "Cudowne jest to, że każdemu na ulicy wolno głośno mówić, co myśli, że w księgarni można kupić każdą książkę" - pisała odurzona. Na początek trafiła do mieszkania siostry. To był dziwny dom. Zarówno Bronisława, jak i jej mąż pracowali jako lekarze w biednej paryskiej dzielnicy. "On praktykuje głównie wśród robotników z pobliskich rzeźni miejskich. Ona udziela porad ginekologicznych ich żonom i pomaga przybywać na świat Boży małym rzeźniczątkom. Oboje pracują bardzo ciężko przez dzień cały" - pisała Maria. Wieczorem mieszkanie zamieniało się w salon towarzyski. Goście bywali niemal codziennie. Pojawiali się wśród nich między innymi Ignacy Jan Paderewski czy Stanisław Wojciechowski. Przyszła noblistka nie była tym zachwycona. Irytowała ją gadatliwość szwagra, a także matkowanie siostry, która co dzień męczyła Marię pytaniami, czy ta na pewno zjadła lub czy się wyspała. Do tego było bardzo daleko na Sorbonę. Ostatecznie Skłodowska zdecydowała się samodzielnie wynająć małe mieszkanko, a właściwie pokój na poddaszu. Kilka razy będzie się przeprowadzała, ale przez pierwsze lata nie zamieszka poniżej 5-6 piętra. Na skromne wyposażenie jej pokoju składały się "Wąskie, żelazne łóżko, materac przywieziony z Warszawy, przenośny piecyk z wielką rurą, kuchenny stolik i krzesło, miednica, dzbanek, wiadro. Woda jest na korytarzu. Naftowa lampka z abażurem za parę groszy".

 

Do tego przywieziony z Warszawy kufer, który służył za szafę, komodę, a czasem za krzesło. Jesienią i zimą robiło się naprawdę zimno. By oszczędzić na opale, Maria przesiadywała do późna w bibliotekach. Jedzenie - najczęściej herbata i chleb z masłem, czasem jajka czy rzodkiewki. Zresztą na pożywianie się nie miała czasu, bo najważniejsze były studia. "Wszystko, co widziałam nowego i czego się uczyłam, zachwycało mnie. Było to jakby objawienie nowego świata. Świata wiedzy, do którego nareszcie otwarto mi wolny dostęp". Zatrzymajmy się na chwilę tuż przed progiem Sorbony. To jedna z najstarszych, a zarazem najbardziej postępowych europejskich uczelni. Pierwsza studentka przekroczyła jej mury już w 1867 roku, ale nawet w latach 90 "Poważną studentkę prawie zawsze cudzoziemkę wyróżnia to, że mało kto traktuje ją serio. Jeśli jest traktowana z kurtuazją, można uważać, że ma szczęście. Dowcipy czynione na jej temat nie zawsze są w najlepszym guście" - pisał francuski dziennikarz. Studentek było też bardzo mało, zwłaszcza na kierunkach ścisłych. Panie stanowiły tam zaledwie nieco ponad 2% studentów. O pierwszych uniwersytetach, które pozwoliły kobietom na podjęcie kształcenia i pierwszych studentkach, historyk Maria Więckowska z Muzeum Historii Polski:

 

- W ogóle pierwsze uniwersytety, które dopuściły kobiety do studiów wyższych, to były uniwersytety we Francji, następnie w Zurychu, w Genewie, w ogóle w Szwajcarii i wiele Polek tam studiowało. W Polsce możliwość studiowania pojawiła się na początku na Uniwersytecie Jagiellońskim, formalnie w roku 1897. Natomiast już wcześniej trzy kobiety zostały dopuszczone do studiów jako hospitantki, czyli miały możliwość słuchania wykładów, natomiast nie miały możliwości zdobycia dyplomu. Takie przypadki zresztą zdarzały się już dużo, dużo wcześniej. W ogóle pierwsze kobiety zdobyły dyplom magistra również w Krakowie w ogóle nie uczęszczając na wykłady. Jeszcze przed powstaniem listopadowym. Te trzy kobiety, o których wspomniałam, pod koniec XIX wieku one już rzeczywiście zostały dopuszczone formalnie do studiowania. Po wielkiej akcji składania podań przez wiele kobiet. I później już liczba studentek systematycznie rosła. Przed pierwszą wojną światową. One już stanowiły kilkanaście procent wszystkich studentów na Uniwersytecie Jagiellońskim.

 

- Maria wybrała zajęcia z matematyki i fizyki. Nauka pochłaniała ją całkowicie. Tak bardzo, że cierpiało jej zdrowie. Potrafiła tak długo siedzieć nad książkami, że wstając traciła przytomność. Najlepszym lekarstwem był dobry obiad i odpoczynek. Sanatorium, w którym lekarstwem był befsztyk, znajdowało się oczywiście u siostry. Za to po dwóch latach pojawił się stres, a nawet panika - "Im bliżej egzaminu, tym bardziej się boję, że nie będę dostatecznie przygotowaną". Do końcowych egzaminów Skłodowska podeszła w lipcu 1893 roku. Stres był tak duży, że początkowo nie mogła odczytać ani słowa. Gdy już opanowała nerwy, wszystko poszło jak z płatka. Nie tylko zdała. Zdała z pierwszym wynikiem. Była ledwie jedną z dwóch kobiet, które ukończyły licencjat z fizyki i wydawało się, że to koniec paryskiej przygody. Maria marzyła co prawda o licencjacie z matematyki, ale nie miała na to funduszy. Pożegnała Paryż i wróciła do Warszawy, jak się okazało na krótko. Koleżanka z Sorbony pomogła jej zdobyć stypendium przyznawane uzdolnionym Polakom studiującym za granicą. Skłodowska wróciła do stolicy Francji. Po roku zdobyła drugi licencjat. Była zawiedziona. Uzyskała dopiero drugi wynik. Nie dotrzymała Maria słowa danego ojcu. Jak pamiętamy, obiecała mu, że po skończonych studiach wróci do Warszawy i zostanie nauczycielką. Nie miał jednak do niej pan Władysław pretensji, skoro tym razem o stypendium wystarał się jeden z profesorów Sorbony i to na pracę badawczą. Maria miała zająć się magnetycznymi właściwościami różnych rodzajów soli. Znów więc trafiła do laboratorium. To wówczas w jej życiu pojawił się on.

