Jak zdobyliśmy Gdańsk. Wojna trzynastoletnia
Muzeum Historii Polski (producent);
03/04/2025
Klasyfikacja praw autorskich
Transkrypcja
Jak zdobyliśmy Gdańsk. Wojna trzynastoletnia.
Ta wojna otworzyła Polsce okno na świat i rozpoczęła złotą erę naszej historii. By nastała, trzeba było najpierw góry złota wydać. Wojna trzynastoletnia Polski z zakonem krzyżackim to było starcie, o którego losach bardziej niż bitewne zwycięstwa, zdecydowały pieniądze. Za nie kupowało się miecze najemników, ale też ich wierność. To one pozwoliły bez walki zająć jedną z najpotężniejszych twierdz ówczesnej Europy - Malbork. Jednak warto było wydać każdego złotego, bo dzięki temu Polska odzyskała Pomorze Gdańskie i stała się europejskim mocarstwem. "Money makes the world go round" śpiewa w słynnej piosence Liza Minnelli w innym języku i innych czasach. Ale słowa o pieniądzach, które wprawiają świat w ruch, jak ulał pasują do wydarzeń sprzed niemal sześciuset lat. Wojna trzynastoletnia to nie była tylko walka na miecze, topory czy armaty. W znacznie większym stopniu to było starcie na pieniądze. Ten, kto miał ich więcej, nie tylko zatrudniał i utrzymywał więcej najemników, ale mógł nawet kupić twierdzę. Łukasz Starowieyski. Zapraszam do kolejnego odcinka podcastu Muzeum Historii Polski z cyklu Tysiąc lat Prześwietlenie.
Tym razem wraz z królem Kazimierzem Jagiellończykiem ruszymy odzyskać Pomorze Gdańskie i dać podwaliny pod stworzenie polsko-litewskiego państwa europejskiego mocarstwa. Za ile można kupić Malbork? A ile kosztował tydzień pracy średniowiecznego psa wojny? Czemu Kazimierz Jagiellończyk, mając niemal wszystkie asy w ręku, nie skończył wojny w kilka miesięcy? Powiemy też o pospolitym ruszeniu, do którego słowo pospolite pasuje idealnie, a także o najemnikach broni tyleż groźnej, co obosiecznej. Będzie o tym, czemu Prusacy chcieli do Polski tak bardzo, że niemal sami wykurzyli Krzyżaków, a także o królu na krawędzi finansowej zapaści i wielkim mistrzu bankrucie. Zastanowimy się też, dlaczego nie udało się ostatecznie wymazać z map państwa krzyżackiego, choć wydany przez króla akt na początku wojny praktycznie je likwidował, a później były ku temu i plany, i możliwości.
Część pierwsza. Ferment, klątwa i powstanie.
Był 6 marca 1454 roku, gdy klamka zapadła.
"Kazimierz z Bożej łaski, król Polski, wielki książę litewski i dziedziczny pan Rusi. Postanowiliśmy rzeczone rycerstwo miasta, ziemian i wszystkich mieszkańców ziemi pruskiej, chełmińskiej, królewieckiej, elbląskiej i pomorskiej, położonych na lądzie i morzu, a chętnie dobrowolnie i z wszelkim poddających się posłuszeństwem pod naszą opiekę, władze i rząd przyjąć".
Pomorze Gdańskie po niemal 140 latach miało wrócić do Polski. Akt inkorporacji faktycznie likwidował też państwo krzyżackie. Ta wojna była nieunikniona i to nawet mimo faktu, że od poprzedniego konfliktu z Krzyżakami minęło 20 lat, a dwaj kolejni królowie, synowie Jagiełły Władysław Warneńczyk i Kazimierz Jagiellończyk, zajęci innymi sprawami, odsuwali ją od siebie. Wrzód jednak nabrzmiewał, a niedokończona przez ojca sprawa przyłączenia Pomorza Gdańskiego do Polski wisiała w powietrzu. Nim ruszymy na bojowy szlak, zatrzymajmy się na chwilę. Rzućmy okiem wstecz. Krzyżacy przeniewierczo zajęli Pomorze Gdańskie na początku XIV wieku, dokonując przy okazji rzezi gdańskiej. Wykorzystali słabość ówczesnego władcy polskiego Władysława Łokietka. Jego syn Kazimierz Wielki próbował Pomorze odzyskać. Polska była jednak zbyt słaba, by zaryzykować zbrojną rozprawę. Próbował więc ostatni Piast drogi sądowej. Ostatecznie zawarł z Zakonem pokój, zrzekając się roszczeń do Gdańska i Pomorza. Ten stan utrzymał się za Ludwika Węgierskiego, ale już kolejny władca Polski, Litwin Jagiełło, wrócił do tej kwestii. Jego ojczyzna najbardziej była zagrożona przez Krzyżaków, a w końcu, gdy poczuł się wystarczająco silny, ruszył na wojnę z Zakonem.
To on na polach Grunwaldu złamał Krzyżaków, a potężne dotąd państwo zakonne zachwiało się w posadach. Do dziś trwają dyskusje, czy mógł już wówczas Jagiełło zagarnąć Pomorze. Zostawmy dywagacje, przyjrzyjmy się faktom. A fakty są takie, że Jagiełło praktycznie do końca życia walczył z Krzyżakami. Tyle że spektakularnych sukcesów już nie odniósł. Za jego życia Polacy skrzyżowali miecze z zakonnikami jeszcze 4 razy w 1414 roku w tak zwanej wojnie głodowej. 5 lat później, podczas wojny odwrotowej, w 1422 roku, w czasie wojny golubskiej i wreszcie w latach 1431-1435. Po tym ostatnim konflikcie zakończonym już po śmierci Jagiełły, podpisano pokój wieczysty. W tym przypadku wieczysty oznaczał dwie dekady. W tym czasie obie strony dojrzewały do konfliktu, choć w przypadku państwa krzyżackiego to może nie do końca adekwatne słowo. Ferment to słowo zdecydowanie lepiej opisuje sytuację w całych Prusach. Uchylmy drzwi i zajrzyjmy za kulisy kraju rycerzy w białych płaszczach z czarnymi krzyżami. Kolejne wojny z Polską powodowały, że nogi kolosa potężnego gracza z początku XX wieku, z roku na rok robiły się coraz bardziej gliniane, choć działania zbrojne nie przynosiły Polsce i Litwie zbyt wielkich korzyści, to wyniszczały zakonny kraj.
Każdy z najazdów wiązał się ze spalonymi wsiami, zabitymi lub uprowadzonymi ludźmi. Czuli sami mieszkańcy, że z roku na rok jest im gorzej. Tym bardziej, że zakonnicy ciężar niepowodzeń i trudności gospodarczych przerzucali właśnie na miejscową szlachtę, mieszczan i chłopów. Państwo zakonne straciło też poniekąd rację swego bytu. Nie było dla kogo prowadzić wypraw krzyżowych, bo okoliczni poganie albo zostali podbici, albo jak Litwini dawno przyjęli chrześcijaństwo o zakonnym państwie na ostrym zakręcie. Historyk Michał Bąk z Muzeum Historii Polski:
"Zakon krzyżacki po wielkiej wojnie z Polską i Litwą, wiadomo, mieliśmy bitwę pod Grunwaldem, rzeczywiście znalazł się na znaczącym zakręcie. Przede wszystkim tak naprawdę Grunwald rozpoczął serię porażek zakonnych w kolejnych konfliktach z Polską i to tak naprawdę wywołało pewien efekt domina, bo kolejne. Po pierwsze zakon rzeczywiście zaczął tracić swój sens egzystencji, bo kiedy odnosił zwycięstwa, to jeszcze jakby tak papiestwo, jak i na Zachodzie przymykano oko na to, że Litwa jest już chrześcijańska. No ale póki można tam jeszcze uzyskać jakieś dochody z łupiestwa, no to wszyscy na to szli. No ale jak już zakon traci to swoje momentum, no to wszyscy zaczynają się od niego odwracać i Zakon jakby zwraca się do wewnątrz, ściąga coraz wyższe podatki, coraz bardziej obciąża własną ludność, żeby podtrzymać tą swoją ofensywną działalność i ten militaryzm, na którym są zbudowane fundamenty państwa zakonnego. No i właśnie, po pierwsze jest erozja tego poparcia międzynarodowego i po drugie coraz bardziej traci on poparcie też wewnętrzne. I właśnie dlatego formuje się cały Związek Pruski, przede wszystkim właśnie ludność miejska, która jest zainteresowana własnym dobrobytem, tak naprawdę odwraca się od zakonu i coraz bardziej widzi swoją przyszłość jednak w związku z Polską".
