Joanna Gwiazda
Gwiazda, Joanna (świadek historii);
29/10/2020
Klasyfikacja praw autorskich
Minutnik
-
Początek stanu wojennego
-
Zachowanie w trakcie przesłuchań
-
Udział w manifestacjach
-
Wyrzucenie z zarządu regionu. Dostanie nakazu internowania
-
Internowanych przeworzono do Strzebielinka
-
Dłuższa rozłąka z mężem Andrzejem Gwiazdą
-
"Powodowanie niepokojów społecznych" jako powód internowania
-
Pani Joanna była przewożona wiele razy do różnych obozów internowania
-
Warunki w celach
-
Rozporządzenie o odszkodowaniu dla osób internowanych - sprawa w sądzie
-
Wydarzenia ze stanu wojennego, które najbardziej utkwiło pani Joannie w pamięci
-
Obawa o zdrowie i życie męża
-
Zastraszanie - groźba wyrzucenia z pociągu
-
Początek działalności opozycyjnej - wartości wyniesione z domu
-
Rozmowa z UB w Centrum Techniki Okręgowej
-
Przemoc względem jednej z internowanych kobiet
-
Rok 1980 - pani Joanna została wyrzucona z pracy, a później przywrócona do pracy jako jedna z nielicznych
-
Wejście do Prezydium Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego
-
Poddanie strajku w Stoczni przez Wałęsę
Transkrypcja
To właśnie tak: chodzi nam o takie bardzo osobiste powiedzenie o tym jak w Pani oczach, jak w Pani życiu wyglądał stan wojenny, szczególnie te pierwsze dni, ten 13 grudnia. Co Pani z tego pamięta? Co Pani najbardziej utkwiło w pamięci? Co było najmocniejsze dla Pani?
To mogę już, tak?
Tak, proszę.
Stan wojenny nie był dla nas zaskoczeniem. Mogę nawet tak prowokacyjnie powiedzieć, że to, że komuniści zdecydowali się na uderzenie zbrojne było w pewnym sensie dowodem na to, że „Solidarność” nie dała się wkręcić w system. Nie dała się mimo wszystkich wysiłków wszystkich agentów, poczynając od przewodniczącego - nie pomogły w spacyfikowaniu „Solidarności” i musiały wyjechać czołgi. Czyli w tym takim ogólnym sensie politycznym było to potwierdzenie, że „Solidarność” była organizacją ważną, niezależną do końca. Natomiast ja sobie właściwie, ponieważ myśmy się spodziewali tego… Było to nie tylko widoczne w takim już całkiem materialnym sensie, że chodziły jakieś inspekcje wojskowe po zakładach, ale też cała sytuacja polityczna wskazywała, że ten stan wojenny będzie. Andrzej [Gwiazda - przyp. M.R.] już chyba o tym mówił, że myśmy się spodziewali, że on będzie tydzień później. No, ale Jaruzelski wybrał zaskoczenie i to zaskoczenie było… Ja sobie zadałam dopiero potem sprawę z tego jaką traumę przeżywali ludzie, którzy już uwierzyli, że „Solidarność” jest trwałym elementem, że komuniści na to wyrazili zgodę. Była przecież już zarejestrowana, a ponieważ Wałęsa absolutnie nie zgadzał się na ostrzeżenie ludzi - on miał takie powiedzenie: „nie trzeba podpowiadać czerwonemu” . Myśmy odczuwali straszny dyskomfort z tego powodu, że nie możemy przede wszystkim ludzi nauczyć zachowania na przesłuchaniach. Bo ci, którzy przeszli to już w tej działalności opozycyjnej, to wiedzieli. Był poradnik taki: nie wolno mówić, najlepiej nic nie mówić, odpowiadać na pytania: „nie wiem, nie powiem”, a najlepiej, jak mi poradził mój znajomy, Marek Balicki - ja mówię: no dobra, ale jak by się okazało… on był psychiatrą i on mówi: „słuchaj, po prostu jak już nie będziesz wiedziała czemu masz milczeć” - bo obawiam się, że może to zagrozić mnie osobiście, może to zagrozić mojej rodzinie, ale jako świadek - „to po prostu udaj katatonie. Patrz na niego tak, jakby go nie było, tego przesłuchującego i rżnij głupia”, to ja mówię: „to to ja potrafię doskonale”. Tak się zachowywałam właściwie przez cały czas mojej działalności takiej, w której już musiał stykać się z tą bezpieką bezpośrednio, że po prostu w ogóle nie otwierałam ust, nie widziałam, nie mówiłam, niczego nie podpisywałam. Były z tym kłopoty, bo jak mnie wozili z jednego więzienia do drugiego, to trzeba było podpisać depozyt. Ja tego nie podpisywałam. W ten sposób przeżyłam właściwie wszystkie te okresy czy zatrzymania na 48 godzin, czy potem te już… W sumie nie siedziałam długo, bo siedziałam 7 