Jerzy Majchrzak
Ujazdowska, Lidia (prowadzący/a rozmowę); Różański, Maciej (operator kamery); Majchrzak, Jerzy (świadek historii);
25/03/2019
Klasyfikacja praw autorskich
Minutnik
-
Przedstawienie się świadka - pochodzenie, sytuacja rodzinna
-
Pomoc rodzicom w utrzymaniu - zbieranie złomu i butelek. Później również sprzedawanie ręcznie robionych przez świadka zabawek
-
Rozprzestrzenienie się informacji o delegacji robotników, która pojechała do Warszawy, ale z niej nie wróciła. Ludzie w Poznaniu zaczęli się kierować na plac Stalina.
-
Plac Stalina - obecnie plac Adama Mickiewicza. Wcześniej stał na nim Pomnik Wdzięczności, który został rozebrany i przetopiony przez Niemców na amunicję.
-
Tysiące robotników wyszło na miasto i kierowało się w stronę placu Stalina.
-
Ludność domagała się informacji co się stało z delegacją robotników
-
Zdobywanie domu partii
-
Stachanowcy i normowczycy - ustalanie normy wykonywania pracy
-
Próby buntu przed i po śmierci Stalina
-
Sposoby spędzania wolnego czasu przez młodzież
-
Sytuacja mieszkaniowa w Poznaniu
-
Przestoje w pracy w związku z brakiem materiałów. To był kolejny czynnik, który spowodował, że robotnicy rozpoczęli strajk
-
Strajk podzielił się na dwie grupy, jedna grupa kieruje się w stronę więzienia przy ul. Młyńskiej, a druga grupa udaje się do Komitetu Milicji Obywatelskiej przy ul. Kochanowskiego
-
Strajkujący otwierają bramę więzienia, następnie zdobywają gmach sądu. Zabierają ze sobą zapasy amunicji z terenu więzienia.
-
Zostaje postrzelona kobieta
-
Informacja o tym, że UB zaczyna strzelać do ludzi przy ul. Kochanowskiego
-
Przygotowywanie butelek z benzyną
-
Ulica Kochanowskiego w dużej mierze była zamieszkiwana przez agentów UB.
-
Budowanie barykad, zdobywanie posterunków milicji
-
Spotkanie świadka z Jerzym Jankowiakiem i Jędrzejem Wojciechowskim - trwa strzelanina, Jerzy Jankowiak zostaje postrzelony
-
Świadek zostaje postrzelony w nogę.
-
Pojawiają się czołgi, cywile zdobywają niektóre z nich.
-
Świadek przekazuje informację matce Jerzego Jankowiaka, że jej syn został postrzelony
-
Matka Jerzego Jankowiaka dowiaduje się o jego śmierci. Zostaje odprawiony pogrzeb, na którym pojawia się młodzież z kilku różnych szkół.
-
Świadek zgłosił się do Solidarności. Skontaktował się z dr Ziomkowskim, który zbierał materiał do książki o wydarzeniach poznańskich.
-
Okoliczności śmierci Jędrzeja Wojciechowskiego
-
Ogłoszenie stanu wojennego. Trwają nagonki ZOMO. Syn świadka zostaje zatrzymany i pobity przez patrol.
-
Tuszowanie sprawy przez służby
-
Wezwanie dwóch neurochirurgów do przeprowadzenia operacji. Nikłe szanse na przeżycie syna. Sprawa zostaje nagłośniona przez Radio Wolna Europa.
-
Żona świadka była kilkukrotnie zaczepiana i napadana po śmierci syna
-
Pogrzeb syna świadka. Uczniowie biorą udział w pogrzebie, pomimo zakazu wyjścia ze szkół w tym czasie.
-
Wyjazd na wczasy
-
Narodziny syna Łukasza.
-
W szkole powstają Dni Pamięci na 13 maja. Zostaje wezwane ZOMO.
-
Dalsze prześladowania syna świadka - zostaje wyrzucony ze szkoły. W późniejszym czasie zostaje pobity, gdy wracał z treningu.
-
Syn świadka zostaje zabrany do Berlina do obozu dla internowanych
-
Następuje odwilż, internowani Polacy mogą wracać do kraju. Syn świadka wraz z żoną i dzieckiem wraca do Polski.
-
Przyjaźń z Anną Strzałkowską
-
Pilnowanie grobu ks. Jerzego Popiełuszki
-
Udział w pielgrzymkach Ludzi Pracy
-
Ojciec świadka zostaje zabrany przez Gestapo
Transkrypcja
25 marca 2019 roku, jesteśmy w Muzeum Powstania Poznańskiego Czerwiec ’56. Nazywam się Lidia Ujazdowska, towarzyszy mi Maciej Różański. Bardzo proszę, oddaję panu głos. Był pan uczestnikiem czerwca [19]56 roku?
Tak. Moje nazwisko: Jerzy Majchrzak. Urodziłem się w Poznaniu w rodzinie patriotycznej. Mój dziadek był powstańcem wielkopolskim, mój tata był więziony przez Gestapo, skazany na karę śmierci, cudem uratowany. W [19]56 roku, 28 czerwca o godzinie 7 rano służyłem do mszy świętej, byłem ministrantem w Kościele Matki Boskiej Bolesnej na Głogowskiej, przy ulicy Głogowskiej. Po mszy świętej miałem przynieść, stanąć, kupić, postarać się, bo to był taki okres, że dostać chleb było jakimś po prostu cudem, czy trzeba było wcześniej ustawić się do kolejki i czekać, aż zaczną piec, czy dowiozą mąkę. W mojej rodzinie było czterech chłopaków. Byłem najstarszy, miałem jeszcze dwie siostry – jedną starszą, drugą młodszą. Jedna zmarła podczas wojny w szpitalu. Wtenczas, w okresie panowały zakaźne choroby jak dyfteryt, szkarlatyna. Moja siostra trafiła do szpitala i tam zmarła przez niedopatrzenie sióstr, bo o/, w tym szpitalu obsługiwały, służyły chorym siostry zakonne. I że, było tak, że miała krup, miała wycięty, przecięty tu [świadek wskazuje szyję – A.M.] i miała wstawioną rurkę i była karmiona przez tą… Na okres karmienia wyciągano jej tą rurkę i po karmieniu powinna być włożona. I siostry nie dopatrzyły tego, nie włożyły jej tej rurki i nie przywiązały jej rąk. Także jak one odeszły, to siostra sobie to wyrwała. Zanim ktoś przyszedł, zauważył, to się wykrwawiła i zmarła. Oprócz nas jeszcze miałem trzech młodszych braci i ja byłem czwarty. Okres był bardzo nieprzyjemny był, tragiczny, można powiedzieć. Ojciec mój sam pracował i utrzymywał tą całą rodzinę. Także my jako, ja jako starszy i jeszcze moi ci, dwóch braci, co byli młodsi ode mnie musieliśmy, byliśmy zmuszeni właściwie do tego, żeby rodzicom pomagać w utrzymaniu, po prostu żebyśmy chodzili, zbierali złom, zbierali butelki, bo nie starczyło do końca miesiąca na wyżywienie. Żeśmy po prostu pomagali rodzicom, jak żeśmy mogli. Ja byłem bardzo zdolny, miałem takie zdolności plastyczne. Potem, później chodziłem do liceum plastycznego. Wykonywałem różne ze, z drzewa, z dykty, ze szperówki, jak myśmy to mówili, różne zabawki wykonywałem nawet żupki. Żeby ja, były Boże Narodzenie, to z braćmi żeśmy chodzili po kolędzie z tymi żupkami. Dorabialiśmy w ten sposób, żeby rodzicom pomóc. I tak było ciężko nie tylko nam, ale rodzinom, bo w tamtych latach powojennych rodziny składały się, były wielodzietne. Rzadko gdzie tam była jedna, jedno dziecko albo dwójka. Na mojej dzielnicy, na Łazarzu były dwie rodziny, w których było po 12 dzieci. To proszę sobie wyobrażać, jaka tam była bieda. Myśmy obok nas, ja mieszkałem na Łukaszewicza, na Granicznej była piekarnia wojskowa. I tam do tej piekarni wojsko [5:00] przyjeżdżało po chleb, także myśmy za tymi samochodami, za tym wojskiem biegali, a oni nam rzucali bochenki chleba – komiśniaka, tego wojskowego chleba. I proszę sobie, jak już po tej mszy (teraz się cofnę) wyszedłem z kościoła, ustawiłem się w piekarni na narożniku na Głogowskiej – Rynku Łazarskiego za tym chlebem. Nie tylko sam, bo koledzy, koleżanki, było nas tam dużo w tej kolejce, żeśmy stali, chleba nie było oczywiście. I teraz następuje taka sytuacja: w pewnym momencie ktoś zauważył, że stanęły tramwaje. To była główna ulica, gdzie jeździły między Śródmieściem a Górczynem tramwaje. Stoją tramwaje, ludzie idą pieszo, masę ludzi, niektórzy śpiewają pieśni patriotyczne, religijne, a my stoimy w tej kolejce i wołają do ludzi napotkanych, jedni do drugich: „Chodźcie z nami! Idziemy na Plac Stalina dowiedzieć się, co się stało z delegacją. Idziemy strajkować, idziemy dowiedzieć się, co się stało z robotnikami i z delegacją, która pojechała do Warszawy do ministra tymczas/ przemysłu ciężkiego. Ministrem wtenczas był minister [Roman – przyp. A.M.] Fidelski. Do niego na rozmowy z petycjami… Bo załoga stanęła bez, był przestój i opracowali dwadzieścia chyba jeden takich punktów, co się domagają pracownicy Poznania i [Zakładów im. Hipolita – przyp. A.M.] Cegielskiego. Właściwie to się wszystko zaczęło od zakładów Cegielskiego. I ludzie mówili, że „Co się stało? Ta delegacja nie wróciła!”