Oczy mieszkańców Prus coraz częściej kierowały się ku Polsce. Powodów było sporo. Zapaść gospodarcza, a także wzrastające podatki i ciężary wobec zakonników to jedno. Równie ważna była narodowość. Spora część zakonnego państwa zamieszkiwana była przez ludność polską. Tak było na Pomorzu Gdańskim i ziemi chełmińskiej. Do tego silne polskie kolonie tworzyły się na południowych Mazurach, gdzie przenosiło się zubożały rycerstwo z Mazowsza i wreszcie pieniądze. Tak, tak, pieniądze i to ogromne. To był powód kolejny. Kluczowa była Wisła. To nią płynęły tony polskiego zboża i innych produktów rolnych i leśnych. Pod tym względem Europa Zachodnia była jak beczka bez dna. Była w stanie pochłonąć każdą ilość towarów. Gdańsk, Toruń, ale też choćby Elbląg stawały się coraz potężniejsze i bogatsze. Ich rozwój tamowała granica. Zakon nakładał wysokie cła na towary, hamował też kontakty handlowe z Polską. Opłacało się zrobić naprawdę dużo, by znieść jego władzę. Pierwsza tajna organizacja spiskująca przeciw władzy zakonników Towarzystwo Jaszczurcze powstała już w końcu XIV wieku. Po klęsce grunwaldzkiej nowy Wielki Mistrz zemścił się na spiskowcach. Przywódców bez sądu kazał ściąć na kilkadziesiąt lat.
Wykorzenił chęć tworzenia konspiracyjnych organizacji, ale na dłuższą metę to nie wystarczyło. W 1440 roku powstał w Kwidzynie Związek Pruski jednoczący rycerstwo i mieszczan. Warto dodać, że związek miał do działań formalną podstawę. Pokój z 1435 roku dał mieszkańcom Prus możliwość wypowiedzenia posłuszeństwa Zakonowi, jeśli ten nie dotrzymywał warunków dotyczących ich traktowania. Organizacja była na tyle silna, że Zakon nie próbował rozprawić się z nią tak jak wcześniej przy pomocy katowskiego miecza. Sprawę oddał pod sąd cesarski. Inna sprawa, że zakonnicy z góry mogli przewidywać, jaki będzie wyrok i nie przeliczyli się. Sąd nawet nie spojrzał na materiał dowodowy przygotowany przez związek i w 1453 roku wydał miażdżący wyrok. Potępiona została cała działalność związku. Nakazano też jego rozwiązanie. Warto dodać, że przeciw związkowi wypowiedział się też niewiele później papież. Rzucając na jego członków klątwę. Szach mat. Wręcz przeciwnie. Najlepszą obroną jest atak. Tak uznali przywódcy związku. Postanowili ni mniej, ni więcej tylko wypowiedzieć posłuszeństwo Zakonowi. Inaczej mówiąc oderwać się od państwa krzyżackiego i przyłączyć do Polski. Od dawna o tym myślano. Rozmowy z królem i możnymi polskimi trwały już od dłuższego czasu i nie była to tylko czcza gadanina.
Związek tworzył też własną armię. Procesując się na dworze cesarskim, jednocześnie w tajemnicy dokonywał zaciągów. Morawianin, niejaki Bernard Szumborski, już w czerwcu 1453 roku otrzymał we Wrocławiu zaliczki. Wybór świadczył o świetnym rozeznaniu związkowców. Tyle, że słynny najemnik kaptowany był przez dwie strony i ostatecznie zdecydował się walczyć po stronie Krzyżaków, stając się nota bene jednym z najważniejszych zakonnych dowódców tej wojny. Szumborski - to nazwisko się jeszcze pojawi. Gdy sprawy procesowe przyjęły zły obrót. Zaciąg zintensyfikowano, poselstwo związku werbowało, gdzie mogło w Czechach, krajach Rzeszy, na Morawach czy Śląsku. Koło historii na dobre rozkręciło się z początkiem 1454 roku. Wysłannicy Związku Pruskiego stanęli oficjalnie przed królem w styczniu. Kazimierz, który już rok wcześniej podczas narady wyraźnie opowiedział się za wsparciem związku. Tym razem grał na zwłokę. Nie chciał zgodzić się na część postulatów, które dawałyby Prusom zbyt dużo niezależności. Zażądał więc przybycia nowego, większego i bardziej reprezentatywnego poselstwa. Gdy przybędzie, sytuacja będzie już zupełnie inna. 6 lutego rozpoczęło się w Prusach powstanie. Tego dnia związek dostarczył Wielkiemu Mistrzowi list wypowiadający mu posłuszeństwo.
Już dzień później zaatakowany został zamek w Toruniu, który skapitulował po zaledwie 24 godzinach. Twierdza, symbol władzy Zakonu, została zburzona. Całą ziemię chełmińską powstańcy opanowali w tydzień. Niewiele więcej czasu zajęło im zajęcie Pomorza Gdańskiego, przy czym sam zamek w Gdańsku powstańcy zajęli już 11 lutego i to bez walki. Generalnie siła wybuchu była tak duża, że pod koniec lutego wymiotła siły zakonne do ledwie kilku dużych zamków z Malborkiem na czele. Wielkie poselstwo związku do króla przybyło jeszcze w czasie trwania walk.
"Udajemy się do majestatu Twego z prośbą, abyś nas raczył przyjąć za twoich i królestwa twego wieczystych poddanych i hołdowników, i wcielił na nowo do Królestwa Polskiego, od którego jesteśmy oderwani. Poddajemy się dobrowolnie i z posłuszeństwem pod twoją zwierzchność i rządy".
Mówił stojący na czele zarówno Związku, jak i poselstwa Hans von Baysen. Był 15 lutego, gdy poselstwo przyjechało do Krakowa. Stolica żyła jednak innym wydarzeniem. Pięć dni wcześniej król wziął ślub z Elżbietą Habsburg. Jagiellończyk zwołał radę królewską. Miał się nad czym głowić. Sytuacja w kraju była napięta. Na Litwie groziła wręcz rebelia, która mogła zagrozić Unii. Litwini niechętnie widzieli dodatkowe wzmocnienie Polski, otwarcie flirtowali nawet z Krzyżakami. Ostatecznie po raz pierwszy nie wsparli Polski w konflikcie z Zakonem. Do tego król miał silną pozycję wśród możnych Małopolski. Jej lider, najpotężniejszy ówczesny magnat i kardynał Zbigniew Oleśnicki doradzał:
"Aby wbrew zawartym sojuszom i przysiędze nie przyjmować nad Prusakami opieki i panowania".
Małopolanie woleli by król próbował energię i siły zwrócić w kierunku Rusi, jednak potencjalne zyski z przyłączenia Prus były zbyt duże. Większość możnych zagłosowała za odzyskaniem ziem niesprawiedliwie od tego królestwa wydartych. Świadomi swojej siły pruscy związkowcy nie poddawali się królowi bezwarunkowo. Przeciwnie, wywalczyli sobie dużą autonomię pod nieobecność króla Dzielnicą miał rządzić namiestnik, którym wybrano Hansa von Baysena. Wszystkie urzędy mieli obsadzać wyłącznie mieszkańcy Prus. Zachowano też sporo praw miast pruskich. Gdańsk w toku działań wywalczył sobie kolejne przywileje. Przeciwnicy akcji na północy chowają głowy, a poseł krzyżacki, podskarbi zakonu, który przybył do Krakowa, by podarkami i łapówkami jednać sojuszników i próbować odwrócić bieg zdarzeń, Pospiesznie wraz z ogromnym funduszem opuszcza stolicę Polski i:
"Najkrótszą drogą wyruszył do Śląska, a potem do Miśni i Saksonii, aby za owe 50 tysięcy złotych zbierać zaciągi na obronę mistrza i zakonu".