miesięcy. Jak nas zwinęli 13 grudnia w [19]81, to ja wyszłam na amnestię kobiet internowanych w lipcu [19]83. Sam stan wojenny, to [05:00] myśmy byli naprawdę… Nie szukaliśmy sobie… Wiedziałam, że niektórzy koledzy szykują sobie jakieś możliwości ukrycia się, ale myśmy nic takiego nie robili. Nie mieliśmy na to czasu, a poza tym jakoś mi się zawsze wydawało i się tego trzymałam, że dla ludzi, dla naszych członków to najważniejsze jest, żeby oni mogli się na kimś wzorować, na postępowaniu, na czyjejś postawie i z tego względu no nie próbowałam, już potem, jak wyszłam z tej interny nie próbowałam zejść do podziemia, bo to była absurdalna sytuacja. W stanie wojennym działały po prostu te same komisje zakładowe, które działały, te „Solidarności”, ale niby były teraz tajne. I efekt był taki, gdy wyszłam już wreszcie na wolność - Andrzej to nazywał P4, czyli taka ograniczona wolność - to oczywiście byłam ciekawa jak tutaj uczestniczyć w tych manifestacjach, o których ciągle słyszałam w internie. No to mi koledzy: „nic szczególnego nie musisz robić. Przychodzisz na ulicę, patrzysz - idą ludzie, to się dołączasz i wznosisz jakieś okrzyki. Nadjeżdża ZOMO z polewaczkami i tam próbuje czymś rzucać. To wtedy się ucieka. Gdzieś się chować w jakimś zaułku. Potem wychodzisz, patrzysz, idziesz i znowu są jacyś ludzie, to się dołączasz”. To prosta instrukcja. Tego się trzymałam. I musze powiedzieć, że, ale podobały mi się te bitwy uliczne, z tym, że one skuteczne to one były dopiero od początku Wrzeszcza w górę, znaczy na północ, bo tam były tory tramwajowe wyłożone kamieniami. No więc tymi kamieniami się prało w to ZOMO. Jedna taka bitwa była bardzo udana, bo potem kolega, jeden z anarchistów, który gdzieś tam podsłuchiwał tą bezpiekę, mówił, że był rozformowany jakiś taki wielki oddział tej policji. Ja pamiętam tylko, że pod wpływem tych kamyków wykruszały się…, bo okienka w ich samochodach były zasłonięte szkłem z siatką. Ale jak się waliło w te okienka, to szkło się wykruszało i zostawała sama siatka. To takie mieliśmy idiotyczne sukcesy, ale myślę, że to było potrzebne. To po prostu dawało takie poczucie, że coś się dzieje, że się jakoś sprzeciwiamy. Ale Pani pytała o ten pierwszy moment. No ten pierwszy moment, to po prostu… Ja byłam na jakimś zebraniu jakiejś „Solidarności”, jakiejś frakcji, bo byliśmy już poza zarządem regionu. Ta grupa Wałęsy nas dokładnie 29 listopada wyrzuciła z zarządu regionu. No to już pamiętam, że tam były jakieś próby, żeby Andrzej zrobił frondę - to bezpieka próbowała podpuszczać - żeby po prostu ogłosił się tą prawdziwą „Solidarnością” w przeciwieństwie, w opozycji do Lecha Wałęsy. Ale to był oczywiście strasznie niedobry politycznie pomysł i nie mieliśmy zamiaru czegoś takiego robić. Ale właściwie tak, że jak nam wyłamali drzwi i weszli, no to Andrzej wtedy wymusił na tych ludziach - przyszło ich bardzo dużo: byli ubecy po [10:00] cywilnemu, był tam jeden chyba tylko milicjant dla pozoru, taki śmieszny, młody chłopaczek. Wyglądał jak herubinek. Miał okrągłą buzię, loczki. Jak Andrzej wyskoczył do tych zomowców, bo nie chcieli nam dać… Andrzej mówi: „nie wyjdziemy dopóki nie będziemy mieli jakiegoś dokumentu, że to, co robicie to ma jakąś podstawę prawną”. Oni nie dawali ludziom nakazów internowania. I myśmy chyba byli jedynymi, którzy to dostali do ręki dlatego, że Andrzej po prostu złapał, nad łóżkiem wisiał taki bardzo dużych rozmiarów czekan do wspinaczej lodowych, prawda, i z tym czekanem na nich ruszył, więc oni wszyscy wyskoczyli na korytarzyk wąziutki u nas. A z kuchni wyszedł ten milicjant i tak patrzył na Andrzeja na archanioła z mieczem ognistym i mówi tak: „panie Andrzeju, ja nie wiedziałem, że pan się wspina”, na to Andrzej wybuchł śmiechem, a ci, ta cała wrona/WRONa[11:30], która siedziała na korytarzu… bo jak Andrzej na nich ruszył z czekanem, to oni tak przykucnęli w takiej pozycji, a potem wysunęli jak białą flagę te nakazy internowania. Tak, że myśmy mieli nakazy internowania jak