 

"Wchodząc do pokoju spostrzegłam młodego człowieka, słusznego wzrostu, o włosach kasztanowych i dużych, jasnych oczach. Stojącego we framudze otwartych drzwi balkonowych" - opisuje pierwsze wrażenie. Ów młody człowiek to Piotr Curie, osiem lat starszy od Marii i już uznany naukowiec i odkrywca. Pracuje w szkole fizyki i chemii. "Pokazał mi prostą serdeczność i wydawał mi się bardzo sympatyczny" - dodaje. Maria Skłodowska nie docenia wrażenia, jakie robi na mężczyznach. Nawet Albert Einstein był pod jej wrażeniem. Mówił o erotyzmie w jej oczach i dodawał, że "Jest tak atrakcyjna, że dla każdego może się stać niebezpieczna". Piotr ulega urokowi Marii. Obiecuje służyć radą i proponuje kolejne spotkanie, a potem kolejne i kolejne. Daje jej też swoją książkę. W końcu prosi Skłodowska o rękę i dostaje kosza. Maria oferuje mu wyłącznie przyjaźń i znów wyjeżdża do Polski. Piotr nie rezygnuje. Zasypuje Marię listami. Skłodowska wciąż jednak się opiera. Nie chce brać ślubu. Powód? Aż trudno to dziś zrozumieć. Patriotyczny. Uważała, że powinna wyjść za Polaka. "Masz pełne prawo iść za głosem swojego serca i nikt poza tobą nie może ci czynić z tego powodu wyrzutów. Znając ciebie, pozostaniesz Polką całą swoją duszą i nigdy nie wyrzekniesz się rodziny. My również nie przestaniemy cię kochać". Próbował rozwiać jej wątpliwości brat. Dodajmy, że do małżeństwa Marię próbowali przekonać też siostra i szwagier. Ostatecznie po 10 miesiącach Skłodowska powiedziała tak.

 

"Martwi mnie perspektywa pozostania w Paryżu na zawsze, ale cóż mogę na to poradzić? Los związał nas głęboko ze sobą i nie możemy znieść myśli o rozstaniu" - pisała do przyjaciółki. Ślub odbył się 26 lipca 1895 roku. W skromnym weselu w ogrodzie teściów uczestniczyła tylko najbliższa rodzina. Zamiast tańców grano w bule. W ślubnym prezencie młodzi otrzymali dwa rowery, na nich udali się w podróż poślubną. Przejechali wybrzeże Bretanii. Małżeństwo spowodowało mniej schodów w życiu Marii. Panna Skłodowska dotąd mieszkała na poddaszach. Zwykle było to piętro szóste. Pani Curie zamieszkała na piętrze czwartym i do tego w trzech pokojach. Żyją jednak bardzo skromnie z niezbyt wysokiej pensji Piotra oraz udzielanych przez Skłodowską lekcji. Maria zaczęła prowadzić staranny budżet. Na początku 1897 roku wszystko wywróciło się do góry nogami. Maria zaszła w ciążę.

 

"Spodziewam się zostać matką i ta nadzieja okrutnie mi się daje we znaki. Od dwóch przeszło miesięcy mam nieustanne mdłości i to przez cały dzień, od rana do wieczora. Męczy mnie to niezmiernie i osłabia. A chociaż w ogóle źle wyglądam, przecież czuję się niezdolna do jakiegokolwiek zajęcia i bardzo źle usposobioną na duchu". W owym czasie to było niezwykle późne małżeństwo. Maria miała już niemal 30 lat. Iren, przyszła noblistka, urodziła się 12 września. Macierzyństwo nie zmieniło podejścia Marii do nauki. Państwo Curie zatrudnili mamkę, a dodatkowo do Paryża przyjechał teść Marii, dziadek Eugeniusz. Skłodowska mogła więc nie tylko dawać lekcje, ale też nadal pracować w laboratorium oraz przygotowywać swój pierwszy artykuł naukowy o magnetyzmie hartowanej stali. Do tego zachęcona przez Piotra, zdecydowała się na pisanie doktoratu. To właśnie wybór tematu pracy sprawił, że małżeństwo Curie obrało kurs na Nobla.

 

Część czwarta. Tony śmieci, blade światełka i śmierć pod kołami.

 

Bekerel do dziś funkcjonuje jako jednostka miary aktywności promieniotwórczej. Nieprzypadkowo tak została nazwana. Swoją drogą, w międzynarodowym układzie miar i wag SI wyparła inną o nazwie cyfrę, też nieprzypadkową. Dwie jednostki, trzy osoby Henry Becker oraz Piotr i Maria Curie. To właśnie u Bekerela Skłodowska postanowiła napisać swój doktorat. Byli jak ogień i woda. Ona, młoda, żywa, nie przejmowała się strojem. Wraz z mężem chodziła z głową w chmurach, nie dbała o pieniądze. On, arystokrata nauki i to w trzecim pokoleniu. Zarówno jego dziadek, jak i ojciec byli członkami prestiżowej Akademii Nauk. On, podobnie jak ojciec kierował laboratorium Muzeum Historii Naturalnej. Pedantyczny, starannie ubrany, dbający o finanse. Słynął z wybuchowego charakteru i ostrego języka. Ponoć niesympatyczny. Podobnie jak wielu innych naukowców, Becker zainteresował się niezwykłymi badaniami Wilhelma Roentgena. Niemiec w 1895 roku ogłosił odkrycie promieni X. Nazwał je tak ze względu na ich tajemniczą naturę. Bekerel był jednym z tych, którzy tajemnicę próbowali rozwikłać. Odkrył, że dziwne promienie wytwarza uran. Napisał serię artykułów, w których nazwał je promieniami Bekerela. Jego odkrycia przeszły niemal bez echa. Za to małżeństwo Curie mocno się nimi zainteresowało.