. Ale, proszę sobie wyobrażać, wyobrazić, że wszyscy z całego miasta… Nie wiem (teraz to są komórki) , jak ludzie przekazywali sobie te wiadomości z zakładów pracy, że cały Poznań, wszyscy kierują się z zakładów pracy różnych w kierunku Placu Stalina do Śródmieścia, obecnie Plac Adama Mickiewicza w tej chwili. A dawniej był przed wojną Plac Serca Jezusowego, tam był pomnik wdzięczności w odzyskaniu niepodległości. Mieszkańcy Poznania ze składek wybudowali wielki pomnik wdzięczności, który Niemcy rozebrali go, przetopili, był, Jezus był ponad trzy metry wysokości z brązu. Podobno Go przetopili na amunicję, na pociski w czasie wojny. I z wszystkich stron miasta na ten plac ludzie na pieszo, bo komunikacja stoi, samochodów nie było tyle, co teraz, wszystko szło na pie/, ludzie. Robotnicy idą tak, jakby nie przerwali pracy, w roboczych ubraniach, tych okulakach, jak to się mówiło – teraz drewniaki, a kiedyś mówiliśmy okulaki, drewniane buty z metalowymi osłonami, bo tak wszyscy pracowali w zakładach, to były zakłady przemysłu ciężkiego. Musiały być ochronione nogi, jakby coś spadło, jakiś element metalowy, to żeby to chroniło. I w tych okulakach ponad 10 tysięcy ludzi z zakładu Cegielskiego, ci, co pracowali na zmianę, i ci, co przyszli – wszyscy wyszli i idą przez całe miasto po tym bruku, po tych kocich łbach, jak żeśmy mówili, w tych okulakach. To jest hałas taki, że jak oni idą, to ludzie otwierają okna, bo nie wiedzą, co się dzieje. Taki jest stukot, jakby, myśmy to mówili wtenczas za chłopaków, że aniołowie w niebie grają w kręgle, nie, taki to był odgłos. I teraz z wszystkich, z wszystkich stron na… Ja jeszcze miałem takie też, bo mój ojciec pracował na Jeżycach w zakładach umundurowania, Komuny Paryskiej wtenczas się nazywały. I mówię: „Może spotkam tego ojca, może jest nawet, na tym placu się spotkamy…”. To było niemożliwe. [10:00] Dochodzi do tego, że na tym placu i w całej okolicy, jak się później okazało, jest ponad 100 tysięcy ludzi, to sobie proszę wyobrażać, co to była za masa. Także nie było się nawet można przepchać. I teraz ludzie domagają się, krzyczą do, żeby władze wyszły, bo to akurat jest w tym zamku, w którym tutaj jesteśmy, mieściła się Miejska Rada Narodowa. I przewodniczącego tej Rady Narodowej żądają, żeby wyszedł i powiedział do ludzi, co się stało z delegacją. Obok tutaj jest, właśnie tu za nami, z tej strony jest, był Dom Partii. A w Domu Partii zasiadali sekretarze partyjni każdego resortu. Bo jak był dyrektor w zakładzie pracy, to większą władzę od tego dyrektora miał sekretarz partyjny, który tutaj urzędował. I od każdego przemysłu, lekkiego, ciężkiego, spożywczego, był, mieli tu swoje miejsce mieli i przebywali w swoich biurach sekretarze. Do nich nawet można było iść, bo były takie przypadki, że ludzie na skargę chodzili właśnie, jak mieli jakieś problemy, tu do tych sekretarzy na skargę, na takie donosy chodziły. I wtargnęli na, do tego budynku, wtargnęli tu, nie było nikogo. W pewnym momencie ktoś zauważył tego przewodniczącego. Wciągnęli go na taką przyczepę, platformę i…
Pan to widział?
Nie. Było niemożliwe, żeby to zauważyć. Tylko komunikowali się między sobą i przekazywali sobie. Ale za chwilę powiem, w pewnym momencie zaczął tam, pytali się go, a on jak to obecnie teraz, to jest taka sama sytuacja, można powiedzieć, te różne okresy to się powtarzają, bo teraz jest to samo – mówią, zadają konkretne pytanie, a on opowiada głupoty o czym innym. Teraz na przykład dziennikarze są, są wywiady w telewizji, dziennikarz jakiś zadaje pytanie, a ten polityk odpowiada, jakieś głupoty opowiada o czymś innym całkiem, nie. I to była ta sama śpiewka. I teraz ktoś wpadł na pomysł, bo nie było słychać to, co on tam gadał, obok tu była dyrekcja poczty i rozgłośni tak zwanej, to były… Jak to się nazywa, te? Nie krótkofalówki, tylko to była… Radiowęzeł, o! I były takie gaziki, na tych gazikach były kolumny głośnikowe. I to przywieziono tu, podjechali tu parę metrów, 100 metrów może, i teraz kazali przez te głośniki ten miał mówić, nie. I doszło do tego, jak już powiedziałem wcześniej, że głupoty zaczął opowiadać i się wkurzyli robotnicy i chcieli go, o mało co by doszło do linczu, chcieli go pobić. Ale wtenczas, jak się okazało, szef delegacji, który pojechał do Warszawy, znalazł się na tym placu, a ludzie nie wiedzieli o tym, bo to przecież nie byli wszyscy, się nie znali, oto przecież ponad 100 tysięcy ludzi, to jak? I on uratował, „Zostawcie go!”, jak on po prostu stanął w jego obronie, no to ten zwiał wtedy. Wykorzystał ten moment, zwiał i nie było go. I teraz mówi, teraz zdobywają Dom Partii i wszyscy wchodzą: po rynnach, po piorunochronie, do środka weszli się. Zdobywają, otwierają wszystkie te ich tam pomieszczenia, na dach ludzie wchodzą. Bo koło budynku na dachu były ten, parę było biało-czerwonych flag, a tak przeważnie były same czerwone flagi – te wszystkie flagi rzucają, łamią na ziemię lecą. Z pokoi ich popiersi, jak Lenina, Stalina gipsowe takie popiersia wyrzucają, wszystko leci na dół. Robotnicy nie ma, nie mogą się dowiedzieć, bo głównie chodziło o tą, po prostu o warunki bytu, bo przecież to była demonstracja właśnie o godnego życia, żeby, bo… Proszę państwa, była taka sytuacja, że w zakładach pracy byli zatrudniani normowszycy i oni, co jakiś plan został wykonany przez robotników, to oni podwyższali, zwiększali te plany wykonania.
Jak oni się nazywali?
Stachanowcy.
Stachanowcy, no tak, ale…[15:00]
Taką nazwę mieliśmy, nie? Ale ci… To byli partyjni ludzie, którzy mieli na stanowiskach, oni ustanawiali normy wykonywania danych elementów. Jak na przykład tokarze toczyli, czy tam coś wykonywali, jakieś podzespoły, to oni ustalali normy, żeby w takim czasie, jak ludzie chcą zarobić większe pieniądze, no to spieszyli się, robili więcej. A ci stachanowcy to jeszcze powiem, na czym to polegało. To polegało tak, że na ich… Tu mamy nawet na mu/, w muzeum mamy tablicę, jak to wyglądało. Wykonywali ponad 100% normy – byli tacy, co 300% normy, byli tacy, co 200-250, ale jak się okazało, ludzie to potem, że ich praca była łączona na tych wybranych, żeby po prostu zmusić innych, żeby im zaniżyć wypłaty, żeby im motywować do wydajniejszej pracy. I tak to wyglądało, tak wykonywano ten plac, plan pięcioletni i plan sześcioletni. Teraz… A wcześniej to nie było akurat tego 28, bo to był już, takie przestoje były już, robotnicy już wcześniej, a to się wszystko tak zaczęło, można powiedzieć, od śmierci Stalina, po śmierci, w [19]53 roku zmarł Stalin. I po tej śmierci to trochę przycichło, ludzie byli bardziej odważniejsi i się odważyli… Bo to w tamtym okresie to nie było mowy, żeby ktoś tam coś, wiadomo. Ludzie ginęli, jak coś w jakimś zakładzie tylko chwycili, coś tam mu się nie podobało jeden, to po jakimś czasie ani nie pracował, ginął, zniknął, nie wiadomo, co z nim było. Ja to wszystko wiem, wtenczas miałem 15 lat. Znam to wszystko z opowieści kolegów, bo to nie powiedziałem jeszcze, ale nasze życie, młodzieży w tamtym okresie odbywało się na ulicy. Myśmy byli, wychowywała nas ulica. Na nas wołano tak, jak na, w Warszawie „bikiniarze”, tak u nas „szczury z Łazarza”, ja akurat z Łazarza szczony. Myśmy po bramach, dziewczyny, chłopaki, dziewczyny tam skakały przez skakanki, myśmy bunki puszczali… Nieraz jak to młodzieży mówię, to wszyscy w śmiech, „puszczali bąki”, bo nie wiedzą, co to był bąk. A były toczone takie na sznurku, później była, jojo to potem były, co się tak huśta, a myśmy te bąki na asfalcie. U nas na Łazarzu był tylko jeden asfalt poniemiecki, a tak wszędzie były kocie łby, nie było asfaltu takiego, smoły, jak to teraz jest, tylko to był asfalt tak zwany płytek, z płytek. To były łupkowe płytki i to było tak gładkie jak lustro. Tam żeśmy i na rowerach jeździli i… Rowery to były już takie, że poniemieckie jeszcze, i hulajnogi, przeważnie na hulajnogach. A hulajnogi żeśmy sobie robili sami, bo tam masę rodziców, dużo pracowało w zakładach Cegielskiego i tak żeśmy sobie, chłopaki i dziewczyny, na ulicy żeśmy sobie, co usłyszeli w domu, jak rodzice sobie przekazywali, co się dzieje w zakładzie pracy, to myśmy za tym też wiedzieli, jak to wyglądało. Także żeśmy sobie opowiadali to wszystko. I ja miałem takie zdolności, jak mówiłem, zabawki robiłem, tak samo robiłem hulajnogi. Chłopaki postarali się o łożyska z zakładów Cegielskiego i z tych łożysk zrobiłem hulajnogi – na tym żeśmy robili wyścigi tam, po tym asfalcie, co mówiłem. Albo żeśmy na przykład wyścigi, koła, obręcze od kół od rowerów, drut i tak żeśmy zasuwali. Takie były różne nasze… W tekla żeśmy grali ona… Nie wiem, państwo nie wiecie… No to były już takie no, to była taka kostka zakończona, z dwóch stron naostrzona i tam raz, dwa, trzy, cztery pisa/, i to się kijem uderzało i ten tak leciał i zaraz spadł, potem się obliczało. W zośkę graliśmy tam. Zośkę na pewno… Słyszał pan, co to zośka? No. Też żołnierzyków miałem, przed wojną jeszcze stare żołnierzyki ołowiane. Przetapiałem ten ołów. I z wełny robiliśmy tą zośkę. Zośkę żeśmy odbijali jeden do drugiego [20:00] i tak żeśmy to… Takie różne zabawy żeśmy mieli. Ale to teraz do rzeczy. Tak