nas zabrali. Można powiedzieć, że jednak mogłam się trochę lepiej przygotować, ale… Bo trzeba było zabrać - nikt w domu nie zostawał - i trzeba było zabrać bieliznę, skarpetki, nie wiem, coś ciepłego. Jakoś o tym nie pomyślałam. Miałam potem duże braki w tej internie. No i nas zawieźli do Strzebielinka. Tam zwozili wszystkich internowanych z naszego regionu, a ponieważ to była też cała Komisja Krajowa, bo całą komisję zatrzymali w Gdańsku lub po drodze do Warszawy. I Strzebielinek to było tak zwany oddział zewnętrzny, czyli tam byli umieszczeni więźniowie, którzy już właściwie byli przed wyjściem, już z krótki okresem odsiadki i oni pracowali chyba przy budowie elektrowni atomowej w Żarnowcu. Jak zobaczyłam to… To był jeden z powodów, dla którego myśmy potem protestowali przeciwko budowie tej elektrowni atomowej w Żarnowcu, bo sobie pomyślałam, że jednak jeśli to budują więźniowie, to chyba nie można mieć takiego zaufania do fachowości tej budowli. No i w tym Strzebielinku, tam widziałam się z Andrzejem ostatni raz i to tylko tak przelotem. Gdzieś jego przeprowadzali koło takiej dyżurki. I potem już się nie widzieliśmy parę lat, bo pierwsze widzenia to dostaliśmy dopiero…, jak wyszłam z interny to jeszcze widzeń nie mieliśmy. Nie, to wtedy jeszcze mieliśmy dlatego, że mieliśmy chyba jedno z ostatnich miesięcy pobytu Andrzeja w internie na Białołęce. Bo potem jak go przewieźli na Mokotów jako oskarżonego o, to się nazywało, najpierw to było obalanie ustroju siłą. To za to groziła kara śmierci, ale to był… A potem zmienili to na przygotowania do obalenia ustroju siłą. I w ten sposób Andrzej jest chyba jedynym człowiekiem w Polsce, który został aresztowany w internie. Bo w zasadzie jak ludzie już trafiali do interny, to nie można było ich aresztować za przestępstwa wobec stanu wojennego, prawda?
A za co Pani była oskarżona?
To znaczy na tych nakazach internowania to była taka formuła jakaś [15:00] bardzo ogólna i bardzo niekonkretna, coś tam: powoduje niepokoje społeczne. No niepokoje społeczne powodowałam. Nie było żadnego konkretnego powodu, prawda? Po prostu za działalność. To było w ten sposób ujęte. No tam byli adwokaci, którzy próbowali mnie wyciągać z tej interny, ale ja powiedziałam, że ja nie będę tam prosić o żadne… Bo to było warunkiem, że napiszę, że już się poprawiłam, tak? Nie poprawiłam się. Pamiętam, że koleżanki w internie mówiły: „no wiesz, ja to za niewinność siedzę”, ja mówię: „wiesz, ja mam nadzieję, że zasłużyłam na to internowanie, że jednak, można powiedzieć, zapracowałam uczciwie i siedzę tu z określonego powodu, a nie dlatego, że była niewinna”. Ale w internie, w tych obozach… Ja zwiedziłam wszystkie chyba obozy internowania dla kobiet, bo ciągle mnie gdzieś przewożono. Niestety to się działo zimą, co było o tyle uciążliwie, że ja chorowałam na paradontozę. Miałam ciągle zapalenie dziąseł. I ileś tam godzin w takiej nieogrzewanej suce, to bardzo mi pogarszało stan tych, a jeszcze w dodatku, nie wiem, pech jakiś, ile razy było takie polecenie by do transportu się przygotować, to ja akurat miałam świeżo umytą głowę, ale to już taki pech. W Strzebielinku, no to ze Strzebielinka trafiłam najpierw do aresztu śledczego na Kurkową, ale niby w charakterze osoby internowanej. Jak się zaczęły, słychać było z tego więzienia na Kurkowej, słychać było straszne odgłosy bitwy w Gdańsku. Stąd wiem, że jednak Gdańsk się usiłował bronić przed tą WRONą[17:35]. Dochodziły strzały, dochodziły huki. Wtedy nas szybciutko wyprowadzono i zawieźli nas do, mówię o kobietach osadzonych w areszcie śledczym na Kurkowej, i zawieźli nas do Fordonu. Fordon to było takie więzienie dla kobiet. Myśmy tam były internowane. Jakoś tam wojowałyśmy o prawa dla internowanych. No tam najgorszą zmorą w tym Fordonie to były warunki tzw. sanitarne. Myśmy siedziały w takiej celi, która sąsiadowała z jakimiś śmietnikami. Były niezliczone ilości pluskiew i karaluchów, niezliczone. No ja pluskwy to jeszcze znałam z czasów wojny. I te pluskwy