 

"Należało więc zbadać pochodzenie energii, co prawda bardzo nieznacznej, która w formie promieniowania wydziela się stale ze związków uranu" - pisała Maria. By jednak zacząć badania, potrzebne było laboratorium. Piotr dosłownie wychodził pomieszczenie do pracy u dyrektora Miejskiej Szkoły Fizyki i Chemii Przemysłowej, w której pracował. To nie było miejsce idealne. Oszklona, nie ogrzewana pracownia służyła dotąd za magazyn i halę maszyn. Dla Marii była jednak jak marzeń spełnienie. "Uczony jest w swojej pracowni nie tylko technikiem, lecz również dzieckiem wpatrzonym w zjawiska przyrody, wzruszające jak czarodziejska baśń". Często pracowała razem z mężem. Pierwsze sukcesy przyszły szybko. "Badania moje wykazały, że wysyłanie promieni stanowi własność atomową uranu. Wszelkie substancje zawierające uran, tym więcej wysyłają promieni im większe ilości tego pierwiastka zawierają".

 

Odkrycie imponujące, tym bardziej, że dokonane za pomocą prymitywnych narzędzi badawczych. Maria skonstruowała je razem z mężem z drutu, kleju, drewna, blachy czy szkła. Do wytworzenia próżni służyła im zwykła pompka rowerowa. Obserwacja wyznaczyła drogę. Maria nazwała zjawisko promieniotwórczością. Czy tylko uran i tor mają takie właściwości? Właśnie to pytanie i związane z nim poszukiwania doprowadzą ją do Nobla. Żmudna robota. Maria sprawdza minerały zgromadzone w szkole. Próbka po próbce. Spodziewa się jednak, że tylko te, które zawierają tor i uran, będą promieniować. Tymczasem pewne próbki wykazują znacznie większe promieniowanie, niż należało się spodziewać. Większe niż wydzielał by je sam uran i tor. "Czyli pomyłka" myśli początkowo Maria. Błąd w obliczeniach lub pomiarach. Powtarza badania i kalkuluje. Ale błędu nie ma. Wyniki są takie same. Co zatem jest źródłem promieniowania?

 

"Postawiłam wówczas hipotezę, że minerały uranu i toru zawierają w niewielkiej ilości substancję znacznie silniej promieniotwórczą niż uran i tor. Nie mógł być to żaden z dotychczas znanych pierwiastków, ponieważ wszystkie były już zbadane. Musiał być to zatem nowy pierwiastek chemiczny". Sensacyjne odkrycie trzeba udowodnić. Dokonane przez żonę obserwacje zaintrygowały Piotra tak bardzo, że porzucił swoje dotychczasowe badania. Jego i Marię czekała teraz tytaniczna praca, by ów pierwiastek znaleźć. Badali różne związki, ostatecznie skupili się na tak zwanej blendzie smolistej rudzie wydobywanej na terenie obecnych Czech. Wyodrębniano z niej uran, którego używano do ozdabiania szkła i ceramiki. Odpady wyrzucano. To im postanowili przyjrzeć się nasi naukowcy. Dla małżeństwa zaczął się czas grzebania w odpadkach. Żmudna i tytaniczna robota. Kilogramami przerzucali i rozdzielali owe odpady. Praca przyniosła jednak efekt. Oczyszczone grudy promieniowały znacznie silniej, niż wynikałoby to z obecności uranu. Doszli do wniosku, że muszą być tam inne promieniotwórcze pierwiastki. W lipcu 1898 roku ogłosili odkrycie nieznanego pierwiastka. Nazwali go Polon na cześć ojczyzny Marii. W grudniu zaś wydali kolejny komunikat, tym razem o odkryciu radu. To nazwa od łacińskiego słowa radius - promień. Sukces, sława? Jeszcze nie. Cały czas brakowało fizycznego potwierdzenia istnienia pierwiastków. Trzeba je było jeszcze wyodrębnić. Do tego potrzebne było więcej odpadów blendy.

 

"Jakże się ucieszyłam, kiedy nadeszły worki z brunatnym pyłem pomieszanym z sosnowymi igłami i kiedy stwierdziłam, że aktywność jego jest nawet wyższa niż rudy macierzystej. Po pewnym czasie rząd austriacki, dzięki poparciu Wiedeńskiej Akademii Umiejętności, pozwolił nam nabyć kilka ton podobnych odpadków za niewysoką cenę". By przekopać te tony materiału, potrzebne było nowe laboratorium. Szkoła Piotra znów pomogła. Małżeństwo przeniosło się do dużej szopy ze szklanym dachem, służącej wcześniej jako prosektorium Curie. Znów zabrali się do ciężkiej pracy fizycznej.

 

"Przerabiałam do 20 kilogramów substancji na raz. Musieliśmy napełniać naszą szopę wielkimi naczyniami zawierającymi ciecze i osady. Przenoszenie tych naczyń i przelewanie ich zawartości było wyczerpującym zajęciem" - wspominała Maria. To była praca w spartańskich warunkach. Dach przeciekał, w zimie panował chłód, w lecie upał. I tak przez trzy lata. Ale za to jaki to był widok. "Cenne materiały, dla których nie mieliśmy lepszego schronienia, pozostawiane były na półkach i stołach. Ze wszystkich stron witały nas blade, rozproszone światełka, jakby zawieszone w ciemnościach. Były one dla nas zawsze nowym źródłem wzruszenia i zachwytu". To równie piękny, co śmiertelnie groźny obraz. Państwo Curie o tym nie wiedzą. Co prawda pojawiają się pierwsze informacje o szkodliwości promieniotwórczych pierwiastków, choćby o tym, że przyłożone do skóry paskudnie parzą. Daleko jeszcze jednak do informacji o wpływie na cały organizm. Małżeństwo nie stosuje żadnych dodatkowych środków ostrożności. Ich odkrycia wzbudziły sensację. Świecące minerały można było oglądać nawet na słynnej wystawie światowej w Paryżu w 1900 roku. Praca pochłaniała ich bez reszty, co odbijało się na zdrowiu. Maria bardzo schudła. Piotr miał ataki ostrego bólu.

