Elżbieta Maleszewska-Orlowski
Ujazdowska, Lidia (prowadzący/a rozmowę); Różański, Maciej (operator kamery); Maleszewska-Orlowski, Elżbieta (świadek historii);
10/12/2018
Klasyfikacja praw autorskich
Minutnik
-
Przedstawienie się świadka - Korzenie rodzinne
-
Wykształcenie
-
Praca jako redaktor w Komitecie Badania Opinii Publicznej
-
Juwenalia krakowskie - w tym czasie zostaje zamordowany Stanisław Pyjas
-
Wyjazd do Londynu - powrót do Warszawy po kilku miesiącach, rozpoczęcie pracy w zakładach przemysłu skórzanego "Syrena"
-
Pracownicy Zakładu "Syrena" brali udział w strajku okupacyjnym. Zostaje założona Komisja Niezależnego Związku Zawodowego "Solidarność", którego przewodniczącą była pani Elżbieta .
-
Pani Elżbieta określa się jako reformistkę - uważa, że najlepszą metodą na zmiany jest metoda małych kroków
-
Azyl polityczny w Austrii - rodzina, życie codzienne
-
Przeprowadzka do Wiednia pani Elżbieta zapisuje się na studia wieczorowe. Otrzymanie obywatelstwa austriackiego.
-
Wspomnienie o rodzicach i bracie. Pasja do sportu - sędziowanie crossów samochodowych w Austrii
-
Wspomaganie Polaków przybywających do Austrii
-
Wychowanie w Polsce przed wyjazdem do Austrii - wspomnienie o ojcu
-
Szkoła - kontrola przedmiotów humanistycznych, szczególnie historii
-
Ojciec pani Elżbiety spisywał pamiętniki (geneza rodziny, pamięć o znajomych)
-
Atmosfera w trakcie juwenaliów po śmierci Pyjasa
-
Wspomnienie o innych członkach rodziny
-
Wspomnienie o matce
-
Przesłanie pani Elżbiety
-
Bycie Polką w Europie - wspomnienie o córce
-
Wspomnienie o Kresach
Transkrypcja
Jest 19 maja 2016 roku. Jesteśmy w siedzibie Muzeum Historii Polski w Warszawie. Nazywam się Lidia Ujazdowska, towarzyszy mi Maciej Różański. Naszym gościem, rozmówcą, świadkiem historii jest pani Elżbieta Maleszewska-Ostrowski. Pani Elżbieto, bardzo proszę opowiedzieć nam o swoim życiu.
Temat rzeka, można powiedzieć. Mam sześćdziesiąt pięć lat. Urodziłam się w Pruszkowie pod Warszawą, mieszkając na początku, pierwsze osiem lat, w Podkowie Leśnej z rodzicami. Mamą Marią Kwaśniewską-Maleszewską. Pozwolę sobie przedstawić, olimpijką, medalistką brązową w rzucie oszczepem w słynne, na słynnych Igrzyskach Olimpijskich w 1936 roku w Berlinie. Ojciec natomiast był z zawodu koszykarzem, trenerem koszykówki. Urodzony w roku 1921 w Wilnie. Był synem ostatniego prezydenta, polskiego, miasta Wilna, wywiezionego 24 września 1939 roku przez NKWD [Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych ZSRR - przyp. P.M.] i zamordowanego w jednym z obozów pod archangielskiem w roku 1941. Wyobrazić sobie można, że w tej sytuacji wyrastałam. Staram się to kontynuować także w stosunku do mojej własnej córki w zasadach patriotyzmu i głębokich tradycjach polskości, jak również katolicyzmu. Ukończyłam szkołę podstawową. Później uczyłam się w Liceum Ogólnokształcącym imienia Mikołaja Reja w Warszawie, gdzie w roku 1969 zdałam maturę i w tymże roku dostałam się na studia na wydział nauk społecznych na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie studiowałam socjologię. Po zakończeniu studiów udało mi się otrzymać pracę w Radiokomitecie [Komitet do spraw Radia i Telewizji „Polskie Radio i Telewizja” - przyp. P.M.] w Ośrodku Badania Opinii Publicznej, gdzie pracowałam do roku 1977. I jako redaktor wspomagający badania opinii publicznej, czyli konstrukcja samych kwestionariusz, jak również szkolenia ankieterów terenowych, których mieliśmy jako honorowych współpracowników. Niestety w jednym z moich regionów był Kraków, dokąd z moją grupą współpracowników, kolegów, wyjechałam na szkolenie ankieterów społecznych w momencie gdy odbywały się Juwenalia Studenckie. A w tym czasie niestety został zamordowany student Stanisław Pyjas. Juwenalia odbywały się w bardzo, bardzo tragicznej atmosferze. Studenci stali co mniej więcej 200 metrów przy zaimprowizowanych pomnikach ze światełkami nagrobkowymi, z opaskami na rękach, protestując przeciwko ówczesnej władzy, zamordowaniu swojego kolegi. Po przyjeździe do Warszawy otrzymaliśmy, nie tylko ostrzeżenie, ale prawie natychmiastowe wymówienie współpracy z tytułu rzekomego spotkania z przedstawicielami KOR’u [Komitet Obrony Robotników - przyp. P.M.], którzy przypadkiem, podobno, znaleźli się w tym samym pociągu pan [Jacek - przyp. P.M.] Kuroń, pan [Adam - przyp. P.M.] Michnik, co my. [5:00] Przez jakiś okres nie mogłam znaleźć w ogóle pracy, w związku z tym pomyślałam, że warto by było uzupełnić swoją wiedzę dalej, w świecie, mianowicie w Anglii, podszkolić język, jako język wiodący w socjologii. Wystąpiłam o paszport, otrzymałam odmowę z tytułów społeczno-politycznych. Następnie, w wyniku pewnych interwencji, że tak powiem, paszport został mi wydany. Wyjechałam do Londynu. Po kilkumiesięcznym pobycie wróciłam z powrotem do Warszawy, gdzie znalazłam pracę w Zakładach Przemysłu Skórzanego “Syrena” jako samodzielny specjalista socjolog.