sytuacja tam się robi gorąca, ludzie już śpiewają pieśni. Znaleźli się jacyś artyści, jacyś tam plastycy, poszukali jakieś od/ kartony i wypisują różne hasła, „Przecz z Ruskimi!” na kartonie i to powieszają. Teraz na Domu Partii piszą: „do wynajęcia”. Nie powiedziałem, jaka była sytuacja mieszkaniowa, była niesamowita, była beznadziejna, bo Poznań był zniszczony w 70 procentach. Jak Warszawa całkiem, to u nas Śródmieście kompletnie. Tu Łazarz był trochę mniej zniszczony, ale Śródmieście to było całe. Ratusz nas zam/ to był do połowy zbombardowany, wszystko nic, jedne gruzy były. Nie można było nawet do katedry czy do tego… Katedra była, wieże były zniszczone, kościoły tutaj na były też poniszczone, nie można było nawet przejść przez Śródmieście. Także nie było mieszkań, a dużo Poznaniaków, którzy w czasie okupacji, udało im się uciec gdzieś tam, czy wyjechali, to wracali i do mieszkań ładowano po ileś rodzin, bo były duże, niektóre były duże mieszkania – pięciopokojowe, czteropokojowe, tak jakby tam mieszkali czy jacyś lekarze, czy adwokaci przed wojną i to były takie secesyjne takie masywne, porządne… Nawet było kilka takich kamienic, co pamiętam, jak żeśmy latali, gdzie windy nawet już były. To jedna kuchnia, jedna toaleta, a dwie, trzy rodziny, na każdy pokój jedną rodzinę, a rodziny są wielodzietne. I teraz sobie proszę wyobrażać, jak ci ludzie mieli tam trzymać tę żywność? Wszystko trzymali w swoich pokojach, bo kto wie, jak tam gdzieś sobie wygospodarował miejsce w kuchni, to zakładali kłódki na te łańcuchy, jeden drugiemu podkradł, bo nie było żywności. Mój ojciec przecież, mama to najpierw, żeby dzieciaki wyżywić, nakarmić, choć szedł, dużo razy szedł do pracy bez śniadania, takie były sytuacje. A w szkołach jakie były sytuacje! W szkołach były takie sytuacje: kto miał, był lepiej sytuowany, lepiej ktoś zarabiał, to miał, przychodził na śniadanie – to śniadanie ginęło. Jeden drugiemu podbierał, jeden chłopak drugiemu podbierał śniadanie. Taka, takie były czasy.
Czyli te postulaty były uzasadnione, bo…?
Tak, oczywiście!
…bo nie było i mieszkań, nie było…?
Ludzie żądali godnego życia, godnego zaopatrzenia sklepów, godnego, godnej, jak to, zarobku za wykonaną pracę. Bo były takie sytuacje, szczególnie Cegielski, to wiem, jak koledzy opowiadali, że były takie sytuacje, że były przestoje, nie było czym pracować, bo nie przyszło, stal nie przyszła na przykład, nie dostarczono do zakładów jakiś tam odlewów czy czegoś, żeby toczyć czy wykonywać. To przerwy, a później, żeby ten plan wykonać do końca, to musieli nadgodziny robić i przetrzymywanie, mówię. A zarobki były…
Tak…
…nieadekwatne do wykonywanej pracy.
Tak, i proszę powiedzieć…
I też się ludzie buntowali.
…to wszystko właśnie…
I to spowodowało do tego wyjścia. A jeszcze muszę powiedzieć, że Poznań był wyjątkowym miastem, bo tu się odbywały Międzynarodowe Targi Poznańskie. I akurat w tym momencie, kiedy ci robotnicy wyszli, były targi międzynarodowe, także było masę ludzi z zagranicy, gości targowych z zagranicy. I ktoś daje hasło na placu, że delegacja jest zamknięta we, w Komitecie, no, Milicji Obywatelskiej, czyli MSW [Ministerstwo Spraw Wewnętrznych – przyp. A.M.] na Kochanowskiego. Tam były, była, można powiedzieć, twierdza. Tam była twierdza niesamowita, tam były podziemia. Może powiem jeszcze o sytuacji, jakiej, byłem światkiem tego [25:00] rozmowy i wiedziałem, bo jak ojciec rozmawiał z, ze sąsiadem (to potem powiem)… I teraz jed/, ludzie się dzielą. Jedni idą na Kochanowskiego, a drudzy idą do więzienia, bo następni mówią, że na pewno są w więzieniu zamknięci na Młyńskiej i idą na Młyńską. Ja z moim kolegą dołączam do grupy, która idzie na Młyńską, do więzienia. I dochodzimy… No a po drodze jeszcze tu jest, jak idą przez… Bo to było niemożliwe, żeby wszyscy jedną ulicą, idą różnymi bocznymi ulicami, szerokością, po drodze zatrzymują się przed na przykład bazarem, słynnym bazarem, gdzie w powstaniu wielkopolskim przyjechał [Ignacy – przyp. A.M.] Paderewski i tam mieszkał w tym bazarze. Tam odśpiewują przed bazarem pieśni tak samo i na, i później no do Młyńskiej, w kierunku Młyńskiej, tego więzienia. Więzienie jest zamknięte, cisza. Nas zastanawiało najbardziej to, że w wieżyczce, w której zawsze był strażnik z bronią, w tej wieżyczce nie ma, pusto, nikogo nie widać. Robotnicy walą pięściami, tam czym popadło w tą bramę i krzyczą: „Otwórzcie bramę!”. Niestety brama się nie ot/, nie. No ktoś tam daje jakieś hasło, żeby wyważyć tą bramę, bo naprzeciwko tego, obok jest budowla, tam blok budują. Poszli na tą budowlę i przynieśli belki takie od rusztowania, takie, nie było rurowych jak teraz, tylko drewniane rusztowania. Tam belkę i tą belką walą w tą bramę – brama nie puszcza, mocna jest. Przynoszą z tej budowy drabinę, dostawianą drabinę, przechodzą przez drabinę robotnicy i od środka otwierają bramę. Nie ma strażników, nie ma nikogo, pusto. Otwierają wszystkie cele tego więzienia. My, ja z kolegą wchodzimy, nikt nie myśli… Broń była, można było brać broń. Nikt nie myśli na temat broni, absolutnie, proszę sobie wyobra/. Obok jest gmach sądu. Zdobywają ten gmach sądu, wyrzucają wszystkie akta, rozbierają księgi wieczyste, czy tam [niezrozumiałe – 27:39] z tego, z szafy wyrzucają wszystko na zewnątrz, kupę papierów, dokumentów. Podpalają, to wszystko się pali. I z więzienia dokumenty i z sądu. My, nas, chłopaków interesowała amunicja. Są roz/, otwarte skrzynki, które były, w więzieniach była amunicja tam i tą amunicję sobie wsadziłem do kieszeni. Okazało się później, że ta amunicja się przydała, jak już dotarliśmy potem na Kochanowskiego. W pewnym momencie pada jakiś strzał, ktoś gdzieś, niby z dachu ludzie, krzyczą z balkonu z przeciwka i zostaje trafiona kobieta. Ta kobieta nie, prawdopodobnie, wszyscy nie byli w stanie się do tego, ale tą kobietę biorą i przenoszą do gmachu sądu, bo tam jest schodem, tam ją kładą na tym i tam ta kobieta tam leżała. Nie wiem, co się z nią stało, do dzisiejszego dnia, nie mam pojęcia. W każdym bądź razie mówiono, że żyła ta kobieta, żyła. Nadjeżdżają samochody, najpierw jeden samochód z młodymi ludźmi, no starszymi ode mnie, gdzieś tak 20-latkami, i krzyczą: „Dajcie broń, dajcie broń! Gdzie jest broń?”, ponieważ strzelają do kobiet, do dzieci strzelają ubecy na Kochanowskiego. Tam był Urząd Bezpieczeństwa wtenczas. A wiedziałem, co to znaczy, dlatego że tam był męczony kolega mojego ojca, który miał zakład z węglem, miał konia, wóz i rozwoził węgiel. I był taki okres, że sobie tam po tym, pracy swojej do naszego tam Parku Wilsona (obecnego Wilsona, komuniści go przemianowali na Park Marcina Kasprzaka), tam była muszla koncertowa. W tej muszli koncertowej zaczęli śpiewać [30:00] „Czerwone maki na Monte Cassino”. Długo – nie wiem, czy pierwszą zwrotkę, czy nawet nie dokończyli. Znaleźli się panowie w płaszczach skórkowych czy jak tam, tajniacy z UB, zwinęli ich, zabrali. I siedział prawie pół roku na Kochanowskiego tam w kazamatach. Był chłop, który ważył ponad 150, 160 kilogramów dla około 2 metrów, potężny. Jak go wypuścili, wyszedł stamtąd bez zębów, ani może 60 kilo nie ważył. Wrak człowieka. Więc my na ulicy wszyscy wiedzieliśmy, co to jest, co tam… Także ludzie omijali te Kochanowskiego, Poznańską, Dąbrowskiego, bo oni tam mieli cały taki kwadrat wielki. Tam mieli i garaże i mieli swoje magazyny żywnościowe, czy tam mieli wszystko w tych… Mieli dla swoich, dla ubeków. I dołączamy i każdy idzie swoją stroną tam na tego Kochanowskiego. Na Kochanowskiego trwa wojna już, już jest, to, co tam się działo, to się nie da opisać. Wiadomo – dorośli, to każdy się bał, każdy się chował, ale młodzi byli ciekawi. My jako te szczuny, to my byliśmy wszędzie. Nas wołano: „Przynoście butelki! Organizujcie benzynę!”. Zatrzymywano samochody zagraniczne, spuszczano z nich benzynę. Lano do tych butelek, myśmy chodzili na śmietniki, niektórzy chodzili na Dąbrowskiego, była rozlewnia piwa i wtenczas były te butelki takie, można powiedzieć beczułki takie 0,33 chyba litra, takie grube, małe te butelki. I w to lano benzynę, w te butelki różne, korkowano szmatami, podpalano i rzucano te, kamieniami. Potem oni hydrantami, z różnych kondygnacji lali do ludzi hydrantami. Strzały, strzały obojętnie do kogo, strzały były z różnych stron. Proszę sobie wyobrażać, że na tej ulicy było dużo pracowników Urzędu Bezpieczeństwa mieszkało, tak. I były strzały z budynków, z balkonów, z okien…
Mieszkalnych?