50 tysięcy węgierskich złotych, czyli około 175 kg czystego złota. Tyle miał ze sobą krzyżacki wysłannik przed wybuchem wojny. Suma wydaje się ogromna. W czasie działań wojennych okaże się, że to tylko kropla w morzu potrzeb. Tym bardziej, że najemnicy, średniowieczne psy wojny to tyleż skuteczna, co naprawdę droga broń. Do tego obusieczna. Tygodniowo konnemu trzeba było zapłacić jednego złotego węgierskiego, piechur był o połowę tańszy. Na wojnę trzeba ich jednak co najmniej kilka tysięcy. Do tego dochodzą wynagrodzenia dowódców i odszkodowania na przykład za straconego konia. O psach wojny, które decydowały o zwycięstwach na polu bitwy Michał Bąk, historyk z Muzeum Historii Polski:
"Najemnicy generalnie kojarzą nam się zdecydowanie bardziej z nowożytności, ale też trzeba pamiętać, że zjawisko właśnie żołnierzy najemnych to także oczywiście starożytność, ale też średniowiecze. W średniowieczu powstają tak zwane wolne kompanie. Dlaczego wolne? Bo były niezależne od władzy jakiegokolwiek władcy, króla czy księcia. To byli po prostu najemnicy, którzy za pieniądz i przede wszystkim obietnicę łupów sprzedawali swoje usługi. Skąd się w ogóle można zapytać, wzięło to zjawisko? Tu można wskazać dwa zasadnicze procesy. Po pierwsze, średniowieczne wojska opierały się na ziemi. Głównym siłom było rycerstwo. Rycerstwo potrzebowało ziemi. No i jeżeli jakieś państwo, głównie państwo kupieckie, jak chociażby czy tak jak Hanza, czyli związek państw kupieckich, no tej ziemi nie miały dużo, ale miały dużo pieniędzy, więc one były chętne do tego, żeby w zamian za te pieniądze wynająć ludzi, którzy mogliby za nich walczyć. A po drugie rycerstwo z czasem coraz bardziej było niechętne do prowadzenia wojen ofensywnych. Bardziej to rycerstwo osiada w ziemi i ma te pewne dochody z własnych majątków, tym mniej chcą wyjeżdżać za granicę i tym bardziej. Monarchowie Europy, kiedy chcą prowadzić wojny ofensywne. To tym bardziej są zdani na łaskę tych wolnych kompanii. Ludzi, którzy po prostu chcą walczyć za pieniądze".
Pieniądze. Ten temat będzie się przewijał przez całą tę historię.
Część druga. Triumfalny wjazd i bardzo pospolite ruszenie.
Początek jest. Triumfalny. Już pod koniec maja Jagiellończyk wkroczył uroczyście do Torunia i odebrał przysięgę wierności od panów ziemi chełmińskiej.
"Dzień cały spędzono wśród powszechnej radości i uweselenia" wspomina kronikarz.
Wygląda to tak, jakby wojna była już wygrana. Zemści się to podejście już za chwilę. Król czyni z Torunia bazę, przyjmuje posłańców, jeździ też do kolejnych pruskich miast, odbierając hołdy i nadając przywileje. Za to do walki nie bardzo się rwie, a była do tego najwyższa pora. Sytuacja nie jest już tak korzystna jak pod koniec lutego. Wtedy wydawało się, że Zakon znalazł się na łopatkach. Tymczasem jednak nie był aż tak bezbronny. Nadal miał duże wsparcie w Europie, w tym od cesarza i papieża. Do tego bogate posiadłości w Niemczech, a także sojuszniczy zakon rycerski w Inflantach. Mimo to Krzyżacy byli zdesperowani tak bardzo, że Wielki Mistrz oddał za okrągłą, choć niewygórowaną kwotę w zastaw Elektorowi Brandenburskiemu Nową Marchię. Terytorium ciągnące się mniej więcej wzdłuż dzisiejszej zachodniej granicy Polski, od Drawska Pomorskiego po Krosno Odrzańskie. Po całej centralnej Europie krążyli werbownicy. Nie tylko stany pruskie zbierały najemne oddziały. Krzyżacy często byli skuteczniejsi i szybko zbudowali całkiem potężną armię. Malbork to był, jak się wydawało na początku wojny, klucz do jej zakończenia.
Wojska związkowe podeszły pod potężną twierdzę 14 marca. Dzień później wysłano wezwanie do kapitulacji. Krzyżacy odmówili. Trudno się dziwić. Twierdza to było prawdziwe monstrum. Miała dwa zamki średni i wysoki, dwie linie murów, 13 baszt i fosę. Ogółem miała aż 4 systemy obronne. Była w praktyce nie do zdobycia, tym bardziej, że wewnątrz znajdowało się około 3000 obrońców. Dwa marcowe tygodnie trudno nazwać nawet oblężeniem. Krzyżacy byli w stanie organizować zbrojne wycieczki i uzupełniać aprowizację. 1 kwietnia przeszli do kontrataku i odzyskali panowanie nad Żuławami. To była tylko jedna ze złych informacji. W tym czasie z Nowej Marchii przybył pierwszy oddział idący Krzyżakom z odsieczą około tysiąca jeźdźców. Szybko odniósł on spore sukcesy, zajmując bez walki Chojnice. Ten niezbyt duży zamek za chwilę odegra kluczową rolę. Wojska Związku Pruskiego próbują odzyskać twierdzę. Bezskutecznie. Oblężenie trwa kilka miesięcy. Żołnierze jednak, jak podsumowuje Długosz, zajęci są
"Raczej zbytkami i swawolą niżeli dobywaniem miasta".
Wreszcie pod koniec lata Jagiellończyk wysyła pod Chojnice pospolite ruszenie z Pomorza i Kujaw, a później na czele Wielkopolan sam przyjeżdża pod zamek. Nie jest mu łatwo. Wielkopolanie
"Zapomniawszy dawnej karności, posłuszeństwa i uszanowania i czci wobec królów i Rzeczpospolitą, którą okazywali ich ojcowie, ponieważ dorastali w przyjemnościach i rozkoszach wśród uczt i spokoju. Zbuntowawszy się, domagali zatwierdzenia praw królestwa i nadania nowych, bo inaczej nie pójdą ani do oddziałów, ani do walki".
Król postawiony pod ścianą obiecał prawa zatwierdzić. Wierzył, że to starcie może być kluczowe dla całej wojny. Miał rację. Niestety. Pod Chojnicami staje z wojskiem rankiem 17 września rozlokowuję oddziały na wzgórzach i musi czekać. Nieprzyjaciel pojawia się na polu walki dopiero pod wieczór. Polacy mają nad Krzyżakami przewagę liczebną i pozycyjną. Tyle że obie przewagi są złudne. Posłuchajmy Długosza.
"Taki sam strach ogarnął wojsko króla polskiego, bo niewielu było wyćwiczonych. Niemal wszyscy byli to młodzi chłopcy".
Do tego Kazimierz ma miernych dowódców. Za to Krzyżakom plan bitwy układa znany nam już najemnik Bernard Szumborski. Początek jeszcze nie zwiastuje porażki. Polacy wygrywają pierwsze starcie. W boju ginie jeden z dowódców wroga Rudolf, książę żagański, a Szumborski dostaje się do niewoli. Radość trwa krótko. Krzyżaccy najemnicy nie zostają złapani, a decydujący okazuje się niespodziewany wypad i uderzenie garnizonu z Chojnic. Wśród Polaków wybucha panika. Kazimierz staje dzielnie do końca. Nie chce opuścić placu boju i stara się uporządkować swoje wojsko, ale nic nie może zrobić. Ucieczka zamienia się w rzeź. Na polu boju padło nawet 3000 Polaków, Krzyżaków ponoć ledwie 100. Armia królewska została kompletnie rozbita. Wieść o zwycięstwie rozeszła się lotem błyskawicy. Zwichnięte zostały oblężenie Malborka. Krzyżacy odzyskali kilka innych zamków, między innymi ważne Gniew i Tczew. Karta się odwróciła. Teraz to Zakon miał przewagę. Król był w ponurym nastroju, ale jednocześnie deklarował, że
"Klęska doznana bardziej go rozgniewała i że w krótkim czasie z Bożą pomocą postara się, by wrogowie nie mogli długo cieszyć się odniesionym zwycięstwem".
Utwierdza go w tym poselstwo miast pruskich, które znajduje go w Nieszawie.
"Prosząc pokornie, żeby nie upadał na duchu z powodu tego nieszczęścia, lecz żeby jak najszybciej przygotowywał wojska, proponując, że dadzą wszystkie swe dobra dla naprawienia tego nieszczęścia i nigdy, aż do śmierci nie sprzeniewierzą się".