spadają w nocy z sufitu. I żeby się człowiek nawet na mumię owiną, to znajdą dojście i człowieka ugryzą. Tam zapisywałam się do lekarza i mówi mu: „widzi pan? Pluskwy mnie ugryzły”, a on mówi: „proszę pani, to pewnie jest uczulenie. Pewnie zjadła pani coś, jakieś świeże owoce albo jakieś warzywko”. To są takie… Ale to pluskiew to ja jeszcze nawiążę, bo to była w ogóle przezabawna historia. Myśmy się tam nie ubiegali nigdy z Andrzejem o jakieś odszkodowanie, ale wyszło jakieś takie rozporządzenie państwowe, że można dostać do 25 tysięcy za internę, niezależnie od… Tylko musi to zasądzić sąd. Nie wiem po co sąd, bo według mnie to powinno być administracyjnie załatwione. Ewentualnie można by oszacować poszczególne te miejsca internowania według takich klas jak hotele na przykład, prawda, pierwsza, druga, trzecia i za każdy dzień ileś tam. Ale tego nie zrobili. Odbywała się rozprawa sądowa. Był pan [20:00] prokurator, była pani sędzina i jeszcze ktoś tam. Prokurator zaczął od tego: „czy pani była kiedyś skazana za fałszywe zeznania”, ja mówię „nie”, „to proszę uważać, bo za to 3 lata grożą” - 3 lata więzienia za fałszywe zeznania. No i pani sędzina… Ja napisałam tylko w tym podaniu, że proszę o przyznanie mi tego, wnioskuję właściwie, a jedyne moje problemy dotyczyły paradontozy i pluskiew. No i pani sędzina mnie pyta: „a czy ma pani na to jakieś dowody?”, ja mówię: „wie pani, pluskiew to się nie da nałapać. Ja próbowałam. Chciałam pokazać lekarzowi w Fordonie, ale on uciekają. Co na to poradzę?”, „to może paradontozę?”, „paradontozy… No wypadały mi zęby, same wypadały. Ja je wyrzucałam”, „a nie mogła ich pani trzymać?”, ja mówię: „żeby teraz je pani pokazać?”, „to jak pani nie ma dowód”, to ja mówię „proszę o skreślenie tych wszystkich moich dolegliwości. Nie chcę siedzieć za fałszywe zeznania”. Ta sędzina, to po prostu to był w niepodległej Rzeczpospolitej i ona się mnie potem pyta: „no dobrze, ale co pani robiła po wyjściu z obozu internowanych?”, ja mówię: „jak to? To samo”, „czyli co pani robiła?”, „no dalej knułam, żeby jak najszybciej obalić komunę”, ona mi mówi: „proszę pani, to pani się w ogóle nie zresocjalizowała”, ja mówię: „to co teraz pani zrobi? Pośle mnie pani do poprawki, żebym się zresocjalizowała?”. Ja mówię to - to nie są żadne zmyślone fakty. To jest po prostu to, co mnie spotkało i to jest powód dla którego PiS musi robić jakąś wymianę sędziów. Ci ludzie po prostu weszli tak jak ukształtował PRL, tak weszli do niepodległej Polski i teraz z tym mamy kłopot.
Ja jeszcze chciałam się zapytać czy ma Pani jakieś takie zdarzenie w czasie stanu wojennego, które na Panią, które jakby najbardziej Pani przeżyła? Nie wiem. To niekoniecznie musi być strach, ale może być na przykład wzruszenie. Coś, co Panią najbardziej poruszyło z czasów stanu wojennego.
No z czasów stanu wojennego, czyli z tej interny, bo ja siedziałam dłużej niż by stan wojenny, prawda? Bo stan wojenny podobno był zniesiony w osiemdziesiątym… Kiedy? Właściwie to nie wiem kiedy był zniesiony stan wojenny, bo według mnie nic się nie zmieniło - czy był stan wojenny czy nie. Ale jak wyszłam, to stanu wojennego już nie było i to pamiętam dokładnie dlatego, że przyszła do mnie bezpieka na rewizję. Bardzo fajny powód mieli - szukali gdzie się ukrywa Bogdan Lis i przypuszczali, że u Gwiazdowej, no bo gdzie, prawda? Byli tacy strasznie dumni. Mówią: „pani Joanno, a my mamy zgodę prokuratora na rewizję”. No takie szczęście mnie spotkało, że pierwszy raz przyszli ze zgodą prokuratora. Wzięła tą zgodą, a tam było powołanie się na dekret stanu wojennego, No i co? Mówię: „nieważne, bo stan wojenny już się skończył. Już dekret nie działa, tak?”