Tak. Strzelano… Podejrzewano, że to byli ci pracownicy, bo oni mieli broń przecież. Tak samo jak próbowano zdobyć i zdobyto więzienie, tak chciano zdobyć, wtargnąć do środka, robotnicy. Też forsowano, ale nie dało rady tego. Po prostu tak się zabarykadowali… A z drugiej strony strzelali i lali tą wodą z tych hydrantów. Proszę sobie… To była taka siła tej wody, jak ktoś na przykład dostał w piersi czy tutaj, to ileś metrów odleciał – taka siła była tej wody. Ludzie stawiają barykady z czego popadło: ze śmietników, z podwórek przynoszą różne rzeczy, jakieś stare tam skrzynie, nie skrzynie i robią barykady i z tego strzelają. Dopiero później… Ja nie wiedziałem tego, skąd to wszyscy mieli broń, ale dorośli zdobyli samochody i tymi samochodami jeździli po mieście, nie tylko nawet za miasto, nawet do Lubonia, do, nawet do Mosiny dotarli i zdobywano posterunki policyjne, rozbrajano policjantów.
Milicjantów wtedy.
Milicjantów, tak, milicjantów właśnie. I jedyny, i udawało im się to wszystko. Największy opór podobno w Mosinie. Tam zaczęli się bronić i tam uciekli, nie zdobyli tej broni w tej Mosinie. Jest między, można powiedzieć, tą budynkiem UB a Dąbrowskiego, czyli na narożniku Dąbrowskiego, od Dąbrowskiego była piekarnia, sklep. A piekarnia, gdzie pieczono bułki, chleb, [35:00] była od Kochanowskiego w podwórzu. I tam dostarczono mąkę. Także była przyczepa pod plandeką, sama przyczepa. Prawdopodobnie albo jakiś samochód ciężarowy ją przywiózł, albo traktor. Ale nie było tam tego traktoru, tylko sama przyczepa stała i ta przyczepa była wypełniona torebkami mąki kilowej - nie w workach, tylko w tych, paczkowana po kilogramie. I tam żeśmy spotkali następnych z naszego, dwóch kupli z Łazarza – Jurka Jankowiaka, mojego kolegę, który mieszka w tej samej bramie, co ja. On był jedynakiem, a nas było czterech chłopaków. On mieszka po prawej stronie bramy, a ja po lewej stronie, on w dużej bramie, a ja w małej, bo tam była brama szeroka wjazdowa. On był jedynakiem, a ja miałem sporą rodzinę. I tam ich spotykamy. Jurka nie widzę, tylko słyszę, jak się odzywał, jak krzyczał. I Jędrek, który mieszkał naprzeciwko – ja pod ósemką, on pod piątką – woła: „Chodźcie tu! Ja tu mam barykadę, zrobiłem sobie z mąki barykadę!”. I on siedzi w tej przyczepie, w środku. Plandeka uchylona i patrzymy w kierunku wszyscy Urzędu Bezpieczeństwa, z którego strzelają. I teraz tak: Jurek jest do góry, na tej plandece leży, głową skierowaną do Urzędu Bezpieczeństwa. Obok niego leży jakiś starszy facet. I ja z jednej strony przyczepy, z drugiej kolega Czesław Czarzak z mojej ulicy (on mieszkał pod dwójką, ja pod ósemką), z drugiego narożnika i patrzymy, jak oni się strzelają do nas. W pewnym momencie ten facet z góry krzyczy, że ten chłopak, który jest (on nie wiedział, jak się nazywa, jak ma na imię), został trafiony. I woła tam o pomoc, żeby ktoś, żeby go ściągnąć stamtąd. I się jakby, starsi dolatują tam z boku i zdejmują Jurka i widzę, już ma oczy zamknięte, ma drgawki, konwulsje takie, nie, tak jakby się rzucał w rękach tych ludzi. Nadjeżdża samochód zagraniczny, kładą go do tego samochodu i odjeżdża. Jędrek leci za nim do następnej ulicy, do Dąbrowskiego i ginie, już nie mamy kontaktu. Myśmy, nie możemy się stamtąd wydostać, bo po prostu jest taki ostrzał z wszystkich stron, bo kulki o kamienie się odbijają, o ten bruk i z góry i z dołu. I teraz…
Co się stało…?
…są takie momenty, są takie momenty, że ostrzał przestaje jakąś chwilę. I wyskakujemy stamtąd. Najpierw Czesław, ja za nim wyskakuję, żeby do bocznych gdzieś, za drzewo, za latarnię albo za płot, gdzieś już z tamtego ognia się wydostać.
I co się stało z pana kolegą, Jurkiem?
Zaraz powiem.
Dobrze.
To teraz ja zostaję ranny, nie. Tak, teraz, przy tym wycofywaniu, proszę sobie wyobrażać, dostaję w nogę tutaj. Do dzisiejszego dnia mam bliznę. Krew się leje, ja nie czuję tego. To po prostu był taki stres, jak to teraz mówią, że ktoś ma adrenalinę czy coś tam, nie, że jest taki… To był taki stres, że człowiek… Po prostu czułem, jakby mnie pszczoła użądliła, takie ukłucie, nie. Ale robi mi się gorąco, lecę, ktoś tam krzyczy, że tu chłopak został ranny (na mnie czyli, nie), „Pomocy! Pielęgniarka! Lekarza!”. Wie pan, sandały, skarpety i sandały – wszystko zakrwawione. I po mnie, za mną idą ślady, jak idę, ślady tej krwi. Dolatuje do mnie, biorą mnie na bok lekarz z pielęgniarką, opatrują mi to, chcą mnie wziąć do szpitala, ale ja nie idę do żadnego szpitala, nie ma mowy. Jest tu ze mną kolega i wrócimy, schowamy się, jak przeczekamy ten ostrzał i [40:00] wycofujemy się tam do Roosevelta w stronę kolei, w stronę torów. Ale ja mówię na Łazarz, tam szli dołem… Bo górą szli wszędzie po całym mieście strzały. Ale ja nie powiedziałem, że po tym, w trakcie… Najpierw zjawiają się trzy czołgi. Od Dąbrowskiego wjeżdżają trzy czołgi, z dołu wjeżdżają czołgi. I te trzy czołgi, jak się okazało, zostają, jeden zostaje rozbrojony na Dąbrowskiego. Żołnierze wychodzą, opuszczają czołg, przejmują ten czołg cywile. Uruchamiają ten czołg, nie ma amunicji w tych czołgach, bo chcieli tym czołgiem rozwalić. Czołg tam jest, jak mówiłem wcześniej, gdzie chłopaki latali po te butelki, tam jest rozlewnia piwa i tam są takie filary… Jak wieżyczkę uruchomili tego czołgu, ta wieżyczka walnęła w ten jeden filar, się rozleciał. I nadjeżdżają czołgi, ale to już, jak ludzie mówili wtenczas, to byli Rosjanie w polskich mundurach. Ponad 300 czołgów wtedy przyjeżdża do Poznania i to wszystko, jeżdżą te czołgi po Kochanowskiego. Następuje… Oprócz tych czołgów też i wozy pancerne, więc jest normalnie, wojna trwa. Z wszystkich tych willi, z dachów cywile strzelają w stronę Urzędu Bezpieczeństwa. Nie tylko ludzie ginęli na Kochanowskiego, gdzie była ta główna walka, ale w mieście giną ludzie. Nie wiadomo… Z uniwersytetu, z dachu podobno strzelają, z różnych stron. Nie wiadomo, kto to byli, czy snajperzy jacyś – podejrzewam, że to byli jacyś snajperzy. My się wycofujemy, już się robi szarawo i się okazuje, że były jeszcze dwie dziewczyny z nami tam, tylko one wcześniej, udało im się wycofać. Jedna była siostrą tego Jędrka Wojciechowskiego, a druga, Janina, z mojej też bramy koleżanka. Razem do szkoły chodziliśmy, do jednej klasy. Szkołę [niezrozumiałe – A.M., 42:43] w [19]56 roku żeśmy ukończyli, siedem klas wtenczas. Ja już robi/, przygotowywałem się do egzaminów, do technikum elektrycznego. To jest też dalsza historia. Nie zostałem przyjęty do tej szkoły – zdałem egzaminy, nie zostałem przyjęty, zostałem odrzucony. Ale to mniejsza z tym. Teraz tak: dochodzimy do naszej bramy. Mój ojciec… My mieszkaliśmy na parterze, mój kolega też na parterze. W moim, naszym oknie od kuchni, w pierwszym oknie ojciec w oknie jest, a z drugiej strony mama Jurka jest w oknie. Teraz te dziewczyny były, ale one nie wiedziały, że Jurek… Ona, ta siostra czekała za swoim bratem. I młodzieży sporo w bramach, wszyscy rozmawiają na ten temat i mówią, Jurek mówi: „Ty lepiej znajdź, rodzice się znają, kole/, bardzo dobrymi znajomymi jesteście…”, żebym ja przekazał, co się stało, mamie Jurka. I ja dochodzę do okna i przekazuję. Nie mówię oczy/, przecież ja nie wiedziałem, że on nie żyje, skąd. Wiedziałem, że miał konwulsje, nie wiedziałem, że… W każdym wiedziałem, że dostał w głowę. Mogło być poślizg kuli czy jak, a on dostał w sam środek głowy. I teraz mówię tej mamie, że Jurek został postrzelony, został ranny, został zagranicznym samochodem wywieziony – do dzisiejszego dnia pamiętam, bo myśmy chodzili na targi, żeśmy się jako chłopaki interesowali zagranicznymi samochodami. Znaliśmy wszystkie marki samochodów, jakie były na targach. Opel