 

"Trzeba koniecznie, abyście przestali wplatać waszą pracę naukową do każdej chwili waszego życia. Trzeba ciału pozwolić odetchnąć" - błagali przyjaciele. Nic z tego. Za to w lipcu 1902 roku Maria mogła ogłosić ogromny sukces. Udało jej się wydzielić decygram, czyli jedną dziesiątą grama radu. "Czterech lat potrzebowałam, ażeby dowieść w sposób zgodny z wymaganiami chemii, że rad jest rzeczywiście nowym pierwiastkiem. Wynik, który kosztował tak wiele wysiłku, stał się podwaliną nowej nauki". O promieniotwórczości pisała później w autobiografii. Sukces zawodowy splata się z nieszczęściami w życiu prywatnym. Maria jest w ciąży, gdy dowiaduje się o śmierci ojca. Przemęczona i zrozpaczona rodzi przedwcześnie i dziecko umiera.

 

"Tak przywykłam do myśli o tym dziecku, że jestem zupełnie zrozpaczona i nie mogę się z tym pogodzić. Napisz proszę, czy to mogło nastąpić z winy ogólnego przemęczenia. Bo muszę przyznać, że się nie oszczędzałam. Miałam zaufanie do mego organizmu, a teraz gorzko tego żałuję, bo drogo musiałam za to zapłacić"- pisze do Bronisławy, która pewien czas temu opuściła Paryż i wraz z mężem otworzyła sanatorium w Zakopanem. Maria rzuca się w wir pracy. W 1903 roku znów osiąga sukces. Zostaje pierwszą kobietą we Francji z tytułem doktora nauk fizycznych. Jej rozprawy drukują prestiżowe pisma we Francji i Anglii, a w połowie listopada tego roku przychodzi nieoczekiwana informacja ze Sztokholmu. Szwedzka Akademia Nauk przyznaje małżeństwu Curie oraz Bekerelowi Nagrodę Nobla z fizyki za odkrycie zjawiska promieniotwórczości. Dziś nagroda dla Marii wydaje się oczywista, ale wówczas nie było to pewne. Posłuchajmy fragmentu listu nominującego do nagrody "Obaj mężczyźni pracowali razem oraz oddzielnie, aby uzyskać z wielkim trudem kilka gramów tego cennego materiału". I ani słowa o kobiecie. Na wieść o tym Piotr się wściekł. Napisał, że nie przyjmie nagrody, jeśli wśród laureatów nie będzie jego żony. Warto przy okazji nadmienić, że małżeństwo Curie nominowano już wcześniej do nagrody dwukrotnie. Wówczas Maria wymieniana była wraz z mężem. Komitet zmiękł, przyznał nagrodę całej trójce. Wielka feta z okazji wręczenia Nobla odbyła się w grudniu na gali, jednak małżeństwo Curie nie było. Swoją nieobecność tłumaczyli obowiązkami dydaktycznymi i złym stanem zdrowia. Małżonkowie chyba też nie doceniali nagrody. Maria w liście do brata wiadomość o otrzymaniu Nobla umieściła dopiero w czwartym akapicie. Najpierw pytała o zdrowie bratanicy i informowała o swoim oraz o podróży Piotra do Londynu.

 

"Przyznano nam połowę nagrody Nobla. Nie wiem dokładnie, ile to wyniesie, ale zdaje się, że kilkadziesiąt tysięcy franków. Jest dla nas to duży grosz. Nie wiem, kiedy odbierzemy pieniądze". Szwedzka Akademia za to stara się usilnie deprecjonować osiągnięcia Skłodowskiej, stawiając ją w roli pomocnicy męża. "Ten wielki sukces profesora i Madame Curie sprawia, że w zupełnie nowym świetle postrzegamy Słowo Boże. Nie jest dobrze, gdy mężczyzna jest sam. Uczynię za to odpowiednią dla niego pomoc" - mówił w laudacji przewodniczący Akademii. Większość zasług przypisując zresztą, Bekerelowi. Nie ostatni to przejaw seksizmu noblowskiego komitetu. Gdy w 1905 roku państwo Curie przyjeżdżają do Sztokholmu na obowiązkowy dla noblistów odczyt, na mównicę zostaje dopuszczony tylko Piotr. Może nie doceniała go Maria, ale Nobel wywrócił życie małżeństwa do góry nogami. Skłodowska stała się niemal z dnia na dzień sławna dla prasy Maria była współczesnym wcieleniem Kopciuszka. Uboga studentka przybywająca do Paryża z nieistniejącego kraju. "Głodna, do późna w nocy, zajęta była nauką. Następnie spotkała księcia z bajki w osobie Piotra Curie. Wreszcie po roku mozolnej pracy odkryła świecącą magiczną substancję, która mogła okazać się panaceum na wiele chorób tego świata" - tłumaczy jedna z biografek Skłodowskiej. Dziennikarze niemal codziennie przychodzą pod dom i laboratorium.

 

"Nachodzili nas dziennikarze i fotografowie wszystkich krajów świata, przytaczając potem rozmowy córki mojej z nianią i opisując naszego biało czarnego kota" - pisał Piotr, a Maria narzekała na ogromną korespondencję. Listy przychodziły codziennie. Przysyłano im sonety i poezje na cześć radu, listy spirytystyczne, a nawet pytanie, czy nazwiskiem Marii można ochrzcić wyścigowego konia. Do tego były też setki próśb o autografy. "Od czasu tej nieszczęsnej Nagrody Nobla nic prawie nie mogliśmy zrobić i zaczynam się siebie pytać, czy otrzymane pieniądze nam to nagrodzą" - pisze Maria, a Piotr nazywa to w liście idiotycznym życiem. Także rad nazywany małżeńskim metalem stał się bohaterem tych dni. Prasa mniej lub bardziej naukowo wyjaśniała jego działanie. W paryskiej Rewii pojawiło się przedstawienie Rad Meduzy, a w Nowym Jorku tancerze wykonywali radowe tańce. Modne było noszenie mikroskopijnych cząstek radu w kieszeniach i portfelach. Niecierpiący zgiełku Piotr pisał w liście "W ten sposób życia przygnębia mnie zupełnie cały ten harmider. Może choć na tyle się przyda, że zdobędzie dla mnie katedrę i laboratorium.