Jagiellończyk uspokaja poselstwo i przystępuje do działań. Dodatkowo umacnia pozostające w jego rękach zamki, a także ogłasza pospolite ruszenie z całej Polski, z wyjątkiem ziemi lwowskiej i Podola, które zagrożone były najazdami Tatarów. Wiedział już jednak Jagiellon, że samym pospolitym ruszeniem wojsk zakonu nie pokona. Potrzebował zawodowców, aby ich zwerbować. Konieczne są oczywiście pieniądze. Problem w tym, skąd je wziąć. Już na samym początku wojny zarówno Wielki Mistrz, jak i król skrobali po dnie swoich szkatuł. Wydatki zaś nie malały. Po drugiej stronie frontu też nie było wesoło. Musiał wielki mistrz Ludwig von Erlichshausen głośno przełknąć ślinę, gdy usłyszał, że do Malborka przybywają dowódcy najemników. Dobrze wykonali swoją robotę. Wygrali pod Chojnicami, zdobyli też kilka twierdz. Teraz przyszedł czas zapłaty. Problem w tym, że Wielki Mistrz w praktyce był bankrutem. Tak, tak bankrutem.
"Mistrz nie mając prawie żadnego skarbca z grabieży biskupa zambijskiego i z pożyczonych tu i ówdzie z wielkim trudem pieniędzy, po przetopieniu nawet wizerunków świętych, krzyży i kielichów przygotowanych dawno w skarbcu, daję każdemu jedynie 6 groszy i z myślą, że on cały skarb przewiózł nad Ren i gorąco prosi, by pozwolili przesunąć na jakiś czas wypłatę ich żołdu. Zaciężni, urażeni tą odpowiedzią sądzili bowiem, że znajdą nie tylko skrzynie pełne skarbów, ale nawet wieżę. Ukrywszy jednak ból, dochodzą do porozumienia po różnych sporach".
Do dziś trudno w to porozumienie uwierzyć. To musiał być albo akt skrajnej desperacji, albo podobnej nieodpowiedzialności. Wielki Mistrz zobowiązał się, że albo zapłaci zaległe wynagrodzenie do lutego, albo odda najemnikom we władanie swoje zamki i miasta, łącznie z Malborkiem. Doprawdy trudno zrozumieć, na co liczył Ludwig von Erlichshausen. Jeśli na cud, to ten się nie zdarzył. Nie żadna bitwa, a właśnie ten wydany 9 października 1454 roku akt okazał się zapewne najważniejszym momentem całej trzynastoletniej wojny. Przyjdzie za niego Wielkiemu Mistrzowi bardzo słono zapłacić, znacznie drożej, niż wynosił zaległy żołd. Jagiellończyk, choć też był w sytuacji daleki od finansowego komfortu, przynajmniej miał gdzie szukać funduszy i szukał, gdzie mógł. Na wojnę składały się pruskie miasta, ale też wyznaczone zostały nowe podatki od szlachty i kleru.
"Ale szło to leniwie, choć potrzeby były palące".
Nic dziwnego, że król zapożyczał się, gdzie tylko mógł. Potrzebował zresztą nie tylko jeźdźców i piechurów, ale także żeglarzy. Kazimierz przy pomocy portowych miast najął więc korsarzy. Tak, tak, korsarzy. Kazimierz był gotowy do wojny w połowie listopada. Chciał maszerować wcześniej, ale nadal pokładał nadzieję w pospolitym ruszeniu. Tym razem zwołanym z niemal całej Polski. Zbiórka się ślimaczyła. Rycerze powoli ściągali do wsi Opoki na Kujawach Brzeskich, a gdy już przybyli, zażądali najpierw od króla przywilejów, podobnych do tych uzyskanych przez Wielkopolan. Pisał Paweł Jasienica w Polsce Jagiellonów
"Tenor ich był w zasadzie ten sam. Bez zgody sejmików ziemskich król nie może zwoływać pospolitego ruszenia ani nakładać nowych podatków".
Najemnicy przybyli jeszcze później, na przełomie listopada i grudnia. Ostatni spośród nich dołączyli do armii już po wymarszu. Był 28 listopada, kiedy gdy Kazimierz ruszył na czele wojska, armia liczyła zapewne od 25 do 30 tysięcy żołnierzy. Kierunek Prabuty. Cel, jeśli tylko byłoby to możliwe, starcie z Armią Zakonu. Ale to były tylko pobożne życzenia. Zakonni dowódcy ani myśleli wychylać się ze swoich twierdz, tym bardziej, że nastały mrozy. Za to wojsko królewskie nie miało sprzętu, by zdobywać nawet niewielkie fortece. Pod koniec grudnia król wzmocnił załogę kilku zamków i odtrąbił odwrót. W Prusach miał ponownie pojawić się na czele armii późną wiosną. Wielki Mistrz nie miał tyle czasu. Musiał zmienić losy wojny jeszcze tej zimy. I wykorzystał próżnię po wycofaniu się polskiej armii. Zakonne oddziały ruszyły w pole. Celem było Działdowo. Wielki Mistrz chciał otworzyć sobie drogę na Mazowsze Płockie. Władca tego księstwa, choć był wasalem Polski, otwarcie sprzyjał Zakonowi. Krzyżacy po krótkim oblężeniu cel osiągnęli. Ośmielony tym wielki mistrz zamarzył o odzyskaniu Torunia. Jak donosi Długosz, zawiązał się tam spisek.
Wśród części mieszczan zrobiono już nawet odciski kluczy, by w odpowiedniej chwili otworzyć bramy miejskie. Spisek został jednak wykryty, a niepewny miejski starosta przeniósł z Nowego do Starego Miasta. Krzyżacy obeszli się smakiem. Jedynym sukcesem było zrabowanie dóbr mieszczan toruńskich i rycerstwa chełmińskiego oraz zagarnięcie stad bydła. Ale naglony czasem Ludwig von Erlichshausen nie zraził się niepowodzeniem. Udało mu się dogadać jeszcze raz z najemnikami i przesunąć termin wypłaty zobowiązań na kwiecień. Na początku tego miesiąca skierował swoją armię na Królewiec i po krótkich, dwutygodniowych negocjacjach zajął go. Sukces spowodował, że wiele okolicznych miast i zamków samorzutnie przeszło na stronę zakonu. Tym bardziej, że Wielki Mistrz wszystkim okazywał łaskę i karał tylko najbardziej zajadłych buntowników. Przez kilka miesięcy broniła się jedynie Knipawa usytuowana tuż obok Królewca, a dziś wchodząca w jego skład. Pomocy królewskiej się nie doczekała i padła w lipcu. Bolesna to była strata. To moment nie tylko dla tej wojny, ale także późniejszej historii Polski Kluczowy. Jeszcze nie wiedział Wielki Mistrz, że dzięki zajęciu Królewca i okolic jego państwo przetrwa. Ani że Królewiec niedługo stanie się stolicą zakonnego kraju.
Tym bardziej nikt nie mógł przewidzieć, że miasto i księstwo będą miały wpływ na dzieje Polski przez stulecia, a i dzisiaj będą stanowić bardzo niewygodne sąsiedztwo. Ale nawet w najkrótszej perspektywie strata Królewca to był wielki cios zarówno dla Związku Pruskiego, jak i króla. Jagiellończyk, który w tym czasie zajęty był sprawami litewskimi, odłożył je i zapowiedział powrót do Korony. Niezwłocznie też chciał ruszyć do Prus, nie tylko na wyprawę wojenną. Ruszy już niedługo. Za chwilę pójdzie też na zakupy i to największe w życiu.
Część trzecia - Wielkie zakupy.
Korsarze i zawodowa armia. Sukces zbrojny nie zmienił sytuacji Zakonu, zwłaszcza pod względem finansowym, a nadchodził czas zapłaty. W kwietniu rachunek wystawiony przez najemników sięgnął już od 400 do 500 tysięcy złotych węgierskich. Suma zawrotna to około półtorej tony czystego złota. Próbował negocjować jeszcze Wielki Mistrz, ale najemnicy mieli już dosyć zwodzenia. Oldrzych Czerwonka, dowódca najemników przejął Malbork 2 maja. Zaciężni zajęli też kilka innych zamków, w tym Iławę i Tczew. Game changer - tak mówią o takich sytuacjach Amerykanie. W tłumaczeniu to przełom lub rewolucyjny element zmieniający zasady gry. Kazimierz zrozumiał to bardzo dobrze.
"Prawdziwy stan rzeczy skłaniał króla i członków Rady do wstrzymania się tego lata od ogłoszenia wyprawy. Ponieważ mistrza i jego Krzyżaków wyrzucono z Malborka i innych zamków i podległych im miast. Odebrano im władzę i wszelkie prawa do zarządzania przekazano zaciężnym i ich wodzom. A ci nie mając nie tylko pieniędzy, ale i żywności, nalegali na króla, żeby im wypłacił ich żołd i by wziął pod swoją władzę zarówno zamek Malbork, jak i inne grody oraz zamki".