. Natomiast właściwie mam z interny takie dobre wspomnienia. Takie wspomnienia: po prostu bardzo dbali o nas mieszkańcy Gołdapi. Póki siedziała w Gołdapi, to pamiętam. Potem, jak siedziałam w Darłówku - tam siedziałam na dłużej - to miejscowa ludność przysłała nam całą miednicę nowalijek, to wiosna była, rzodkieweczki. A czego w więzieniu [25:00] brakuje, to takiej zieleniny, prawda? Więc zaraz Gajka Kuroniowa znała świetny przepis na sos winegret. Zrobiłyśmy… Pokroiłyśmy tą całą miednicę w drobne kawałeczki, zalałyśmy sosem winegret i to była najwspanialsza uczta, jaką pamiętam. W Darłówku, zresztą i w Darłówku i w Gołdapi to nas pilnowało wojsko. I tak dobrze zapamiętałam: to wojsko było w gruncie rzeczy neutralne. Wojsko nie miało do nas nic. Ale ponieważ Gołdap to był taki ośrodek wczasowy, bodajże Szczepańskiego telewizji polskiej, tej komunistycznej. Tam nie było żadnego ogrodzenia. W związku z tym nie wypuszczali nas w ogóle z budynku na spacery. No i wtedy ktoś tam nam radził, chyba ksiądz Mędzik, żebyśmy napisali do prymasa podanie o zakup drutu kolczastego, bo WRONa[26:25] niczego oczywiście nie miała, żebyśmy mogły wychodzić na spacer. No więc tego typu sytuacje to był dla mnie szok po prostu. Jak to? Bo WRONa[26:45], że dobrostan tych internowanych powinien dbać episkopat. Jak można było w ten sposób ustawić te relacje? Narzekałam, że nam dają taki czarny makaron w Gołdapi. Gdzieś tam protestowałam do komendanta tego obozu, mówię: „wie pan, jak się nie makaron, to się nie zaczyna wojny. Nie mieliście jakiegoś zapasu porządnego makaronu?”, „to niech pani napisze do prymasa, żeby przysłał dobry makaron”. No więc tego typu zgrzyty były dla mnie niepojęte. Odbierałam je bardzo źle, bardzo źle. Nie można się… Nie trzeba było się ustawiać… Kościół się ustawił w roli takiego petenta do tej władzy.
No dobrze. To teraz wróćmy. Jakby Pani mogła
Może tak nawet w skrócie, ale gdyby to było Pani o swojej działalności opozycyjnej wcześniejszej.
Ale może jeszcze wrócę do tego, Pani mówi czy miałam jakieś takie bardzo ciężkie przeżycia. No więc dla mnie najgorszym okresem był czas czerwiec [19]84, bo wtedy już się szykowała wielka amnestia. No i ja się bałam. A Andrzejowi i tej jedenastce szykował się proces. No było wiadomo, że z tego procesu nic nie będzie. Ja się bałam takiego momentu, że wszyscy wyjdą, a jeden Andrzej zostanie, prawda? To pamiętam, że po tej amnestii, jeszcze przed amnestią w [19]84 roku… Nie, to źle mówię. Był moment, kiedy miała się skończyć całkowita instytucja internowanych, prawda? To był dla kobiet lipiec [19]82, a dla mężczyzn przed Bożym Narodzeniem. I wtedy rzeczywiście wszyscy wyszli. Byłam, miałam tą przykrą rolę wytłumaczyć jakoś mamie Andrzeja, że Andrzej nie wróci, bo wiedziałam, że jego nie wypuszczą. No bo już ksiądz prymas Glemp, że teraz przy rodzinnym, wigilijnym stole spotkają się wszystkie rodziny, prawda? A wiedziałam, że Andrzeja nie wypuszczą. No i to był taki przykry moment, bo również politycznie trudny. Dlatego, że jeśli zostanie… No okazuje się, że oni tam 11 osób zostawili jeszcze, prawda, z tych internowanych. To była ta jedenastka: 4 korowców, 7 związkowców. I teraz ja się zastanawiałam jak mam poinformować społeczeństwo, że oni jeszcze siedzą, że ta propaganda WRONy[03:00], że skończył się stan wojenny, skończyły się internowania, skończyły się uwięzienia - wszyscy wychodzą. Jak to zrobić? Można powiedzieć, że się nadarzyła okazja sama, to znaczy ja tam wydawałam jakaś gazetkę. Bezpieka wkroczyła. Tą gazetkę, zrobili rewizję, zabrali. A ja miałam świeży wydruk. To było 50 egzemplarzy. 10 rozdałam zaraz rano idąc do pracy, a potem jechałam do Warszawy, do Andrzeja. Właśnie wtedy on został aresztowany, aresztowany w internie. Tak to się jakoś dziwnie złożyło. Jak wróciłam, to mnie z pracy zabrali. Przywieźli do domu i zrobili wielką rewizję. Znaleźli te 40 egzemplarzy tej gazetki i ten ubek, który dowodził tą rewizją cały czas mówił: „pani Joanno, co pani tam biega, się pakuje?”, ja mówię: „wie pan, jak mnie zamkniecie, to ja muszę skarpetki, chusteczki, majtki, bo nie będzie miał mi kto podać, więc proszę się nie denerwować. Ja sobie tu przygotuję torbę z tym wszystkim”, „słowo honoru daje pani, że nie zamknę pani”, ja mówię: „no jeszcze zobaczymy czyje na wierzchu”. No i wtedy znaleźli te 40 egzemplarzy tej gazetki i mówi: „ohoho, trochę dużo”, ja mówię: „no i widzi pan”. Ale sobie myślę: niech mnie zamkną, niech mnie zamkną, ponieważ [05:00] ja w opinii publicznej raczej funkcjonowałam jako żona, która tam może dba o męża, ale niekoniecznie jest wielkim działaczem. Specjalnie zresztą taką opinię sobie robiłam. To mi pomagało. Więc wszyscy powiedzą: tak, to znaczy, że jeszcze mu żonę zamknęli, że to jest taka represja w stosunku do niego. No wie Pani, no nie zamknął mnie, no [śmiech - przyp. M.R.]