kapitan, co go zabrał. I mówię. [45:00] Krzyk, płacz mamy. I proszę sobie wyobrazić, że po iluś dniach, około prawie, nie wiem, czy cztery, czy pięć dni, mama szuka Jurka po szpitalach, po komendach – nie może go znaleźć. Nie ma ciała. I w końcu, nie wiem, jakim cudem, trafiła do prosektorium Akademii Medycznej tam przy targach, tam było prosektorium, i tam znalazła Jurka leżącego, martwego w korytarzu, w piwnicznym na betonie. Teraz jest pogrzeb Jurka. Niesamowita manifestacja tego pogrzebu. Sama młodzież szkół… Nie przypominam sobie, nie mogę sobie tego przypomnieć, jak to… Zresztą były wakacje, więc nie, dyrekcja już nie miała w tym okre/, w tym czasie możliwości zabronienia młodzieży iść na pogrzeb. Z całego Łazarza, z Górczyna, z Jarochowskiego, z tych różnych szkół w koło, na [szkoły im. Ryszarda – przyp. A.M.] Berwińskiego, gdzie ja uczęszczałem, gdzie Jurek uczęszczał, było cztery szkoły, bo to były takie podwójne budynki. Dwa piętra jedna szkoła, dwa piętra druga, następna 36, 46, 15, 15 i 46, cztery szkoły były. Na Jarochowskiego olbrzymia przy targach, przy arenie, gdzie teraz jest tam arena słynna, tam były też trzy szkoły albo… Na Jarochowskiego, później na, przy Górczynie tam. Młodzież niesamowita! Także miałem zdjęcie z tego pogrzebu Jurka. Mama po tym pogrzebie jego wyprowadziła się z naszego domu. Nie mogła tam przebywać, nie wiem, jak to było, ona miała… Już nie pamiętam, teraz nie mogę sobie przypomnieć nazwiska, bo wyszła za mąż, miała drugiego męża. Nie znałem Jurka ojca. Jak ona tam się wprowadziła, to już nie było jego ojca. Wyprowadziła się na Górczyn, tam na ulicę. Miałem z nią bardzo dobry kontakt po śmie/, nawet po tym, jak… Właściwie to do, znaczy do okresu „Solidarności”, kiedy powstała, to było tabu, nikt nie rozmawiał na ten temat. W szkołach zabronione, absolutnie, nikt. Kto by coś tam powiedział, to zaraz szpicle donosi/. Byli tacy, co donosili. Ludzie wylądowali tam na Kochanowskiego właśnie, tam byli przetrzymywani, przesłuchiwani, bici. I miałem bliski kontakt, chodziłem z nią na cmentarz, do niego chodziłem, na Górczynie został pochowany. Na tym cmentarzu miałem zdjęcie. Powstała „Solidarność”, zgłosiłem się do „Solidarności”. Z tym zdjęciem przekazałem do doktora Ziomkowskiego, który wtenczas zbierał dokumenty i opracował pierwszą książkę taką o tych procesach, jakie się odbywały, o wszystkim. Byłem nagrywany, byłem z jednym, jeden kolega był ze mną, Wojciechowski Jędrek, byliśmy wszyscy na… Jędrek, Jędras na niego wołaliśmy, a się okazało później, że on miał prawdziwe imię to miał Andrzej, ale nikt na niego nie wołał Andrzej, tylko wszyscy Jędrek, Jędrzej. Zginął tak samo w niewyjaśnionych okolicznościach, tak jak w tamtym okresie wszyscy świadkowie, wszyscy ginęli. Został… Podobno z dachu spadł gdzieś. Co on tam robił na dachu? Nie mam pojęcia. Bo się wyprowadził też z naszej ulicy, wyprowadził się na ulicę, no, Garbary, na Garbary.
W którym roku zginął?
To już było… Jeszcze byłem z nim u doktora Ziomkowskiego, jak to było, jak „Solidarność” powstała, w 80-tych latach zginął, dokładnie już nie pamiętam dokładnie, który to był rok, ale [19]84 chyba, [19]85 może. I ja miałem wyrzuty sumienia, bo proszę sobie… Powstaje stan wojenny. Mój syn 19-letni, [50:00] Piotr, który… Jeszcze może pokażę: to jest zdjęcie mojego kolegi Jurka. [świadek odwraca się i wskazuje na zdjęcie – A.M.] Ten po lewej stronie, drugi, z tym lokiem takim, to jest mój kolega, Jurek Jankowiak. Przed maturą mój syn, jest godzina policyjna, stan wojenny, [19]82 rok, 13, więc to on przed maturą było… A nie była żona na jego wywiadówce, tylko na drugiego syna, który był od niego młodszy trzy lata [niezrozumiałe – A.M., 50:47-50:48], był w liceum. Jest wywiadówka i pani opiekun/, czy pani profesor, która była ich klasy opiekunem, mówi do rodziców, że „Proszę państwa, proszę nie wypuszczać dzisiaj młodzieży, dzieci swoich na ulicę, bo jest dzisiaj nagonka ZOMO. ZOMO będzie…”. A wiadomo, o godzinie 22 godzina policyjna. I żona spieszy się do domu, pracowała wtenczas na Matejki, była nauczycielem. Jak ja się z nią spotkałem, nie mogę, nie wiem. W każdym bądź razie żona była pierwsza w domu, nie ma Piotra, nie ma syna. Radek mówi, że przyszedł do niego kolega i poszli gdzieś przygotowywać się do tej matury, do koleżanki. Jak się okazało później, to byli u tej koleżance, tam się uczyli i wracali, żeby zdążyć przed godziną policyjną do domu. I wraca Fredry, tu blisko – możliwe, że się państwo, jak wyjdziecie, zobaczycie, tam jest kamień. Tam go, jest jakaś, w tym lokalu W-Z jest podobno, była jakaś potańcówka czy coś, jakiś five, jak to my na to mówili, a mój syn z kolegą wracali ze Starego Rynku, z tej okolicy Starego Rynku. I podobno zostało (tak jak jest z akt, bo sprawa jeszcze się ciągnie do dzisiejszego dnia), rzekomo zostało ZOMO patrol wezwany do tego lokalu. A mój syn akurat przechodzą z kolegą, bo ten kolega mieszkał niżej tam na chyba Inżynierska, chyba Inżynierska jego kolega mieszkał. Niby on, się rozstali przy okrąglaku, przy, między W-Z-tem. A tu na ósemkę, bo myśmy mieszkali na Jeżycach, syn na tramwaj szedł, żeby zdążyć przed tym. I są wersje różne. W każdym bądź razie zostaje pobity przed samym kościołem, przed samym kościołem zostaje zatrzymany. On już ma prawo jazdy, bo on kończył technikum ogrodnicze, gdzie miał już, odebrał prawo jazdy na traktor, na wszystko, bo tam w tym technikum musieli zdobyć, mieć prawo jazdy na sprzęt rolniczy, na wszystko. I jak się później okazuje, zostaje zatrzymany przez ten patrol, pobity niesamowicie. Po prostu masakra, trzy dziury tu [świadek pokazuje na twarz, kość policzkową – A.M.] w kształcie, podobno od wyciora się… Dopiero teraz, po tylu latach okazaliśmy się po cały jakby, i byli specjaliści, którzy badali to wszystko i nie wiedzieli, nie byli… Od kastetów mówili, że to było. Oko na wierzch wypchnięte, się oka/. Oko zostało wypchnięte od pałki milicyjnej tej ołowianej osiemdziesiątki – to były te szturmówki, jak to nazywali. Pałką dostał z tyłu, pałka się odwinęła i na skutek ciśnienia (z sekcji zwłok) oko wyszło na wierzch całe. Czterech zomowców, mamy ich nazwiska, wszystko, wiemy, jak to było. To, co prawda, było wszystko utajnione, wszystko było tuszowane, wszystko było, dowody, [55:00] raporty milicjantów tych, którzy tam byli, zmieniane kilkakrotnie, tuszowane, fałszowane wszystko. Trzymają naszego syna, zamiast od razu go do szpitala zawieźć, to trzymają go. Byli świadkowie, którzy widzieli, usadowili pod drzewo tu przy tym, bo on chciał, wyrwał się tym, starał się dopiero, bo… Okazuje się, dużo nowych dowody przychodzą, że się bronił. Całe szczęście, że się bronił przed tymi zomowcami. Wyrwał się im i chciał do kościoła się schować, ale kościół akurat był zamknięty. Doleciał do tych drzwi i oni go tam dobili na tym kościele i podobno są, co ludzie mówili, ciągnęli go z tego, z tych schodów betonowych, kamiennych, tak, że głowa mu uderzała o te, na chodnik. I za/, wstawiono go, włożono go do karetki, przyjechało kilka, nawet było MSW wezwane, czyli Wojskowe… Nie. WSW, wojskowa przyjechała też służba, wojskowi, którzy mieli… Myśmy żądali, żona kiedyś zaraz po tym, żeby oni, żeby wojsko przejęło tą sprawę, żeby oni prowadzili dochodzenie. Nie zostali dopuszczeni, zostali odrzuceni, wojsko się wycofało. Zostaje posądzony, że w tym lokalu był facet pijany ze swoją konkubiną, że podobno uderzył naszego syna parasolką – taka jest wersja, takie jest… Wychodzi taki milicyjny wtenczas dziennik, miesięcznik czy to był chyba. I tam jest opisane to, że ten człowiek uderzył naszego syna parasolą. Proszę sobie wyobrazić: nasz syn miał