 

W tej ostatniej kwestii się nie pomylił. Dziennikarze, którzy odwiedzali laboratorium i widzieli warunki, w których odkryto rad, pisali o hańbie francuskiego środowiska naukowego i państwa. Prasa zastanawiała się też, czemu tak wybitny naukowiec jak Curie nie ma katedry na Sorbonie. Katedra szybko się znalazła, a właściwie została utworzona. Francuski parlament powołał na Sorbonie katedrę fizyki. Objął ją Piotr, a Maria została jego adiunktem. Małżeństwo otrzymało też upragnione laboratorium. Piotr dodatkowo został także członkiem Francuskiej Akademii Nauk. Zniknęły problemy naukowe i finansowe. Do tego rodzina pod koniec 1904 roku powiększyła się. Na świat przyszła druga córka, Ewa. Trudno było patrzeć w przyszłość inaczej niż optymistycznie.

 

"Byliśmy szczęśliwi. Miałam także poczucie, którego doświadczałam ostatnio bardzo często, że nic już nam nie grozi". Szczęście trwało jednak krótko. Był 19 kwietnia 1906 roku. Piotr przygotowywał się właśnie do wyjścia z domu. Plan na ten dzień miał napięty. Śniadanie z profesorami, korekta artykułów w wydawnictwie, później praca w laboratorium. Wychodząc spytał Marię, czy tam się zobaczą. "Odpowiedziałam ci, że nie mam pojęcia i żebyś nie zawracał mi głowy. I wtedy właśnie wyszedłeś. Ostatnie zdanie, z jakim zwróciłam się do Ciebie, nie było więc zdaniem pełnym miłości i uczucia. Ujrzałam cię ponownie już martwego" - pisała zrozpaczona w sekretnym dzienniku. Dzień był wiosenny, ale pogoda przypominała późną jesień. Było zimno, ciemno i zacinał deszcz. Zamyślony Piotr przechodząc przez ulicę wpadł pod koła rozpędzonego wozu. Jedno z nich zmiażdżyło mu głowę. Piotr miał zaledwie 46 lat. Maria pogrążyła się w rozpaczy. Władze Sorbony miały poważny problem. W całej historii uczelni nigdy żadna kobieta nie była wykładowcą, a tym bardziej nie kierowała katedrą. Przyjętym za to zwyczajem było, że katedrę obejmował najbliższy współpracownik poprzednika. W przypadku Piotra Curie była to jego żona. Ostatecznie zdecydował głos ministra edukacji.

 

"Chcę ci też powiedzieć, że dostałam nominację na twoją katedrę i że znaleźli się głupcy, którzy mi tego gratulowali, a także, że żyję nadal w rozpaczy i nie wiem ani co ze mną będzie, ani w jaki sposób spełnię zadanie, jakie stoi przede mną. Czasem wydaje mi się, że mój ból się wyczerpał i wyciszył, ale on zaraz powraca. Silny i natarczywy" - pisała w sekretnym pamiętniku Maria. Na wykład inauguracyjny Skłodowskiej po objęciu katedry przyszło kilkaset osób, choć sala teoretycznie mogła pomieścić zaledwie 120 słuchaczy. Pełno było nie tylko studentów czy naukowców, ale też dziennikarzy i zwykłych gapiów. Ubrana na czarno Maria dała wystąpienie, o którym w Paryżu mówiono jeszcze długo. Skłodowska ponownie rzuca się w wir pracy. Znów długie godziny spędza w laboratorium. Dla córek zatrudnia nianie, głównie Polki, by dzieci dobrze poznały jej rodzinny język. Łączenie pracy i wychowania jest zadaniem często ponad jej siły.

 

"Jednym z pierwszych wspomnień mojego dzieciństwa jest obraz matki, która pada nagle na ziemię w jadalni zemdlona i leży zupełnie biała w śmiertelnym bezruchu" - napisze po latach Ewa. Na domiar złego w 1909 roku umiera teść Marii, dziadek Eugeniusz, który od wielu lat pomaga, a czasem zastępuje ją w wychowaniu córek. Wzorce wychowawcze Maria najwyraźniej bierze jednak ze swojego rodzinnego domu. "Zapomniałam, jak się oblicza pochodną pierwiastka i ilorazu dwóch liczb. Przyślij mi może reguły różniczkowania i odpowiednie przykłady, bo sama nie umiem wyszukać dobrych" - pisze do niej ledwie jedenastoletnia Irene. Starsza córka podąża śladami mamy, w przeciwieństwie do młodszej, która nie interesuje się nauką, a kulturą i sztuką.

 

Część piąta Złodziejka mężów, drugi Nobel i mobilne rentgeny.

 

Wściekły tłum zebrał się pod domem Skłodowskiej. Po chwili w kierunku budynku poleciały kamienie. Od dłuższego czasu Maria nie była już ulubienicą Francuzów. Stała się wrogiem, przybłędą z zagranicy i złodziejką mężów. I to wszystko w chwili, gdy jako naukowiec powinna triumfować. Właśnie pod koniec 1911 roku zostaje jej przyznana druga w jej życiu Nagroda Nobla. Tym razem samodzielna Maria jest przerażona. Dla swoich dzieci i niańki wynajęła skromne mieszkanie w Paryżu i nie widzi się z nimi przez rok. Sama ukrywa się pod przybranym nazwiskiem i przeżywa załamanie nerwowe. "Córce Ewie po latach przyznała się, że w tym czasie planowała popełnić samobójstwo. Świadczą o tym także niektóre jej listy z tego okresu" - pisze biografka Skłodowskiej, Iwona Kinsler. Co doprowadziło i tak podatną na depresję Marię do krawędzi? Cofnijmy się o niecałe dwa lata. Gdy weszła do mieszkania przyjaciół, ci przeżyli prawdziwy szok. "Coś, co przywodziło na myśl wiosnę, która powoli kruszy zimowe lody" - opisywali jej wygląd. Maria wkroczyła do pomieszczenia w białej, pięknej sukni, którą zdobiła czerwona róża przypięta na wysokości talii. A przecież przez całe lata po śmierci Piotra Skłodowska nosiła czerń.