Negocjacje zaczęły się ledwie kilka dni po tym, jak najemnicy obsadzili krzyżackie twierdze. Rozmowy nie były łatwe. Ciągnęły się na tyle długo, że pod koniec lata Kazimierz zwołał pospolite ruszenie i znów na nim się zawiódł.
"Ani bowiem nie miano żadnego szacunku dla ówczesnych rozkazów królewskich, ani się ich nie bano. Pustoszono w najokrutniejszy sposób dobra królewskie i kościelne. Wojsko zaś, które się po raz pierwszy zgromadziło, zwoziło wszędzie na miejsce postoju zboże z pól ziemi kujawskiej, jakby zamierzało spędzić tam zimę. Odchodząc z tego miejsca, spaliło to wszystko, aby inni nie mogli z tego skorzystać. Także również przez ten czyn pokazywało, jaką i jak wielką miłość żywi wobec ojczyzny, jaką cześć wobec króla i jak przestrzega na wojnie karności rycerskiej".
Zżymał się Długosz. Sama wyprawa nie przyniosła praktycznie żadnych efektów. Zakon zaś pokazuje pazury. Wielki Mistrz wcale nie zamierza opuszczać bezradnie rąk. Wręcz przeciwnie, przejmuje inicjatywę. W lipcu i sierpniu, poza Knipawą jego armia zajmuje po negocjacjach południową Warmię z Olsztynem i Szczytnem. Obie strony konfliktu, wyczerpane finansowo, w kolejnych miesiącach bardziej pozorują walkę, niż rzeczywiście toczą. Obie szukają pieniędzy. Zawieszenie poważniejszych działań wojennych trwa do połowy 1457 roku. W tle toczą się wielkie targi. Wysłannicy króla miast pruskich, a czasem nawet sam władca, co i raz siadają do stołu z najemnikami. To nie były łatwe negocjacje. Rozmowy ślimaczyły się, zależały zresztą od wielu czynników i były często przerywane.
"Osiągnięcie porozumienia utrudniała kontrakcja części rotmistrzów na czele z Bernardem Szymborskim, a także próby układów z zaciężnymi podejmowane przez Wielkiego Mistrza i komtura Plauena, liczących nadal na pomoc Rzeszy i Inflant".
Do tego najemnicy byli zachłanni, żądali ogromnych kwot. Wydawało się, że to oni dyktują warunki, mając dwóch klientów. W połowie 1456 roku już jednak wiedzieli, że Wielki Mistrz jest bankrutem. Za to w negocjacje włączył się osobiście król. Targi są ostre. Król zbija cenę z żądanych 437 na 190 tysięcy złotych węgierskich, ale zamiast oferowanych sześciu zamków przejmuje trzy. I tak kluczowy był jeden - Malbork. Daleka droga jednak od porozumienia do zapłaty. Król takich pieniędzy nie miał. Trzeba je było znaleźć. Kazimierz, gdzie mógł, pożyczał. Opodatkowani zostali praktycznie wszyscy, zarówno w Polsce, jak i w Prusach. Obciążenia były tak duże, że w Toruniu i Gdańsku wybuchły bunty. Nie obyło się bez ofiar.
"Żeby bunt się nie rozszerzył dalej, skoro niektórzy z mieszkańców Gdańska już raz byli skłonni popierać Krzyżaków, przybył do Gdańska kasztelan gnieźnieński Jan Czarnkowski. Pod jego obecność dawni rajcy, odzyskawszy odwagę, ścinają Marcina Kogę. Po jego zamordowaniu ucichł cały bunt".
W Toruniu z buntem rozprawiono się jeszcze brutalniej. Według Długosza głowę pod topór położyło 70 mieszkańców. Wreszcie wiosną 1457 roku pieniądze zostały zebrane. Pełne napięcia sceny miały miejsce w Malborku tuż przed wypłatą ostatniej raty, którą po dramatycznym apelu król dostał w formie pożyczki od Gdańska. Część najemników zajęła górny zamek, twierdząc, że układ jest nieważny z powodu opóźnienia Oldrzychowi Czerwonce, który nie tylko był dowódcą zaciężnych, ale od pewnego czasu otwartym stronnikiem króla udało się stłumić bunt.
"Ostatnie dni pobytu wielkiego mistrza w stolicy zakonu nie należały do przyjemnych. Niepłatni żołnierze zrewidowali mu łóżko, łajali go i targali za brodę".
Wreszcie jednak 6 czerwca 1457 roku Ludwig von Erlichshausen opuścił swoją stolicę w
"Chwili swego wyjazdu, potrząsając groźnie ręką Polakom i gdańszczanom w wielkich i nadętych słowach zapowiadał, że on w krótkim czasie naprawi i pomści tę wielką krzywdę. Twierdził, że król Polski nie ma tylu garnków i kotłów, by ich starczyło do gotowania żywności dla wojska, które on wkrótce przyprowadzi z Niemiec przeciw Polsce" pisze Długosz.
Zresztą naoczny świadek owych wydarzeń. Dwa dni później Malbork staje się areną wielkiego wjazdu. Wrota otwiera królowi Oldrzych czerwonka.
"Dzień ten i następne spędzono też w największej wesołości i radości. I całkiem słusznie. Było bowiem rzeczą wiadomą, że w tym dniu przez zagarnięcie zamku Malborka została naprawiona haniebna klęska poniesiona pod Chojnicami".
Polska odzyskuje też Tczew i Iławy. Tę drugą na krótko. Chojnie wynagrodzony zostaje Czerwonka, który otrzymuje od króla zamki Golub i Świecie. Znów wydaje się, że dni Zakonu krzyżackiego są policzone, ale nic bardziej mylnego. Polacy próbują zdobyć Gniew, ale oblężenie zostaje zwinięte po dwóch miesiącach. Za to zakon niczym ranny zwierz przyciśnięty do ściany, gotuje się do skoku. Dwa błędy zostały popełnione w tym czasie. Po pierwsze, nie dopilnowano wielkiego mistrza, który najpierw przebywał w Chojnicach, ale chyłkiem przedostał się stamtąd do Królewca. Dodatkowo za wstawiennictwem Czerwonki z niewoli zwolniono Bernarda Szumborskiego. Ten po raz kolejny pokazuje, że jest znakomitym dowódcą. Szumborski nie zasypiał gruszek w popiele. We wrześniu poprowadził atak, aż trudno uwierzyć - na Malbork. I to z sukcesami. Zamku co prawda nie zdobył, ale zajął mocno ufortyfikowane miasto. Polacy niedługo nacieszyli się też sławą, która znów poddała się Zakonowi. A to i tak nie wszystko. Szumborski poprowadził swoje oddziały na Ziemię chełmińską i opanował Chełmno oraz Starogard. Zagroził nie tylko żegludze wiślanej, ale nawet Toruniowi. Król znów udał się do Prus z pospolitym ruszeniem i znów praktycznie niczego nie wskórał.
Skończyło się na obleganiu malborskiego miasta i grupowych dezercjach. Gdy zrobiło się chłodniej, za to rokował z Krzyżakami. Proponował im opuszczenie Prus i osiedlenie na Podolu, tak by znów mogli walczyć z niewiernymi. Zakon odmówił. W tej sytuacji zawarty został dziewięciomiesięczny rozejm. Zostawmy na chwilę suchy ląd, bo ważne rzeczy dzieją się też na wodzie. Czas wreszcie wrócić do korsarzy. Niewiele w historii Polski wojen, w których zmagania na Bałtyku i jego zatokach są tak istotne. Tej kwestia panowania nad Zatoką Gdańską i wybrzeżem Bałtyku była kluczowa dla Jagiellończyka, jak zresztą dla całej ówczesnej Polski. Morska rywalizacja to zupełnie nowa dziedzina. Na szczęście sojusznicy z miast portowych Związku Pruskiego byli w tej kwestii biegli. Krzyżakom opanowanie dróg morskich dawało możliwość kontaktu z implantami, przywożenia zaopatrzenia dla armii, a także blokady zbuntowanych portów. Na to Gdańsk, Elbląg i kilka innych miast pozwolić sobie nie mogły. Ewentualna blokada groziła też interesom Polski. Dobrze o tym wiedział. Kazimierz już na początku konfliktu zaczął werbować bałtyckich korsarzy, tak zwanych kaprów. Wręczał im listy kaperskie, czyli pozwolenia na zajęcie lub zrabowanie każdego wrogiego statku.