metr osiemdziesiąt dwa [1 m 82 cm] wzrostu. Był świetnym pływakiem, brał w maratonach pływackich udział, był karateką, brązowy czy jakiś pas posiadał. W tamtym [19]82 roku w Poznaniu był, jako pierwszym tutaj ośrodkiem, gdzie już trenowano karate. Był tu facet, jego szef, jego ten trener, Gerard Kowalski, który potem wyjechał za granicę, do Belgii podobno. On był szkolony w Japonii w tamtym okresie. I on był zmuszony, on musiał uciekać, bo był zmuszany, chcieli go do ZOMO wtrącić, żeby szkolił zomowców tej karate, nie. To ten klub się nazywał „Feniks”. I tam, gdzie dorwali ci naszego syna, to mój syn miał tą odznakę, odznakę w klapie karate. Mamy gdzieś tutaj w muzeum, bo żeśmy oddali do muzeum jego ubiór, jego koszulkę popękaną, wszystko. Oprócz tego miał jeszcze w klapie opornik. Państwo wiecie, co to znaczyło – opór przeciwko władzy. A że ja byłem wtenczas elektronikiem, naprawiałem telewizory, miałem tego sporo, a mój syn mi podbierał je (nawet ja wiedziałem o tym, bo przecież wiedziałem) i młodzieży wszys/, młodzież szkolna, wszystko. Także był, można powiedzieć, wielkim patriotą – to po dziadku, po ojcu, po mnie tak samo. Trzymają go ponad 40 minut w karetce, czekają na decyzję, co z nim zrobić, zamiast od razu… Bo nie ma, to musiała być decyzja wtenczas od wojska, nie wojska, tylko od milicji, co z nim, gdzie go zawieźć. I proszę sobie wyobrażać, że był w Poznaniu wtenczas, czy jeszcze żyje… [Konstanty – przyp. A.M.] Tukałło, Tukałło? Chyba. Profesor Tukałło, neurochirurg. Mojej żony kuzyn w Warszawie na Szaserów, byłem tam u niego, w stopniu pułkownika neurochirurg, Teofan Domżał (może państwo słyszeliście to nazwisko), [1:00:00] cały czas był neuro/, kierownikiem tam neurologii na Szaserów w tym wojskowym szpitalu. Przysyła tutaj do Poznania dwóch neurochirurgów, bo żona do niego dzwoni, do przeprowadzenia operacji. Okazuje się, że oni wzywają, zamiast wziąć tego profesora Tukałłę z miejskiego szpitala z Lutyckiej… Bo są dwa szpitale: milicyjny i miejski, w tym samym, na tym samym terenie można powiedzieć, oddzielony płotem, tam nawet się przechodziło. I zamiast do tego miejskiego, to go biorą do MSW, do szpitala milicyjnego i dwóch neurochirurgów operuje go. I po tej operacji następuje [niezrozumiałe – A.M., 1:00:53-54] czaszki. Po tej operacji zamiast, nie zostawiają już go tam, tylko przewożą go do szpitala miejskiego tam na… Jak się to nazywa? Na intensywną terap/, na ten, na [O]IOM, tam. Tam go tam… I tam, żona, jak przychodzi do domu, zostaje, dostaje telegram, awizo na pocztę do odebrania tego telegramu. Akurat z koleżanką wróciła ze, z pracy, idą odebrać z koleżanką ten telegram na tej, na tym telegramie jest napisane: „Syn państwa leży na intensywnej terapii – wpisano – na Lutyckiej”. Tam jadą, biorą taksówkę. Ja byłem też w pracy. Dowiaduję się od drugiego syna, że pojechali tam, jadę i tam się spotykają. One już wychodziły ze szpitala właściwie. Także ja w tym dniu nie widziałem syna. Żony nie chcą wpuścić na oddział. Pilnuje tego oddziału dwóch cywilów, panowie w białych fartuchach. Żony nie chcą, stoją na korytarzu z lekarzem… Bo przychodzą z tym lekarzem, żona krzyczy tam: „Gdzie jest…?”, chce do syna się dostać, oni przychodzą i ten lekarz mówi do mojej żony: „Ja chciałbym rozmawiać z matką.”. No, my byliśmy młodymi ludźmi. A moja żona mówi: „Ja jestem matką!”, nie. A on do mojej żony mówi: „Proszę panią, 1 procent życia.”, nie. Oni mu zasa/, miał uszkodzony pień mózgu. To jest nie da, ja ci… Ci lekarze przyjechali od żony kuzyna, ale niestety już nie mieli nic do zrobienia i wrócili do Warszawy z powrotem. Także to zostaje sprawa tak nagłośniona. Mieliśmy, żona rodzinę miała w Kanadzie. Dowiaduje się Kanada, głosi/, nagłośnione jest Wolna Europa, jeszcze wtedy istniała, nadaje Wolna Europa na ten temat wszystko. Polują na moją żonę. Moja żona po tej śmierci, po pogrzebie zachodzi w ciążę. Jest na cmentarzu u syna ze swoją siostrą z Konina, która przyjechała. Właściwie to ta siostra ją uratowała. Zostaje napadnięta przez panów w cywilu na tym cmentarzu, a jest w ciąży, że ona dochodzi, jak idzie, to oni opuszczają w las, bo tam jest na Miłostowie, w tym miejscu, gdzie syn leży, tam jest w koło las. Giną w lesie. Ona krzyczy. Ja byłem wtenczas chyba powody, i się, tam nie było wody, musiałem przejść ileś tam tych seg/, kilka tych po tą wodę. Odzyskuje tą przytomność i idziemy do domu. Kilkakrotnie napadana i zatrzymywana przez panów, które za nią, jak szła Dąbrowskiego na przykład ulicą, czy Kraszewskiego, podjeżdżają samochodem pod krawężnik i: „Może panią podwieźć?” – takie zaczepki różne, nie. „W jakim kierunku pani jedzie? [1:05:00] My panią odwieziemy.”. Takie są sytuacje. To proszę sobie wyobrażać, co to był za pogrzeb. Na pogrzebie jest demonstracja niesamowita. To nie tak, jak tu była w [19]56 roku. Tutaj młodzież ma zakaz w ogóle wyjścia ze szkoły w tym czasie. Szkoła jest zamknięta i koniec, nie wolno… Kto opuści, ma, problemy będzie miał ze sprawowaniem, obniżony stopień sprawowania. Młodzież opuszcza… Jest tyle młodzieży na tym pogrzebie! Teraz jest jeszcze problem taki, że pogrzeb jest od strony, nie od Warszawskiej, tylko od Głównej. Tam nie ma w tamtym czasie jeszcze… Właściwie teraz jest tak samo. W schronach, trumny są chowane, są przechowywane w schronach jeszcze z czasów wojny, i tam jest w tym schronie nasz syn. Nie wolno otworzyć trumny, także tam jest ciasno, nie można było wejść, tylko tam najbliższa rodzina. I niestety brat mojej żony, też potężny mężczyzna, weterynarz, otwiera tą trumnę. Myśmy na siłę otworzyli tą trumnę. Robione są zdjęcia. Myśmy nie zamawiali żadnego, nie mieliśmy nigdzie, komórek nie było, żadnego fotografa, bo to nie, nie było w ogóle pomyślunku na ten temat, żeby w ogóle mieć jakiegoś fotografa, czy żeby ktoś przyszedł, zdjęcia robił. Są robione… Proszę sobie wyobrazić, że do pana fotografa przychodzą panowie… Akurat mieszkał na naszej ulicy, był naszym sąsiadem, mieszkał w tej samej kamienicy pod piątką, miał zakład, w tamtym czasie duży, fotograficzny zakład. I wszystkie filmy mu wyciągają, naświetlają i koniec, nie ma żadnego zdjęcia. Zdjęcia ze, jak już byłe/, trumna na, żeby do grobu – to są, ale z otwartej trumny nie ma żadnego zdjęcia. Proszę sobie wyobrazić, że ten jeden film na dowód przyniósł ten fotograf do nas, [niezrozumiałe – A.M., 1:07:46] do nas do domu i nam przekazał. Pokazuje nam ten naświetlony film. I proszę sobie wyobrazić, że uratowaliśmy jedno zdjęcie, ostatnie. I ostatnie – połowa trumny i jego głowa owinięta, syna. To zdjęcie mamy, to zdjęcie zostało puszczone i gazetki solidarnościowe, podziemne, wszystkie, wszystko to było publikowane. Oni nie, oni byli tak wściekli na nas, że nie mogli nam tego darować przecież. I teraz co? Dochodzi do pogrzebu. Sobie wyobrazić, że młodzież po drodze zbiera jakieś rośliny z trawników, kwiatki jakieś tam, i takie bukieciki robi sobie ze stokrotek, ze wszystkiego i z tymi bukiecikami na ten pogrzeb idzie, jest tam. I koledzy jego rów/, łącznie z tym trenerem są, zakładają kimona i niosą trumnę. I proszę sobie wyobrażać: ZOMO wylatuje ze… Obstawiony jest cały cmentarz! Wylatuje z krzaków, zatrzymują wszystko, cały ten kondukt pogrzebowy i mówią: „Proszę trumnę zostawić! Proszę… Możecie nieść, ale bez… Proszę się rozebrać, kimona, bo jeżeli nie, to tutaj będzie rozróba!”. I dochodzi do takiej sytuacji, że po prostu oni się przebierają z powrotem i niosą. Bo wózek nie pozwolono, on będzie zaniesiony. I wszyscy nieśli przez, dosyć daleko. Od tamtąd był kawał drogi pod górę tam i sporo, przez ileś tych sektorów, gdzie groby są, niesiono go do samego grobu.