 

"Każdy mówił, że pani Curie umarła dla świata. Jest uczoną, którą cierpienie odgrodziło od ludzi" - pisała jedna ze znajomych. Maria pogrążona była w depresji wobec dzieci. Była ponoć bardzo sztywna, prawie nie okazywała uczuć, za to zapracowywała się. "Obie dziewczynki wyglądają ślicznie, ale pani, jak smutno pani wygląda? Moja żona rozpłakała się, gdy zobaczyła panią tak mizerną i wyczerpaną. Musi pani zacząć trochę dbać o siebie, choćby ze względu na dzieci, które będą pani potrzebować jeszcze bardzo długo" - pisał do niej brat męża, gdy obejrzał jej zdjęcie z córkami. Skąd ta nagła przemiana? Był od niej o 5 lat młodszy i ponoć wyjątkowo przystojny, wysoki, wysportowany, o zawadiacko podkręconych wąsach. Ale przede wszystkim miał, jak powtarzała Maria, cudowną inteligencję. Był też wybitnym naukowcem, fizykiem. Albert Einstein mówił, że to jedyny Francuz, który potrafił go zrozumieć. Twierdził też, że gdyby się nie pospieszył, teorię względności odkryłby właśnie on, Paul Langevin. Maria znała go od dawna. Był uczniem i przyjacielem Piotra. Maria też długo traktowała go jak przyjaciela. Paul pomagał jej między innymi w przygotowywaniu wykładów. Nie wiadomo, kiedy dokładnie rozpoczął się romans. Na pewno w połowie lipca 1910 roku wynajęli mieszkanie w pobliżu Sorbony, by móc się bez przeszkód spotykać. Maria miała 43 lata i znów się zakochała.

 

"Co może wyniknąć z tego uczucia? Wierzę, że możemy zyskać bardzo wiele. Dobre efekty wspólnej pracy, trwałą przyjaźń. Odwagę, aby żyć, a nawet piękne kwiaty miłości w najpiękniejszym tego słowa znaczeniu". Ten akurat romans nie miał jednak szansy na happy end. Langevin był żonaty, miał czwórkę dzieci i raczej słaby charakter, w przeciwieństwie do żony, która ani myślała pogodzić się z odejściem męża. Gdy wpadł w jej ręce list kochanków, dopadła Marię na ulicy i zagroziła, że jeśli ta w ciągu kilku dni nie wyjedzie z Paryża, to ją zabije. Paul pod wpływem nacisku przyjaciół i szwagra postanowił wrócić do żony. Nie umiał jednak zerwać romansu. Maria cierpiała "Gdy wiem, że z nią jesteś. Moje noce są koszmarne. Nie mogę zasnąć. Z ledwością przesypiam dwie lub trzy godziny. Budzę się z uczuciem gorączki i nie mogę skupić się na pracy" -  pisała.

 

W niemal każdym scenariuszu filmowym znajdują się tzw. punkty kulminacyjne, do których dąży cała akcja. W życiu Marii jednym z takich punktów była wyprawa do Brukseli na zjazd naukowy na przełomie października i listopada 1911 roku. To tam otrzymała telegram ze Sztokholmu, a w nim informację o przyznaniu jej Nagrody Nobla, tym razem z chemii.

 

"Za uzyskanie wystarczająco czystych próbek polonu i radu pozwalających na określenie ich wagi atomowej. Fakt potwierdzony przez innych naukowców oraz za wyczyn uzyskania radu w postaci czystego metalu".

 

Nie miała czasu nacieszyć się tą informacją, gdy wybuchła afera. Maria wychodziła właśnie z brukselskiego hotelu, gdy została otoczona przez dziennikarzy. Ani słowa o nagrodzie. Informacje o romansie przedostały się do prasy. Dotychczasowa ulubienica Kopciuszek, który odkrył promieniowanie, stała się wrogiem publicznym. Porywaczka mężów, tak nazwał ją dziennikarz Le Journal w artykule opublikowanym na pierwszej stronie 4 listopada. "Ognie Radu, który promieniuje tajemniczo na wszystko, co go otacza, zrobiły nam niespodziankę. Wznieciły pożar w sercach uczonych, którzy z uporem studiują jego działanie. Tymczasem żona i dzieci uczonego toną we łzach". Gazeta twierdziła też, że kochankowie wyjechali i ukrywają się. Inna gazeta opublikowała wywiad ze zdradzoną żoną. Miała ona dużą wiedzę o romansie. Wynajęty przez nią detektyw włamał się do mieszkania kochanków i ukradł ich korespondencję. Maria odmówiła komentarza. Prasowej lawiny nic nie było w stanie powstrzymać. Kampania nienawiści osiągnęła szczyt, gdy jedna z gazet opublikowała fragmenty listu kochanków, w tym jeden, w którym Maria radziła, jak wyplątać się z małżeństwa.

 

"Ta cudzoziemka posługuje się całą naukową finezją, wskazując, w jaki sposób ów człowiek ma torturować swą prostą żonę, aby doprowadzić ją do rozpaczy i spowodować rozstanie" - grzmiała gazeta. Na kampanii prasowej się nie skończyło. Od Marii odwróciło się wielu bliskich przyjaciół. Część z nich, w tym profesorowie Sorbony, próbowali nakłonić Skłodowską, by opuściła Francję. Medialna wrzawa, jakbyśmy to dziś nazwali, przekroczyła granicę państwa. O aferze pisano nawet w USA. Wieść o niej dotarła też do Sztokholmu.

 

"Gdyby Akademia miała podstawy sądzić, że listy te mogą być autentyczne, to najprawdopodobniej nie przyznano by pani nagrody" - pisał do Skłodowskiej sekretarz Królewskiej Akademii Nauk. Co więcej, prosił, by nie przyjeżdżała po odbiór nagrody. "Wszyscy moi koledzy odpowiedzieli, że nie chcą, aby pani tu przyjeżdżała. Ja również błagam, aby została pani we Francji, ponieważ nikt nie może przewidzieć, co by się stało podczas wręczania nagrody. Honor, szacunek dla naszej Akademii, jak również dla samej nauki i Pani Ojczyzny zdają się wymagać, aby w tych okolicznościach porzuciła Pani myśl o przyjeździe tutaj po odbiór nagrody". Dla Marii była to prawdziwa zniewaga, która jednocześnie podziałała na nią jak płachta na byka.