. I mówię, czułam się swobodnie, że mogę robić co chcę, bo oni nie mogą mnie teraz zamknąć, bo przypomną, że tam niektórzy jeszcze siedzą, prawda? No i wtedy udawały mi się rzeczy zupełnie niesamowite. Ciężka komuna, ciężki jeszcze stan wojenny, to wszystko, a ja zgromadziłam - teraz, niedawno znalazłam tą petycję - petycja do WRONy[06:00], jakoś to było zaadresowane. Ja zabrałam pod tym 1620 podpisów z imieniem, nazwiskiem, zakładem pracy i adresem. I teraz uważam, że to był naprawdę wielki sukces. Objeździłam wszystkich znanych mi ludzi w całym, nawet w województwie. I ja sądzę, że tego typu akcje jednak podnosiły polityczny koszt zrobienia Andrzejowi strasznego świństwa, typu na przykład skrytobójstwo, czy coś w tym rodzaju. Tego się bałam. Bałam się, że jacyś nieznani sprawcy, że jacyś… No w więzieniu to nie ma nieznanych sprawców, ale ewidentnie próbowali mu zmarnować zdrowie w tym więzieniu. Trzymali go w karcerze. Przez ileś miesięcy nie miał światła. Był w takiej piwnicy jakby bez światła słonecznego. Miałam pozwolenia na paczki, to starałam mu się jak najwięcej dostarczyć witamin, prawda? To znaczy witamin w sensie takim - na przykład masło mieszałam z pokrojonym cieniutko koperkiem, szczypiorkiem, czosnkiem, że to było takie masło, że tak powiem warzywno. Andrzej mówił, że miał najlepsze paczki w całym więzieniu.
A o siebie się Pani nigdy nie bała? O swoje zdrowie? Że jednak coś Pani więcej zrobią niż przesłuchanie?
Wie Pani co? No nie wiem, jakoś się nie bałam. To znaczy próbował mnie jeden z naszych znajomych zresztą straszyć. Mówił… Bo jak jechałam do Andrzeja, bo ja nawet z paczką jechałam, nie tylko na widzenie. Dlatego, że mogłam wtedy trochę tam ponamawiać tego służbiste w okienku, żebym mi przyjął trochę więcej, bo tam chyba 2,5 kilo można było, a ja, na wszelki wypadek, brałam więcej tego, tych różnych specjałów. I w związku z tym jeździłam - no wtedy pociągi nie jeździły tak szybko, żeby się dostać do Warszawy jeszcze przed, bo to chyba do 12 można było się zgłaszać na widzenie. To ja wyjeżdżałam pociągiem o 4:50, czy coś takiego - bardzo wcześnie. Ponieważ my mieszkamy właściwie blisko już Jelitkowa i tam szłam do stacji Gdańsk Oliwa takimi pustymi uliczkami w nocy. Kupowałam zawsze pierwszą klasę, żeby mieć trochę, trochę tego luksusu, się przespać w tej pierwszej klasie. Jeden z moim znajomych, no nie chcę już dzisiaj mówić kto, mówi: „słuchaj, musisz uważać, bo jest plan, żeby… Nie kupuj pierwszej klasy, nie jedź pierwszą klasą, bo jest plan, żeby cię wyrzucić z pociągu”, a ja mówię: „dlaczego z pierwszej klasy, a nie z drugiej? [śmiech - przyp. M.R.]. Coś mi się to wydawało dziwne. A potem stwierdziłam, że to po prostu i nie bez powodu, że ten człowiek powtarza to, co mu bezpieka każe, bo ja sobie myślałam [10:00] - mówię: „słuchaj, a czemu oni mają mnie wyrzucać z pociągu skoro 25 minut o godzinie 4 rano maszeruję przez ogródki działkowe, puste uliczki? Przecież tam wystarczy mi dać w łeb i jestem gotowa i wcale nie trzeba, wiesz, nic wymyślać”. Tak, że jakoś selekcjonowałam te strachy i te wydawały mi się… W związku z tym się nie bałam, bo racjonalnie rzecz biorąc, jak już człowiek wie, że oni specjalnie straszą, to się tak strasznie nie boi, czyli że próbują zastraszyć, a nie coś zrobić rzeczywiście. Natomiast naprawdę bałam się o Andrzeja i to było coś, czego nie umiałam się pozbyć.
A jak zaczęła się Pani działalność opozycyjna? Który to był rok? Który to był polski miesiąc?