Efekty przerosły oczekiwania. Tym bardziej, że swoje okręty dodał też Gdańsk, a także przebywający na wygnaniu w Pucku król szwedzki. W 1456 roku polskie siły rozbiły przysłaną na pomoc Krzyżakom flotę duńską, patrolowano też wybrzeże Bałtyku aż po Inflanty, a pojedyncze statki zapuszczały się nawet do pozostającej pod panowaniem duńskim Norwegii. Największym jednak morskim sukcesem była bitwa na Zalewie Wiślanym. Będzie i o tym. Na razie nie wyprzedzajmy aż tak bardzo wypadków. Na lądzie trwał w tym czasie chybotliwy rozejm przerywany pojedynczymi akcjami. Najbardziej brawurową przeprowadzili Krzyżacy, którzy wdarli się do Wielkopolski i zajęli na krótki czas Wałcz. Przejmują też kilka zamków, dzięki którym kontrolują w dużej mierze żeglugę na Wiśle, zagrażając jednocześnie dwóm największym miastom Gdańskowi i Toruniowi. Do tego umocnili swoje posiadanie w Prusach Dolnych, zajmując kolejne twierdze. Polacy odpowiedzieli oblężeniem Malborka. Trwało ono niemal trzy lata i ostatecznie zakończyło się poddaniem miasta. Za to król ma poważne kłopoty. W 1460 roku znów sięga po pospolite ruszenie. Nieudolnie prowadzona wyprawa nie wskórała niczego, a jedynie zakończyła się tumultem.
"Kiedy król Kazimierz przedłużał pobyt pod Chojnicami do 15 dni. Ciężki, ale słuszny gniew ogarnął rycerzy, którzy się skarżyli, że ich poprowadzono na gnuśną bezczynność, nie na wyprawę wojenną. I że ta wyprawa kosztowała dużo więcej ich samych niż wrogów, narażając ich na wielkie koszty i trudy. Ale ponieważ i ciury obozowe potężnymi głosami krytykowali radę królewską, słychać było we dnie i w nocy więcej niż niegodziwe słowa wymówki. Zła rada. W tym czasie rycerze wielkopolscy wywołali powoli wewnętrzny bunt w wojsku, stawiając je prawie całe pod bronią przeciw kasztelanowi poznańskiemu Piotrowi z Szamotuł".
Sprawę zamknęło odwołanie Piotra z Szamotuł z funkcji dowódcy i rozpuszczenie armii. Przedstawiciele Związku Pruskiego są wściekli, wprost zarzucają władcy i jego wojsku nieudolność. Kazimierz ostatecznie przekonuje się, że wojnę mogą wygrać tylko zawodowcy.
Część czwarta. Zawodowa armia. Umiejętny hetman.
Miał Kazimierz i pomysł i środki i człowieka by zmienić losy wojennej gry. Postanowił oprzeć armie o stałe oddziały najemników. Miał na to nawet pieniądze z podatków uchwalonych jeszcze pod Chojnicami przez szlachtę. Podatek wynosił 5 dukatów od każdych 100 dochodu. Według Długosza rycerze chcąc porzucić obóz wojskowy, mieli płacić chętnie. Wystarczyło to do wystawienia stałego oddziału złożonego z dwóch tysięcy opłaconych żołnierzy. Miał też wreszcie Kazimierz odpowiedniego dowódcę. Za chwilę rozbłyśnie gwiazda Piotra Dunina. Historyk Karol Górski tak go charakteryzował
"Jest typem nowego człowieka wniesionego przez króla z rzesz szlacheckich. Do możnowładztwa nie wszedł. Pozostał do końca reprezentantem szlachty. Był okrutny i bezwzględny na wojnie sprawiedliwy i surowy. W czasie pokoju strzegł pilnie praw monarchy poddanych nie uciskał. Był dobrym wodzem i tęgim administratorem".
I bez przesady można dodać, że był pierwszym wybitnym dowódcą po stronie polskiej w tej wojnie. Od króla otrzymał tytuł najwyższego dowódcy wojsk królewskich. Nie od razu Kraków zbudowano. Krzyżacy nie próżnowali. W 1461 roku zdobyli kilka kolejnych zamków, w tym Kętrzyn i Morąg. Zajęli też niemal całą Warmię. Sytuacja może nie była krytyczna, ale na pewno daleka od zadowalającej. W połowie 1462 roku Polacy kontrolują tylko Żuławy z Gdańskiem, Elbląg, połowę ziemi chełmińskiej oraz południowe Pomorze i Frombork, który jednak jest oblężony. Dunin i jego wojsko musieli się otrzaskać w boju. Armia polska ponosi kilka porażek, a na początku 1462 roku traci Brodnicę. To wstrząs, który wywołuje odpowiedni impuls. Podatki zostają uchwalone i zebrane. Dzięki temu Dunin dostaje więcej żołnierzy i może przejść do ofensywy. W sierpniu, we współpracy z najemnikami z Gdańska i Elbląga dokonuje desantu na krzyżackie wybrzeże Sambii, czyli okolice Królewca. Zdobywa miasteczko Rybaki i pokazuje, że umie wydawać salomonowe, choć drastyczne wyroki. Gdy między najemnikami z Gdańska i Korony wybuchł spór, komu należy się miasteczko kazał je spalić. Do najważniejszego starcia tej kampanii doszło we wrześniu pod Szczecinem, choć hetman Dunin wcale nie pragnął otwartej bitwy. Nastawiał się na zdobywanie mniejszych zamków i wywieranie nacisku na Krzyżaków nad jeziorkiem Rogoźnica wyszły mu naprzeciw znacznie silniejsze liczebnie wojska krzyżackie. Zakon dysponował niemal trzema tysiącami żołnierzy wobec dwóch tysięcy Dunina. Zaciekła walka trwała kilka godzin. Decydujące okazało się umiejętne użycie przez Dunina piechoty ukrytej za jazdą. Ostrzelała ona z boku szarżującą konnicę krzyżacką, co wywołało popłoch. Następnym krokiem był atak na obóz wroga.
Pisze Długosz "Z największą odwagą poderwawszy konie wdzierają się na ostrza oszczepów. A kiedy wiele koni zraniło się tak, że padły po połamaniu oszczepów, zdobywają obóz i wozy wrogów oraz wielu spośród wrogów zabijają niektórych, co zawierzyli falom. Prócz kilku biegłych w pływaniu topią pozostałych, chwytają i w końcu odnoszą zwycięstwo".
Bitwa jest niezwykle krwawa. Ginie około tysiąca Krzyżaków oraz około dwustu żołnierzy polskich. W sumie mniej więcej 1/4 uczestniczących w boju. W starciu poległ też dowódca krzyżacki, a Dunin został groźnie raniony w rękę i draśnięty w udo. To kolejny z momentów przełomowych tej wojny. Nawet nie z powodów militarnych, a moralnych. Inicjatywa znów jest po stronie polskiej i praktycznie pozostaje już do końca wojny. Dunin nie podejmuje jednak nadmiernego ryzyka. Nie atakuje Płocka czy Lęborka. Ogranicza się do spustoszenia krzyżackich terenów. Zimę jego oddziały spędzają w Pruszczu. Gniew to jednocześnie zamek i klucz. To kombinacja, która może wreszcie doprowadzić do otwarcia wrót, do ostatecznego zwycięstwa. Wiedzą o tym obie strony. Zamek stoi nad Wisłą i kontroluje cały rzeczny ruch, póki jest w rękach krzyżackich. Kupcy gdańscy i toruńscy nie mogą się po rzece bezpiecznie poruszać. Dla zakonu to też swoisty pomost. Pozwala utrzymać łączność Prus właściwych z Pomorzem i Rzeszą. Dunin atakuje Gniew latem 1463 roku. To twierdza potężna i trudna do zdobycia. Dlatego król kazał, jak pisał Długosz "Ścisnąć ją oblężeniem, a zdobyć głodem i niedostatkiem". Dowódca otacza więc "Zamek wraz z miastem, zasiekami i opłotkami, gliną umocnionymi.