 

"Myślę, że nie ma absolutnie żadnego związku między moją pracą naukową a faktami z życia osobistego, których źle poinformowani i nie zasługujący na szacunek ludzie używają przeciwko mnie. Jestem bardzo dotknięta, że sam pan nie podziela mojej opinii" - odpisała i tym razem na rozdaniu nagród się pojawiła. Przyjechała z siostrą Bronią i 14-letnią wówczas córką Irene. Wygłosiła wykład, który został bardzo dobrze przyjęty. Podobnie jak sama Skłodowska. We Francji trwała jednak nagonka na złodziejkę mężów. To wówczas obrzucano jej dom kamieniami, co skłoniło ją do wyprowadzki, a także spowodowało zapaść zdrowotną zarówno pod względem psychicznym, jak i fizycznym. Na dłuższy czas Skłodowska trafiła nawet do szpitala. Przez cały kolejny rok nie była zdolna do powrotu do pracy. Rozważała wyprowadzenie się do innego kraju. Dostała nawet dwie konkretne propozycje. Jedną z nich od Henryka Sienkiewicza. Tak, tak. Sienkiewicza. Posłuchajmy.

 

"Tracimy wiarę w nasze zdolności twórcze. Zniżamy się. W opinii naszych nieprzyjaciół opuszcza nas nadzieja na lepszą przyszłość. Nasz naród cię podziwia, lecz chciałby cię widzieć pracującą w rodzinnym twoim mieście". Skłodowska odmówiła, wiedząc, że musiałaby budować wszystko od nowa. W tym czasie we Francji powstawał już Instytut Rodowy, budowany wspólnymi siłami Sorbony i Instytutu Pastera. Maria miała zostać jego dyrektorem. A co z gorącym romansem? Wypalił się. Langevin zawarł z żoną układ separacyjny, by po kilku latach do niej wrócić. Nie zaniechał jednak dalszych romansów. Z jednego z nich urodziło się nawet nieślubne dziecko. Z Marią łączyły go później przyjacielskie stosunki. Nie dane było Marii spokojnie zająć się pracą w Instytucie Rodowym. Budowa ukończona została w lipcu 1914 roku. Nad całą Europą zebrały się już czarne chmury. Właśnie rozpoczynała się wielka wojna. Maria miała 47 lat, ale nadal nie cierpiała siedzieć bezczynnie. Do tego chciała pomagać swojej przybranej ojczyźnie. Początkowo robiła na drutach skarpetki dla żołnierzy. Szybko zorientowała się jednak, że może lepiej się przysłużyć. Zwróciła uwagę na wielką liczbę wojskowych z amputowanymi rękami lub nogami.

 

"W owym czasie żołnierz nigdy nie był badany za pomocą promieni X. W pierwszych dniach po otrzymaniu rany. Tak więc zawsze operowano i transportowano go w warunkach, w których przypadek odgrywał przemożną rolę".

 

Wiedziała, że wielu amputacji, a nawet śmierci można by uniknąć, gdyby przed operacją zrobiono rannemu zdjęcie rentgenowskie, które wskazałoby dokładne umieszczenie kuli lub odłamków. By nauczyć się działania aparatu rentgena zatrudniła się w szpitalu jako pielęgniarka. Następnie zaczęła wyszukiwać rozmieszczone w różnych instytucjach naukowych urządzenia i przekazywać je Szpitalom szkoliła personel z zakresu obsługi sprzętu. Udało jej się wyposażyć 200 placówek, ale i to było dla niej mało. Przecież większość rannych operowano w okolicach frontu. Tam tradycyjnych aparatów używać się nie dało, głównie dlatego, że brakowało prądu. Wówczas to Maria zrobiła kurs szoferski, jak wówczas nazywano kurs na prawo jazdy i wsiadła do płaskonosego wozu marki Renault z namalowanym czerwonym krzyżem i flagą francuską. Stworzyła pierwsze mobilne laboratorium rentgenowskie. Aparat uruchomiony był od Dynama, które z kolei napędzał motor wozu. Już w sierpniu 1914 roku uczona wyruszyła w objazd po szpitalach polowych. Wkrótce samochód, którym podróżowała, ochrzczono mianem "małego Curie". Wóz zdał egzamin, ale to wciąż było za mało. Maria zaczyna swoistą pielgrzymkę. Wyciąga samochody skąd tylko się da, z urzędów i instytucji państwowych, a nawet od osób prywatnych.

 

"Oddam pani samochód po wojnie. Doprawdy? Jeśli tylko jeszcze będzie zdatny do użytku, oddam, przyrzekam". Wkrótce jej flota liczy 20 aut, które wyposaża w cały niezbędny sprzęt od rentgena po stół dla pacjentów czy klisze. Do tego szkoli 150 laborantek, w tym swoją córkę Irenę. Brygada rusza w drogę. Skłodowska przemierza nieraz setki kilometrów dziennie. Musi budzić zdziwienie. Zawsze ubrana po cywilnemu, w okrągłym kapelusiku, z nieodłączną żółtą torbą. Sama rozkłada przenośne laboratorium. Robi zdjęcia. Śpi byle gdzie i byle jak się odżywia i przyjmuje ogromne dawki promieniowania i koszmarnych wspomnień.

 

"Nigdy nie zapomnę straszliwego wrażenia, jakie odczuwałam na widok takiego pogromu ludzkiego życia i zdrowia. Ażeby znienawidzić samą ideę wojny. Dość jest raz zobaczyć, co ja widywałam tylokrotnie przez owe lata mężczyzn i chłopców przynoszonych do frontowych ambulansów w mieszaninie błota i krwi. Wielu z nich skazanych na rychłą śmierć, wielu innych na całe miesiące bólu i cierpień" - wspomina. Wielu żołnierzom brygada Curie uratowała jednak życie. Sama Maria prześwietliła ponad tysiąc rannych. Skłodowska nie zaniedbywała też swojego laboratorium. Gdy tylko była w Paryżu, stopniowo organizowała pracę Instytutu. Znów obok siebie miała osobę z rodziny. Jej asystentką została Irene. Pracując we Francji nie zapomniała o swojej pierwszej ojczyźnie, która po I wojnie światowej miała właśnie odzyskać niepodległość.