Który to był polski miesiąc? Wie Pani, ja się urodziłam w Krzemieńcu. To jest teraz Ukraina, a przedtem to było kwitnące, wspaniałe miasto polskie. Myśmy stamtąd oczywiście uciekli obawiając się Ukraińców, bo już nie tylko… Przedstaliśmy się go Generalnej Guberni, bo w Generalnej Guberni byli tylko Niemcy, a tam jeszcze byli banderowcy i OUN, prawda? Tam już było niebezpiecznie, ale dzięki temu, że myśmy tam mieszkali, to na przykład dla nas komunizm nie był niewiadomą. Ja pamiętam, że mieliśmy jakieś informacje, to znaczy ja w tej chwili nie umiem powiedzieć czy to był, czy to jest jakaś retrospekcja wiedzy, którą zdobyłam potem, ale na przykład wiedzieliśmy o tym, że zagłodzono ileś milinów ludzi na Ukrainie. Poza tym brat mojego taty został, on był oficerem i nie trafił od Katynia przez przypadek tylko dlatego, że w Odessie, jak brali ich na etap, to się z jakimś facetem zamienił na wyrok. Bo dawali więcej papierosów, jak się miało dłuższy wyrok, a okazało się, że ci, co mieli dłuższe wyroki, to pojechali do łagru. I mój stryjek trafił na lesopował w republice Komi, a tamten biedak mam nadzieję, że nie trafił do Katynia, bo się szybko okazało, że nie jest polskim oficerem, tylko jakimś tam przestępcą. Więc miała taką już dość dobrą szkołę na temat tego czym jest komunizm. Nie miałam żadnych wątpliwości. Poza tym moi rodzicie dość trzeźwo patrzyli na sytuację geopolityczną i jak ludzie się cieszyli, że jednak wyzwoliła nas ta Armia Czerwona, to mama mi mówi: „słuchaj, zamieniamy jedną okupację na drugą. Tu się nie ma z czego cieszyć, a ludzie się nie połapią tak szybko co to jest i zanim tu powstanie jakiś protest, to po prostu minie dużo czasu”. Tak, że może to się brało z tego, że w moim domu nie ukrywało się przed dziećmi żadnych, nie było, że to nie dla dzieci są rozmowy, prawda? W związku z tym myśmy wszystko wiedzieli o czym rodzice rozmawiają, co się dzieje. Ale była jeszcze jedna rzecz. Nigdy mama nie kazała nam, czy tata, że tylko na zewnątrz - w domu to można mowić, a na zewnątrz nie można. Ja się tego trzymałam i muszę powiedzieć, że komunie dawało to wspaniałe rezultaty, bo pamiętam była taka wojna ciągle z komuną na temat tego, czy ma rodzinę zagranicą. Jak ktoś ma rodzinę zagranicą. Ludzie ukrywali. Mój tata miał brata armii Andersa, prawda? Więc oczywiście nie ukrywał tego, o tym się mówiło. Ja też wszędzie w jakiś tam tym, to [15:00] „tak, mam stryjka, mam stryjka”. Wtedy do w Argentynie mieszkał. Po prostu to też był patent na komunę. Bo jeśli się próbowało … wiadomo, że to niedobrze mieć kogoś zagranicą, to tak długo tych ludzi maglowali, aż oni się przyznają, że mają. A cały czas mieli na nich haka. Stosowałam ten system cały czas. „A skąd pani to wie”, ja mówię: „jak to skąd? Z Wolnej Europy”, „a to pani słucha Wolnej Europy?”, „oczywiście, że słucham Wolnej Europy”. No więc za Wolną Europę to trzy lata groziły, ale to już w czasach, kiedy ja byłam małym dzieckiem. W czasach, kiedy ja się przyznawałam do tej Wolnej Europy, to już nic nie groziło. Więc to może wyglądać trochę tak na szarżowanie, ale to ja miałam dokładnie przemyślane. Ja myślę, że to była bardzo dobra metoda. „A to pani się ten ustrój nie podoba”, ja mówię: „no nie podoba mi się. No i co?”. Pamiętam pierwszą rozmowę w CTA - Centrum Techniki Okrętowej. Nagle wpada dyrektor: „pani Anno, pani ma się udać do pokoju numer 25” - gdzieś tam w podziemiach u nas, na parterze - „tam ktoś na panią czeka”. Wchodzę do tego pokoju 25, a tam siedzi ubek i mówi, to było po tym, jak myśmy posłali Halinie Mikołajewskiej 5 tysięcy złotych na KOR, i on mówi, zaczął: „proszę pani, pani wie. Mikołajewska to na alkohol wyda”, ja mówię: „czym się pan martwi? Pan się tym przejmuje?”, „a czy pani myśli, że tu panią ktoś chce?”