Od Wisły transport zaopatrzenia blokują przysłane z Gdańska łodzie. Wielki Mistrz wie, jak ważna jest to chwila. Zbiera wszystko, co ma. Planuje równoczesną odsiecz z wody i lądu w kierunku gniewu. Zmierza na koniach i pieszo około dwutysięczne wojsko, a 8 września na Zalew Wiślany wpływa flotylla 44 statków Zakonu, wypełnionych półtora tysiącem żołnierzy. Na jednej z łodzi płynie sam Wielki Mistrz. Gdańsk ma statków ledwie 12. Mało? Być może do otwartej walki, ale już do zablokowania przejścia między Zalewem a Wisłą wystarczająco. Specjalny galar, czyli statek wiosłowy używany do przewożenia towarów, przerobiony zostaje na pływający bastion uzbrojony w działka, różnice, a także łuczników i kuszników. Zakotwiczono go pośrodku nurtu Szkarpawy za nim ustawiły się pozostałe statki gotowe do nagłego ataku. Krzyżacka flotylla nie może się przedrzeć. Po nieudanych próbach sforsowania zapory wycofuje się na zatokę. Tymczasem w kolejnych dniach siły polsko-pruskie wzmacniają się. Pojawiają się kolejne statki z Gdańska i Elbląga, także niewielka flotylla kapra foksa. W sumie to już około 30 jednostek. 15 września 1463 roku na Zalewie Gdańskim dochodzi do jednej z największych bitew morskich w historii Polski.
Krzyżacy cały czas mają znaczną przewagę i są pewni siebie. To wielki błąd. Flotylla Zakonu stoi na kotwicowisku, około 10 kilometrów od Elbląga. Atak kompletnie ich zaskakuje. Nieudolnie dowodzone krzyżackie statki zostają przyparte do brzegu po strzelaniu z bombard i kusz oraz wywołaniu pożarów. Siły związku przystępują do abordażu. Wielki mistrz salwuje się ucieczką, a flota krzyżacka w praktyce przestaje istnieć. Łupem zwycięzców padają ogromne zapasy żywności i broni, w tym różnice, pancerze oraz kamienne kule do dział. Według Długosza ginie aż tysiąc marynarzy i żołnierzy zakonnych. Sześciuset wraz ze statkami dostaje się do niewoli. Dodajmy, że trzy tygodnie później związkowcy rozbijają flotyllę płynącą z odsieczą z Inflant. Wieść o klęsce na morzu dociera do krzyżackiego wojska maszerującego lądem. Dowódcy zarządzają odwrót. To nie koniec złych dla zakonu wiadomości. Wierny dotąd Krzyżakom najemnik i ich najzdolniejszy wódz Szumborski postanawia opuścić armię Krzyżaków. Nie jest już pewny swoich podwładnych. Spodziewa się buntu nieopłaconych żołnierzy.
"Obawiając się o swoje zamki, aby nie przystąpiono do nich z oblężeniem, gdy zwłaszcza widział, jak słabe były siły mistrza, zażądał sojusz z królem Kazimierzem, na który zgodzono się pod temi warunkami, aby zatrzymał w swoim posiadaniu miasto Chełmno i Starogród, tudzież zamek wraz z miastem Brodnicą. Po ukończeniu zaś wojny i opanowaniu ziemi pruskiej, obowiązywał się wrócić je za stosownym wynagrodzeniem. Tymczasem wstrzymać miał wszelkie kroki wojenne przeciw królowi i królestwu".
Do końca wojny Szumborski pozostaje neutralny, ale żadna z tych informacji nie złamała obrońców Gniewu. Twierdza opierała się jeszcze długo.
"Wszelako, gdy spostrzeżono, że w zamku zapas żywności ledwo wystarczyłby na dni piętnaście, a oblężenia znikąd nie mieli, pomocy, poddali zamek i miasto Piotrowi Duninowi. Obawiali się bowiem oblężenia, aby w razie opanowania ich przemocą nie padli pod mieczem zwycięzców".
Ostatecznie Gniew poddany został 1 stycznia 1464 roku. Oblężenie trwało cztery miesiące. Wydawało się znów, że wojna powinna się skończyć, tym bardziej, że pozostała garstka nieopłaconych najemników odmówiła wielkiemu mistrzowi udziału w działaniach zaczepnych. Na stronę polską przeszedł też chwiejny jak chorągiewka biskup warmiński. Tyle że w tej wojnie także królowi polskiemu wszystko rozłazi się w rękach. Co z tego, że uchwalone zostały podatki na utrzymanie trzech tysięcy zaciężnych, skoro zbieranie ich jak zwykle ślamazarzyło. Próbował więc król znów zwołać pospolite ruszenie. Miało dotyczyć Wielkopolan, ale odmówili pójścia na wojnę bez rycerzy z Małopolski. Nic dziwnego, że szlachta i obywatele z ziem pruskich się wściekli.
"Uszczypliwsi między nimi szemrali, że przez gnuśność i niezdarność Polaków do oręża wojna pruska toczyła się opieszale i ohydnie".
Ostatecznie to jednak Polacy i Związek Pruski przystąpili do działań ofensywnych. Dunin obległ Nowe, wojska Gdańska Puck, a książę Mazowiecki, od niedawna także będący sojusznikiem Polski Działdowo. To ostatnie poddało się po kilku dniach. Puck bronił się 26 tygodni, a Nowe do początku 1465 roku. Później znów nastąpiła przerwa w działaniach zbrojnych aż do września. Tyle czasu trwała kolejna akcja zbierania podatków. Kazimierz i jego armia gotowi byli do wojny dopiero w połowie 1466 roku. Najważniejszym pytaniem było w którym kierunku uderzyć. Związek Pruski nalegał, by zaatakować nowe serce krzyżackiego państwa Królewiec. Polscy możni proponowali Chojnice. Ostatnią poważną twierdze krzyżacką na Zachodzie. Argumentowali, że jej zdobycie będzie równoznaczne z zamknięciem drogi łączącej Prusy z Rzeszą i zlikwiduje stałą groźbę łupieżczych ataków na Wielkopolskę. Klamka zapadła. Król zdecydował, że po dwunastu latach jego armia znów ruszy pod Chojnice, bowiem
"Przystało wreszcie Polakom zetrzeć z czoła hańbę poniesionej pod Chojnicami klęski".
Ostatnie w tej wojnie oblężenie rozpoczęło się 28 lipca 1466 roku. Pod twierdzę przybyła sześciotysięczna armia oblężenia.
"Pobudzeni do wściekłości i rozpaczy miotali na Polaków strzały zatrute. Od których wielu rannych umierało. Ta jednak, chociaż tak zgubna i barbarzyńska srogość, nie zachwiała stałości Polaków, którzy jakby ślepi i zapamiętali śmierć, lekceważąc, rzucali się na mordercze ciosy nieprzyjaciół pisał Długosz".
Miasto zostało otoczone wałem i okopami. Decydujący dla losów oblężenia był pożar wzniesiony za pomocą ognistych strzał.
"Na próżno oblężenie usiłowali gasić ogień. Miasto bowiem Chojnice wszystkie domy miało pokryte słomą. Spłonęła zatem czwarta część miasta z wielkimi zapasami żywności i dobytkami mieszkańców".
Ostatecznie Chojnice poddały się 28 września. Pomorze było w polskich rękach, a król
"Odebrawszy wiadomość o poddaniu się miasta Chojnic kazał po kościołach odprawiać nabożeństwa i śpiewać hymny dziękczynne".
Zwycięstwo było tym ważniejsze, że dało do ręki królowi kolejny argument w toczących się rozmowach pokojowych. Ciągłe negocjacje to obok ciągłego szukania pieniędzy, charakterystyczny rys tej wojny. Pierwsze rozmowy na temat pokoju odbyły się na samym początku zmagań. Później niemal co roku podejmowane były kolejne próby wznowienia negocjacji. Pośredni, czyli w nich król czeski, elektor brandenburski, przedstawiciele Hanzy, a także wysłannicy cesarza i papieża. Para w gwizdek. Oczekiwania były zbyt rozbieżne. Krzyżacy długo byli nieprzejednani, nie mieli zamiaru oddać ani piędzi ziemi. Do czasu. Jednak nim wybrzmi ostatni akord tej wojennej gry, warto na chwilę się zatrzymać, by przyjrzeć się starciu z zewnętrznej, międzynarodowej perspektywy. To w końcu nie była tylko gra dwustronna. Miała wpływ na dużą część europejskiej układanki. O tym Michał Bąk, historyk z Muzeum Historii Polski
"Wojna trzynastoletnia obejmowała nie tylko państwo zakonne i Polskę, ale także chociażby Danię. I tak naprawdę można mówić o bitwach, które rozgrywały się na wybrzeżu Norwegii, które były częścią wojny trzynastoletniej. Dania w końcu wojny się wycofała po kilku porażkach, właśnie głównie na morzu. Cesarz też chce wykorzystać konflikt polsko-krzyżacki dla powiększenia swojego autorytetu, więc opowiada się po stronie krzyżackiej. W związku z tym Polacy wykorzystują sytuację i kontaktują się z opozycją wobec cesarza. I znowuż jakby zmusza cesarza do odsunięcia tego poparcia dla zakonu krzyżackiego. Ciekawie jest też na południu. W 1453 roku, na rok przed rozpoczęciem wojny krzyżacko-polskiej upada Konstantynopol. Więc generalnie uwaga chrześcijańskiej Europy jest skierowana w tę stronę. Przede wszystkim uwaga papiestwa i właśnie Węgier, bo rośnie zagrożenie ze strony Turków. Więc też tak Węgrzy, jak i papiestwo przede wszystkim myślą o krucjacie na Konstantynopol. I z tego też wynika negatywna opinia większości papieży. Tu mamy trzech papieży. Tak naprawdę w międzyczasie najbardziej negatywną zresztą ma Kalisz z trzeciej opinii o Polsce i on chce wygasić konflikt krzyżacko polski właśnie żeby skierować uwagę chrześcijańskiej Europy na Południe. No, w związku z czym Kalisz po pierwsze rzuca ekskomunikę na Związek Pruski, jest interdykt, a więc zakazuje się dawania sakramentów na terenie opanowanych przez Związek Pruski. No i grozi też oczywiście rzuceniem klątwy na Polskę. Ostatecznie do tego nie dochodzi".