 

"Oto my, urodzeni w niewoli, okuci w pobiciu. Oglądamy to budowanie naszego kraju, o którym marzyliśmy, myśląc, że może dzieciom naszym los pozwoli chwili tej dożyć" - pisała w liście. Znajomi Marii wspominali, że wspierała wszystkie wydarzenia czy zbiórki, które miały polskojęzyczną nazwę. To ona była inicjatorką powołania w Warszawie Towarzystwa Instytutu Radiowego, któremu na otwarcie w 1932 roku przekazała niezwykle cenny dar 1 gram radu. Już wówczas była bardzo chora. Od dłuższego czasu cierpiała na różne dolegliwości. Bardzo popsuł jej się wzrok. Jej organizm i tak okazał się niezwykle odporny. Biorąc pod uwagę pracę przy promieniotwórczych pierwiastkach, praktycznie bez żadnych zabezpieczeń. Zmarła w sanatorium we francuskich Alpach. Jak napisał w oficjalnym komunikacie lekarz "Na skutek anemii złośliwej a plastycznej o przebiegu gwałtownym, gorączkowym. Szpik kostny nie zareagował, prawdopodobnie dlatego, że zaszły w nim zmiany spowodowane długoletnim wpływem promieni".

 

Był 4 lipca 1934 roku. Miała 67 lat. Rok później jej córka Irene wraz z zięciem Jean Frédéric Joliot-Curie otrzymali Nagrodę Nobla za odkrycie zjawiska sztucznej promieniotwórczości. Irene była drugą kobietą z Nagrodą Nobla. Wyprzedziła ją tylko mama, bo Maria zawsze musiała być pierwsza. Gdy patrzy się na jej życie, wydaje się, że to nie może być prawdziwa historia. Bardziej przypomina powieść lub dobrze wymyślony scenariusz filmu. Bo jak w realnym życiu wyobrazić sobie, że córka skromnych nauczycieli z Warszawy, która karierę zawodową rozpoczyna jako guwernantka, wtargnie do zarezerwowanego niemal wyłącznie dla mężczyzn świata, łamiąc przy tym wszelkie stereotypy i uprzedzenia, i zostanie jednym z najwybitniejszych naukowców w historii. Maria jako pierwsza kobieta obroni doktorat z fizyki i jako pierwsza obejmie samodzielnie katedrę na Sorbonie. Wreszcie będzie pierwszą kobietą z nagrodą Nobla. I to nie jedną, a dwoma. Stanie się wzorem dla wielu kobiet. Czy Marię Curie można nazwać feministką? Czy wchodząc w męski świat pomagała poniekąd innym kobietom? To pytanie do Marii Więckowskiej, historyka z Muzeum Historii Polski:

 

- Jest taka pokusa, żeby opowiadając o przeszłości, używać pojęć i norm charakterystycznych dla naszych czasów. To jest zrozumiałe. Tylko musimy pamiętać, że te osoby z przeszłości miały swoją tożsamość i swój sposób myślenia. I może posłużyć się tutaj na przykład przykładem Marii Konopnickiej, która była w XIX wieku ikoną równouprawnienia. Natomiast ona sama o sobie mówiła nie jestem i nigdy nie byłam feministką. Jej się feminizm kojarzył z takim antagonizmem płci, z jakąś walką. I trochę podobnie można powiedzieć o Marii Curie, która całym swoim życiem dała dowód tego, że kobieta i mężczyzna mają równe możliwości, że może osiągnąć najwyższe laury w nauce, doskonale się spełnić we wszystkich życiowych rolach. Bardzo ciężko na to pracowała przez całe swoje życie, żeby osiągnąć jak najwięcej. Natomiast ona nie była wprost zaangażowana w ruch feministyczny. Sporadycznie, czasami zdarzało się, że podpisała jakąś petycję, ale nie była zaangażowana w jakieś jeżdżenie na kongresy, wygłaszanie przemów, zbieranie podpisów. Natomiast oczywiście jej rola w przetarciu szlaków, w tworzeniu Stworzeniu wzorów dla innych kobiet i przede wszystkim udowodnieniu swoim współczesnym, że kobieta może osiągnąć wszystko to, co chce, jest bezsporna i oczywista.

 

- Na pewno Maria do końca pozostała sobą. "Jedyny, nie zepsuty przez sławę człowiek" tak mówił o niej Einstein. A córka Ewa dodawała, że mama sławy nie cierpiała. Może właśnie dlatego, chcąc nie chcąc, stała się jedną z najsłynniejszych kobiet nie tylko swoich czasów. I to wszystko w tym odcinku podcastu. Do usłyszenia, mam nadzieję. "1000 lat. Prześwietlenie" Podcast Muzeum Historii Polski o najważniejszych wydarzeniach w historii Polski. Podcastów "1000 lat. Prześwietlenie" wysłuchasz na YouTube, Spotify, Google Podcast, Audiotece, a także na innych platformach podcastowych. Chcesz być na bieżąco? Subskrybuj kanał Muzeum Historii Polski.

 

Dane o obiekcie

Opis

Maria Skłodowska-Curie wkroczyła do świata zarezerwowanego niemal wyłącznie dla mężczyzn. Łamała stereotypy, budząc przy tym to podziw, to wściekłość. Ale nawet osoby najbardziej wobec niej krytyczne wcześniej czy później musiały uznać wielkość i osiągnięcia tej drobnej kobiety, która przeszła drogę od guwernantki do jednej z najważniejszych postaci nauki XX wieku. Jej droga do wybitnych osiągnięć naukowych nie była ani prosta, ani krótka. Skłodowska pochodziła z niezamożnego domu nauczycielskiego. Jak udało się jej dostać na Sorbonę? Jak zaczęła się jej kariera naukowa? Czy będąc w Paryżu, angażowała się w polskie sprawy? Kiedy zaczęła pracować nad promieniowaniem? Dlaczego komitet noblowski początkowo nie chciał uznać osiągnięć Polki? Z jakiego powodu w pewnym momencie nazywano ją "złodziejką mężów" i jak doszło do tego, że stała się we Francji wrogiem publicznym? Czy można powiedzieć, że Skłodowska była feministką? Na czym polegało jej zaangażowanie w I wojnę światową? O wybitnej Polce, Marii Skłodowskiej-Curie, w podcaście z serii „1000 lat. Prześwietlenie” opowie Łukasz Starowieyski. Jego gościnią jest Maria Więckowska-Sztark z Muzeum Historii Polski.

Powiązane Materiały