. To wtedy liczyło 1300 osób zatrudnionych. To było spore przedsiębiorstwo jeszcze, taki ośrodek badawczo-rozwojowy okrętowy. „Czy myśli pani, że tu dużo osób panią popiera?”, ja mówię: „ale to nie pana zmartwienie. To nie pana zmartwienie. Ja się tym nie martwię, że mnie nie popierają”. Taki miałam sposób bycia. Ten sposób bycia właściwie ich, jakby to powiedzieć, od czasu, kiedy skończyli z tym, że facet może mi przyłożyć za bezczelność, prawda, fizycznie, to byli wobec tego bezradni. Bo oczywiście absolutnie nie byłoby to ważne w czas UB - Urzędu Bezpieczeństwa. Bo Służba Bezpieczeństwa próbowała być taka bardziej kulturalna, prawda? Nie robili takich rzeczy, żeby komuś… Nigdy nikt mnie nie uderzył. Nigdy nikt mnie nie dotknął. Wiem natomiast od kolegów internowanych czy aresztowanych, że na przykład robotników bezpieka traktowała gorzej i robiła im jakieś ścieżki zdrowia, jakieś takie fizyczne znęcanie się. A myśmy mieli w obozie internowanych jedną koleżankę robotnicę, bo tak to, to były jakieś studentki, nauczycielki, a to była po prostu ciężko pracująca dziewczyna - pani, bo to już chyba 40 lat miała. Nazywała się Wieczorek i ona pracowała w fabryce produkującej jakieś akumulatory i tam w tych wyziewach kwasu siarkowego, innych chemikaliów miała strasznie zniszczone zdrowie. I był taki dozorca nasz w Fordonie. To mi potem Ania opowiadała, że on tę dziewczynę bił kluczami, takimi na kółku, takimi ciężkimi kluczami, a myśmy nie mogły jej bronić, bo ona była w drugiej części korytarza i nie mieliśmy tam żadnego dostępu do tej biednej Eli. No, nie wiem… Coś jeszcze?
A rok [19]80?
Rok [19]80. [20:00] No była dzielną działaczką Wolnych Związków Zawodowych. O mało nie skończyło się tym, że bym w [19]80 roku nie odegrała żadnej roli dlatego, że taką podstawową bronią, podstawowym sposobem zwalczania Wolnych Związków Zawodowych było wyrzucenie z pracy. A człowiek wyrzucony z pracy… Myśmy ciągle mieli… Potem policzyłam, że mniej więcej po 12 spraw toczących się, bo to najpierw była komisja rozjemcza, potem był… Ostatecznie kończyło się w sądzie pracy i tam wszyscy przegrywali od razu, niezależnie od… No i mnie też tam wyrzucili w jakimś momencie z pracy. Trzy miesiące wojowałam o przywrócenie i jestem jedyną osobą z WZZ, która wywojowała przywrócenie do pracy. Dzięki temu przed samym strajkiem ja pracowałem w Centrum Techniki Okrętowej. Bo niestety, zasady były proste. Żeby być jakimś działaczem „Solidarności”, jak już powstała, to trzeba było reprezentować jakąś komisję zakładową. Jeśli ktoś był, nie miał za plecami… nie był reprezentantem komisji zakładowej, to nie mógł zasiadać w żadnych władzach związku, prawda? To jednak te przepisy, te zasady były normalnie, jak w każdej organizacji, przestrzegane. No, a tak to ja już mogłam w [19]80 roku wejść do prezydium, a potem do prezydium Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego. Z tym, że zrobiłam jedną rzecz - czternastego, to był czwartek, zastrajkowała Stocznia Gdańska. Piętnastego zastrajkowały już bardzo wiele zakładów w cały regionie, łącznie z Komuną Paryską, gdzie strajk wywołał Andrzej Kołodziej po 2 dniach pracy w tej stoczni. To był też niesamowity wyczyn. Natomiast w CET - to specyficzna firma. Tam mieliśmy… właściwie robotnicy pracowali tylko w prototypowni. Natomiast w basenie modelowy, w tych wszystkich ośrodkach to po prostu była, byli co najmniej magister inżynier, prawda? W różnych miejscach, w trzech budynkach - jak ja strajk wywołam? No więc… Bo to trzeba by przynajmniej tych ludzi zebrać jakoś. Więc w ogóle zrezygnowałam z wywoływania strajku i w sobotę po prostu wyszłam z pracy i poleciałam zobaczyć co słychać w Stoczni Gdańskiej. I tam się spotkałam z Andrzejem i tam stwierdziliśmy, że właśnie Wałęsa i Borusewicz poddali ten pierwszy strajk. I wtedy już z Andrzejem i jeszcze z Marylką Płońską, taką naszą sąsiadką, objeżdżaliśmy różne zakłady pracy, żeby zorganizować Międzyzakładowy Komitet Strajkowy poza stocznią, ale Andrzej już chyba o tym opowiadał. No to chyba tyle.
Bardzo dziękuję.
Ja również.
Dane o obiekcie
-
Nazwa / Tytuł
Joanna Gwiazda -
Twórca / Wytwórnia
Gwiazda, Joanna (świadek historii) -
Rodzaj
-
Kategoria
-
Data wykonania
29/10/2020 -
Czas trwania
0h 51min 45sek -
Miejsce
-
Numer inwentarzowy
MHP-07-2991 -
Klasyfikacja praw autorskich
-
Permalink