Rozmowy pokojowe rozpoczynają się już w trakcie oblężenia Chojnic. Pośredniczy w nich legat papieski Rudolf. Trudno. Od początku sytuacja wysłanników Zakonu staje się dramatyczna. Na wieść o upadku twierdzy posłowie wracają do wielkiego mistrza i w praktyce zalecają kapitulację.
"Wnioskują, że należy przyjąć każde warunki, jakie podobają się królowi. Dobrze wiedząc, ile im sił ubyło do wszystkiego. Po pokonaniu Chojnic, nadto bojąc się, żeby w Prusach wszystko nie upadło, bo znali nastroje ich obywateli i doprowadzonych do bardzo małej liczby ich najemników, a i ci skłaniali się do rozruchów i buntu z powodu niewypłacania im od wielu lat żołdu. Obawiali się nadto, żeby zwycięskie oddziały Polaków nie zostały w większej masie przesunięte do Prus i żeby on, mistrz i jego zakon nie uległ zniszczeniu wskutek sprzeniewierzenia się miast" pisze Długosz.
Strona polska proponuje pozostawienie zakonu na Półwyspie Sambijskim, ale bez Królewca. Zaś Krzyżacy chcą całych Prus Górnych i Dolnych. Z kolei legat podsuwa kompromis, nadal zresztą korzystny dla Krzyżaków. Chce dla nich więcej m.in. Chojnic. Strona polska propozycję odrzuca. Ostatecznie zgadza się natomiast na oddanie zakonowi Królewca. W zamian za to żąda, by Wielki Mistrz złożył hołd lenny. Nikt, może poza związkiem pruskim, nie chce już wojny. Kazimierz zezwala więc na przybycie do Torunia wielkiego mistrza. Ostatnie rokowania trwają tydzień. Wreszcie strony podpisują pokój. Praktycznie nie zdarza się, by o wydarzeniach sprzed wieków móc usłyszeć od naocznego świadka. To jeden z tych rzadkich momentów. Jan Długosz, tak, tak, ten Jan Długosz był jednym z negocjatorów pokoju.
"Po wzajemnych serdecznych powitaniach i uściskach najpierw mistrza przez króla i wzajemnie, po nakazaniu milczenia, legata apostolski ogłasza pomyślnie poczęty, zatwierdzony i zawarty we wszystkich szczegółach pokój między królem Polski Kazimierzem i jego ludźmi z jednej strony, a mistrzem Ludwigiem, Zakonem i ich ludźmi z drugiej. Najpierw w języku niemieckim, ponieważ polskiego nie znał, a potem przez usta sekretarza Wincentego Kiełbasy po polsku przedstawia po kolei wszystkie jego punkty. Kiedy obydwie strony zgodnie je zatwierdziły, najpierw król Polski Kazimierz, a potem mistrz Ludwig na klęczkach złożył przysięgę. Dzień ten spędzono w wielkiej radości i miłym uniesieniu".
Najdłuższa wojna z Zakonem właśnie się zakończyła. Do Polski po 150 latach wracało Pomorze Gdańskie, a także ziemie chełmińska i michałowska. Zwycięzcy odzyskali też Warmię i Powiśle z Żuławami. Polskie od tego czasu miały być potężne miasta Gdańsk i Toruń, ważny port Elbląg i największa twierdza oraz dotychczasowa stolica państwa krzyżackiego Malbork. Do tego wielki mistrz stawał się lennikiem króla, a zakon miał odtąd składać się w połowie z polskich rycerzy. Wielkie zwycięstwo. Na pewno mimo tego pojawiają się też głosy krytyki. Królowi zarzuca się, że nie doprowadził sprawy do końca i nie zniszczył krzyżackiego państwa. Czy to zarzuty słuszne i czy mógł tego dokonać? To kolejne i ostatnie z pytań do Michała Bąka, historyka z Muzeum Historii Polski
"Tak naprawdę nie było innego wyjścia. W gruncie rzeczy po trzynastu latach Polska, pomimo tego, że wojna zaczęła przebiegać... Przybierać coraz bardziej korzystny obrót, nie miała już zupełnie sił do dalszego prowadzenia tej wojny, więc w gruncie rzeczy pokój toruński był i tak najlepszą opcją, na jaką mogła Polska liczyć. W tym momencie nie było już ani woli, ani chęci ze strony polskiej szlachty do dalszego prowadzenia tej wojny. Związek Pruski też był już kompletnie wycieńczony finansowo. Wojna zrujnowała gospodarczo totalnie obie strony. Pokój nie był do końca korzystny, bo niestety z perspektywy czasu możemy powiedzieć, że zakon krzyżacki. W Prusach przetrwał. Przy czym warto zauważyć, że tak naprawdę ta wojna została przegrana już na początku pod Chojnicami. Możliwości odbicia Królewca i terenów przyległych już potem za bardzo nie było. No bo to byłby tak naprawdę kampania na kolejne długie lata, a na to nie było siły bez pełnego wsparcia Litwy chociażby. Więc to był pokój, który tak naprawdę musiał zostać zawarty. I tutaj nie było w gruncie rzeczy realnie innej opcji, jeżeli patrzymy na uwarunkowania epoki".
To była dziwna wojna. Wojna, o przebiegu której w znacznie większej mierze niż zwycięstwa w polu zadecydowały pieniądze. To one powodowały częsty marazm w działaniach wojennych, gdy nieopłaceni żołnierze odmawiali uczestnictwa w akcjach bojowych. To one, a właściwie ich brak, doprowadziły do największej klęski Krzyżaków, oddania Malborka, a później do wycofania się z walki najważniejszego dowódcy najemników Bernarda Szumborskiego. Bez wątpienia zakończenie wojny trzynastoletniej, nawet jeśli Kazimierz nie wykorzystał w pełni swojej przewagi, dało Polsce ogromny impuls rozwojowy. To także dzięki odzyskaniu Pomorza państwo Jagiellonów już wkrótce stanie się jednym z najpotężniejszych krajów Europy. Do dziś mówi się o złotej erze w polskiej historii. Z perspektywy czasu jesteśmy w stanie dostrzec, że na północno zachodnich rubieżach pozostawiono wtedy zalążek przyszłej burzy, ale tego nikt z ówczesnych nie mógł przewidzieć. I to wszystko w tym odcinku podcastu Prześwietlenie. Dziękuję za wspólną podróż w czasy, gdy Polska stanęła u bram wielkości. Ja się nazywam Łukasz Starowieyski i do usłyszenia mam nadzieję w kolejnych odcinkach podcastu. 1000 lat Prześwietlenie Podcast Muzeum Historii Polski o najważniejszych wydarzeniach w historii Polski. Podcastów.
1000 lat. Prześwietlenie. Wysłuchasz na YouTube, Spotify, Google Podcast, Audiotece, a także na innych platformach podcastowych. Chcesz być na bieżąco? Subskrybuj kanał Muzeum Historii Polski.
Dane o obiekcie
-
Nazwa / Tytuł
Jak zdobyliśmy Gdańsk. Wojna trzynastoletnia -
Twórca / Wytwórnia
Muzeum Historii Polski (producent) -
Rodzaj
-
Kategoria
-
Zakres chronologiczny
-
Data wykonania
03/04/2025 -
Czas trwania
1h 7min 15sek -
Osoby występujące
-
Miejsce
-
Numer inwentarzowy
MHP-05-17418 -
Klasyfikacja praw autorskich
-
Permalink
Opis