Kiedy, jaki to był czas, jaka to była data?
To był [19]82 rok, to był maj. 11 maja zostaje pobity, no to się zbliża 13 [1:10:00] maja. I teraz jest taka sytuacja, że jedenasty/, 18 maja kona w tym szpitalu, czyli po siedmiu dniach. Co ja miałem powiedzieć właśnie? I następuje taka sytuacja, że moja żona, jak była dyrektorem szkoły, potem była dyrektorem przedszkola, mieliśmy wykupione wczasy już wcześniej z funduszu nauczycielskiego do ośrodka nauczycielskiego do Pogorzelicy. I tam byliśmy jeszcze przed śmiercią syna, on jest jeszcze tam przyje/, do nas przyjechał ten pierwszy rok i nas tam odwiedził. Jeszcze mamy zdjęcia z nim, z kolegami właśnie, jak tam na plaży ćwiczyli karate, różne tam te. I na drugi rok jedziemy, ten dyrektor tego ośrodka nauczycielskiego, to kolega mojej żony. Się okazało, że jego ojciec był dyrektorem liceum w Ostrowie, bo moja żona zaczęła w Ostrowie liceum nauczycielskie, a skończyła w Poznaniu. Bo się przeprowadziła, siostra ją ściągnęła tu, bo miała dzieci małe, żeby ją przypilnować, przypilnowała te dzieci. Jeszcze żeśmy się wtenczas nie znali. I… Bo tu w Poznaniu ją poznałem, dzięki temu. I teraz jedziemy też na te wczasy, potem… Koniecznie nie, żona nie chciała jechać, ale on tak nalegał, ten kolega mojej żony, żeśmy pojechali. I tam, proszę sobie wyobrazić, żona zach/ (wszyscy powiedzieli, że to był cud, bo to jest rok, niecały rok po tej śmieci, rok po śmierci), zachodzi w ciążę. Rodzi się nam syn, Łukasz, po 15 latach. Taka była różnica – 15 lat między tym najmłodszym a Łukaszem. I to się zaczyna wtenczas cała historia, jak nasz syn po tych przeżyciach, nie tylko on, ale wszyscy, bo tam przechodzimy gehennę. Ten drugi syn po Piotrze, w tym Marcinku [I Liceum Ogólnokształcące im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu – przyp. A.M.], bo on do Marcinka chodził, zostaje wyrzucony z Marcinka. Proszę sobie wyobrażać, że po tym, po tej sytuacji całej, powstają tak zwane w szkołach dni pamięci. 13 młodzież ubiera się na czarno i jak w szkołach na k/ na, były takie gabloty były z różnymi ogłoszeniami wystawiane, to oni tam klepsydry naszego syna wywieszali chłopaki, zapalali świece, świeczki i trzymali wartę przy tym. I sobie proszę wyobrazić, że zostaje przez dyrektora – no mają opuścić to, oni nie odchodzą – zostaje wezwane ZOMO. Przyjeżdżają, syna mojego biorą do (a syn nie był sam), biorą go do gabinetu dyrektora, wzywają moją żonę, żona przyjeżdża. A najlepszy, że jak przychodzi ten oficer do mojego syna i mówi do niego: „A dlaczego ty to tu stoisz? Dlaczego ty…? Jaki masz powód, żeby tutaj manifestować?”. A on mówi: „Mam niestety. Gdybym nie miał, to bym tu nie był.”, „Proszę… A jaki masz powód?”. On mówi: „To jest mój brat, – bo jego zdjęcie wywiesili – [15:00] którego żeście zabili.”. „No to serdeczne współczucie!”, podaje mu tą rękę, mówi, a on mówi, syn nie podaje mu ręki. I sobie proszę wyobrażać, że z moim synem stał tam syn wtenczas przewodniczącego „Solidarności” (nie będę mówił nazwiska), tu z Poznania, który załatwił sobie, że jego syn został, a mojego syna wyrzucają ze, z tego no. I musi kończyć liceum dla pracujących. Ma jakie problemy! On musi mieć, musi, żądają od niego, że/, zatrudnienia! Jakie szykany! Specjalnie jak, potem do tej matury dochodzi, wszystko przechodzi niesamowi/, chłopak był zdolny niesamowicie, chcieli go załatwić z ruskiego. Nie mieli z czego, to z ruskiego, nie? Sobie proszę wyobrazić, maturę zdaje na bardzo dobre z wszystkich przedmiotów. Szok! A wszyscy pilnują jego. Inni, młodzież wykorzystują tą sytuację. Sobie proszę wyobrażać, że na maturze pilnowany jest tylko nasz syn, a inni ściągają, wszystko! To jest nie do pomyślenia!
Który to był rok?
Żona moja to ma głowę, wszystko pamięta, ona tam każde szczegóły, wszystko, nie. Ja to praktycznie nie…
Ale o/, [19]83, [198]4?
No… Jak…? A bo on nie, to jeszcze jest późniejsze, jeszcze nie powiedziałem wcześniej! Bo przecież zostaje, on trenuje piłkę, nasz syn, w Warcie, poznańskiej Warcie trenuje piłkę. I my, jak pojechaliśmy do tego, do, co mówiłem, do, ten drugi raz do Pogorzelicy, to on zostaje tu, bo ma trening. I proszę sobie, po treningu wraca, koledzy go tam odprowadzają, zostaje pobity przez zomowców. Pobity… Masakra! Myśmy go nie mogli poznać, proszę sobie wyobrażać! Zostaje tak skatowany, wsadzony do suki, zawieziony do domu i nie przez drzwi (my na wysokim parterze, okno było uchylone), przez okno go wrzucają do mieszkania, Radosława, syna mojego młodszego. I on jest, można powiedzieć, na pół przytomny. I cudem zostaje uratowany, ponieważ jego kolega przychodzi do niego. Nie wiem jakim cudem, że drzwi były zamknięte, a nie były przekluczone, czy… Bo te klucze chyba leżały na tym, czy oni otworzyli te mieszkanie? Bo tam był zatrzaskowy taki zamek. Nie mam pojęcia do tego doszło. W każdym razie ten chleb/, chłopak dzwoni, puka, chwyta za klamkę, otwiera, drzwi się otwierają, wchodzi do środka, widzi… A mój syn się już przed pokój doczołgał do korytarza. Jak go zobaczył, to się wystraszył. Wystraszył się i uciekł z tego mieszkania i poleciał po matkę. I z matką przyszli, dopiero matka wezwała pogotowie. Biorą syna do szpitala na Szkolną. W tym szpitalu leży trzy tygodnie, ma złamane trzy żebra. Masakra! Twarz czarna! Nie wiem, gdzie go tak katowali, nie mam pojęcia. Czy na błocie jakimś, czy gdzie? Taka była sytuacja. I proszę, wychodzi ze szpitala, „Solidarność” bierze go do nas. Przychodzą i mówią, że jedzie na wycieczkę do Berlina. Zostaje wsadzony do pociągu razem z kolegą, który go… Dzięki niemu, można powiedzieć, bo nie wiadomo, jakby się to zakończyło, kto by go tam znalazł w tym mieszkaniu. Razem są pakowani do pociągu i myśmy nawet, nie pozwolono nam się z nim pożegnać. Wiedzieliśmy, odjeżdżają i pojechali do Berlina Zachodniego do obozu w Lebach (tam był obóz wtenczas, co internowanych wywozili). I tam w tym obozie przebywa nie wiem, jak długo, już nie pamiętam, [1:20:00] ale z tego obozu dostaje mieszkanie. Dostaje mieszkanie i jest tam pięć lat, mieszka. Do Mercisz, do Merci/, mieszka w Mercisz [nie zidentyfikowano miejscowości – A.M.]. Tam zawozimy mu jego koleżankę, bo tam błagał, że mamy ją przywieźć. Dostaje, ona jest po studiach. Podjęła pracę jako, w liceum dla pielęgniarek jako pani profesor uczy, podjęła pracę i wzięła podpisała. Zrywa tą pracę, jedzie do niego do Niemiec, ja ją zawożę, z żoną jedziemy. I mama w tamtym okresie – teraz już nie, bo wszystko przyszło do normy, - ale wyklina ją, nie chce jej znać, że zostawiła, uciekła tam… Już nie chcę, nie będę mówił tam wszystkich tych, jak to się odbywało. Syn… Tam biorą ślub, tam się rodzi nasz najstarszy wnuk, pierwszy, w Niemczech. I jak wtenczas nas odwilż, dochodzi [Helmut – przyp. A.M.] Kohl do władzy, podpisuje z [Tadeuszem – przyp. A.M.] Mazowieckim umowę, że wszyscy Polacy internowani mają, mogą wracać, nie będą mieli tu żadnych problemów. I teraz tak: kto się załapał, tam jest wy/, określona jest data wydana do tego (już nie pamiętam tej daty), kto do tego czasu przyjechał do Niemiec, może starać się o obywatelstwo, o pobyt stały, a ci po dacie muszą opuścić Niemcy. Mają prawo zabrania wszystkiego, całego dobytku, jakiego się dorobili. I mają, jak nie opuszczą Niemiec – jest podane chyba dwa czy trzy tygodnie, już nie pamiętam ile, - to zostaną deportowani do samolotu i odwiezieni w takim stanie, jakim jechał, nic nie muszą zabrać. I my jedziemy tam do tych Niemiec, syn cały swój majątek… Tam koledzy mu pomagają, busiki, wszystko pakuje się i wracają do Polski.
I mieszka teraz w Polsce?
Teraz mieszka w Polsce, tu, w Poznaniu.
Dziękuję.
No… Ale jeszcze jak ja byłem, jakie to były przeżycia, to się, to jest niesamowite. Bo przychodzą wszyscy namawiając nas, że mamy wpłynąć, że on ma wrócić do kraju, jak jeszcze tam byli. No, dominikanin, świętej pamięci ojciec Honoriusz, no.
Jejku… Nie wiem, ile mamy jeszcze…
Ja jeszcze miał/, nie powiedziałem, bo potem, po śmierci naszego syna przez właśnie ojca Honoriusza dostajemy kontakt, zgłaszamy się do dominikanów i tam poznajemy panią Anię Strzałkowską, matkę Romka Strzałkowskiego. Bardzo bliskie stosunki mamy z nią, ona na każde święta jest u nas, przebywa. Ona sobie mnie upatrzyła jako swego syna, traktuje… Ja z nią jeżdżę wszędzie, na grób, kiedy tylko zadzwoni, kiedy tylko, jedziemy z żoną. Żona się nią opiekuje. Proszę sobie wyobrażać, że moja żona ma, jak już mówiłem, ma, jak to się nazywa, zebranie nauczycielskie, prowadzi akurat, i dostaje telefon rano, przed tym wyjściem, a ona idzie na te zebranie pedagogiczne, radę pedagogiczną, o. I prowadzi to, musi mieć, musi to dokonać, i dzwoni Ania do żony, żeby, że jak najszybciej prosi ją, żeby do niej przyszła. Proszę sobie wyobrażać, że ona… Żona odpowiada jej, że nie może w tej chwili, ale jak tylko będzie mogła, to przyjedzie do niej. I tak jak żona zajechała, tak Anię zastała w fotelu już nieżywą. No… Także takie mamy historie niesamowite. Także jesteśmy jak już do Warszawy… Jeździmy do Warszawy co miesiąc z tym Łukaszem, który ma już, pierwszy raz jechaliśmy, nie miał jeszcze roku skończonego. Do samochodu, miałem fiata dużego wtenczas. Jeździmy w każdą sobotę ostatnią miesiąca poznać… Bo każde miasto polskie ma tam dyżury w każdy dzień. Po prostu pilnujemy grobu księdza Jerzego [Popiełuszki – przyp. A.M.], żeby go zomole nie wykradli w nocy. [1:25:00] Na pewno wiecie, że pod, służba cywilna, wszyscy mieliśmy opaski, chodzili. Ludzie znosili kamienie tam. Jeszcze nie było pomnika, na samym początku. Tam żeśmy nocowali i się zmieniało, warty się zmieniały co dwie godziny, a my z tym małym naszym dzieciakiem. I był ten okres, że najpierw, co nie było tego pilnowania, to nie wiem, czy państwo wiecie, że przywożono, znoszono kamienie, żeby ten grób przysypywać tymi kamieniami, a zomole przyjeżdżali i wywozili te kamienie. Taka, takie były czasy.
Tak.
A! I wtenczas po tym żeśmy zostali, powstał komitet… Nie, jak to się…? Jak to można nazwać? Opieki im. księdza Jerzego, tam. Myśmy się spotykali. W tym był mecenas świętej pamięci Moczulski, mecenas Zalewski, [Edward – przyp. A.M.] Wende mecenas…
[Maciej – przyp. A.M.] Bednarkiewicz.
No. Tam był jeszcze… Wszyscy byli! Moczulski tam był…
Bednarkiewicz mecenas też?
Też. No, na… No żona wszystkich zna, bo ja tam zawsze jeździłem z żoną, ona była całym tam szefem. Nie tylko, od nas jeszcze jeździła Zosia Bartoszewska, która państwa pojedziecie, ona może to poświadczyć, no. Także my mamy niesamowity ten… Król, Warszawskiego tam ten zięć, czy jak on tam był. Także myśmy się spotykali wszyscy tam. Do niego jeszcze żeśmy chodzili tam na grochówę, a różne tam… Niesamowity… No i spotykaliśmy się na pielgrzymkach ludzi pracy. Nie byliśmy tylko z żoną na pierwszej pielgrzymce, na pierwszej, co ksiądz Jerzy prowa/. Już jak po śmierci dopiero żeśmy byli. Tak żeśmy co roku jeździli na piesze pielgrzymki. Również stan wojenny. Pamiętam ten budynek, ten niebieski tam, co było ZOMO w nich, znalazł, gonili. Tak się spotykaliśmy wszyscy, żeśmy nocowali w prywatnych mieszkaniach na podłogach. Było nas tam niesamowic/, wszyscy byli ci, [Roman – przyp. A.M.] Bartoszcze tam był przecież. Cała świta! A w naszym domu, w poprzednim mieszkaniu na Wawrzyniaka, to, co mówiłem, to wszyscy: Hanka Skarżanka, tam przyje/ ten… Aż mi nie chce się wsty/, bo ci ludzie, dużo się, odeszli od idei, którą przedtem…
Wierzyli.
…wierzyli i byli, można powiedzieć, ikoną tego wszystkiego, nie.
Panie Jerzy, no to imponujący ma pan życiorys i bardzo bolesny też.
A nie powiedziałem o moim ojcu, który jest skazany przez Gestapo, więziony w Gestapo. Właściwie wydany do Gestapo przez sąsiadów za dobro, bo był szewcem z zawodu i naprawiał ludziom buty. I skazany, że… A pracował, został zatrudniony, bo był szewcem super, Niemcy o tym wiedzieli. Bo mieli przed wojną, jego dziadek, teraz dopiero się dowiedziałem teraz, że nie był szewcem, tylko był obuwnikiem, więc on się nazywał, był, rzemiosło to był obuwnik. Jakby… I mieli swój sklep i wtenczas produkcja obuwia, bo to wszystko się robiło na, według numerów, na zamówienie. Pamiętam wszystko te tego… I zatrudniony przez Niemców, także mieliśmy w tej wojnie jako dzieci, nie było problemu z owocem, bo ojciec był tam przez tego gestapowca, tego szefa takiego, który był tam szefem tej, zakładów obuwniczych w Poznaniu na Jeżycach, tam, gdzie mieszkaliśmy blisko, to znaczy moi dziadkowie mieszkali i mój ojciec za/, jak był jeszcze kawalerem. Odpadki brał, gumy skóry, kieszenie i przynosił do domu i ludziom naprawia. I donieśli, że on wynosi z zakładów skórę. Przyjechało Gestapo, zamknęli go w Domu Żołnierza, gdzie jest operetka obecnie – tam był Dom Żołnierza i Gestapo było. Zamknięty w szafie metalowej pod kolana we wodzie, [1:30:00] woda mu tu kapie na głowę, z wyrokiem śmierci. Tego szefa jego nie było, bo wyjechał do Berlina, nie wiem, był wezwany jakiś. I proszę sobie wyobrażać, że cud jest. Tylko że to się tam kolei do góry chyba czuwa nad nami… Wyprowadzają mojego ojca do samochodu ciężarowego, ładują tych wszystkich więźniów, jest ich tam 21 albo 23. Już tam iluś jest w środku i teraz wyprowadzają mojego ojca. I z Dworca Zachodniego idzie, przyjeżdża akurat ten jego szef z Berlina i widzi i nie, wstaje przecież patrzy, że ojca wyprowadzają. „Halt, halt! – krzyczy – Nein, nein! Heinrich!”, Heinrich – po imieniu, bo Henryk był. Wyłapał mojego ojca, bierze ojca i zabiera do zakładu pracy. I takim cudem… Potem jak mnie ojciec tam zaprowadził i mi pokazał, gdzie by leżał. Jak jest Jezioro Rusałka, tory główne, co się rozchodzą na Niemcy, tam tory kolejowe się rozchodzą, jest takie rozwidlenie i się idzie do jeziora i tam jest głaz 13- czy 14-tonowy, taki olbrzymi głaz tonowy. I tam leży 23 chyba rozstrzelanych. Tam ojca by rozstrzelali tam, mówi: „Tu bym leżał, tu byś do mnie przychodził.”. No.
Panie Jerzy, bardzo dziękuję.
/transkrypcja: Aleksandra Masny, lipiec 2020 r./
Dane o obiekcie
-
Nazwa / Tytuł
Jerzy Majchrzak -
Twórca / Wytwórnia
Ujazdowska, Lidia (prowadzący/a rozmowę); Różański, Maciej (operator kamery); Majchrzak, Jerzy (świadek historii) -
Rodzaj
-
Kategoria
-
Zakres chronologiczny
-
Data wykonania
25/03/2019 -
Czas trwania
1h 31min 41sek -
Miejsce
-
Numer inwentarzowy
MHP-07-3000 -
Klasyfikacja praw autorskich
-
Permalink
Słowa kluczowe
- zakład pracy |
- Polska Rzeczpospolita Ludowa |
- Poznań 1956 |
- wydarzenia czerwcowe |
- Zakłady Hipolita Cegielskiego |
- Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego (Poznań) |
- Urząd Bezpieczeństwa |
- represje PRL |
- Radio Wolna Europa |
- Jankowiak, Jerzy |
- Wojciechowski, Jędrzej |
- Ministerstwo Przemysłu Ciężkiego |
- normowczyk |
- stachanowiec