Który to był rok?
To był rok 1979. Oczywiście cały czas, kierując się zasadą demokracji, walki o naszą równość intelektualną, równość poglądów i ta dalej, dałam się porwać ruchowi “Solidarności”, który jeszcze nie istniał jako ruch, ale jako zalążek. Cały mój zespół, cała “Syrena”, czyli zakład który tak się nazywał, na ulicy Okopowej, uczestniczył w strajku okupacyjnym. Założyliśmy komisję, tak zwaną założycielską, niezależnego związku zawodowego “Solidarność”, w którym zostałam przewodniczącą. Były to dla mnie piękne czasy, czasy przepięknej przygody w której należało także pokazać hart ducha, wykazać hart ducha. Muszę powiedzieć, że Zakład, jeśli chodzi o społeczną strukturę, był zakładem dość skomplikowanym, ponieważ objął patronatem więzienie, jedno z najcięższych więzień wówczas w Polsce, w Strzelcach Opolskich, gdzie były szkoły przysposobienia zawodowego, jak również technikum obuwnicze. W związku z tym przyjmowałam do pracy ludzi, którzy niejednokrotnie mieli za sobą wyroki powyżej dziesięciu lat, dając im szansę, przez formę resocjalizacji, mianowicie przystąpienie do związku, danie funkcji w czasie strajków, w czasie pracy i tak dalej. Z wyjątkiem jednego przypadku muszę powiedzieć, że funkcjonowało to niesamowicie. W roku 1981… A, muszę tutaj jeszcze jedno wspomnieć, że natury właściwie nie byłam rewolucjonistką, ale reformistką. Uważałam, wówczas, jako młoda osoba, że nie da się jednorazowo zlikwidować obecnego systemu, zwłaszcza, że nie mieliśmy dokładnych wyobrażeń i planów. Mieliśmy może wzory, ale nie mieliśmy przygotowania. Wydawało mi się, że należy postępować krokami pewnej reformy. Zacząć od spraw cenzury w prasie, w literaturze i tak dalej, poprzez media. Następnie zająć się dalszą sprawą, powiedzmy sprawą związaną z wolnym rynkiem pracy, z wolnym rynkiem ogólnie i tak dalej. Otrzymałam paszport chcąc odwiedzić rodzinę w Szwajcarii, mam tam kuzynów. Wyjechałam. Wracając przez Austrię, w której poprzednio trenerem, w latach ‘70, reprezentacji koszykówki był mój ojciec, chciałam zwiedzić Wiedeń. Skontaktowałam się z rodzicami, którzy przekonali mnie, że jednak należy [10:00] spróbować swojej szansy na zachodzie, znając chociaż język angielski, popróbować. Byłam wówczas sama, niezależna. W związku z tym poprosiłam o azyl polityczny, który, w bardzo szybkim czasie, został mi przyznany, nie mając dalszych zamiarów emigracyjnych, na przykład za ocean, czyli Ameryka, powiedzmy Australia, Południowa Afryka czy Kanada. To były wówczas takie tendencje. W tym okresie poznałam mojego małżonka, zaszłam w ciążę i to była, w zasadzie, decyzja podstawowa dlaczego zostałam w Austrii na stałe. Małżeństwo niestety nie zdało egzaminu. Rozpoczęłam pracę zawodową, legalną, ciężką, robotniczą, bez specjalnych znajomości języka niemieckiego, w momencie, gdy córka moja miała półtora roku. W związku z tym dziecko oddałam do żłobka w Grazu. Był to tragiczny okres dla mnie, jako dla matki dlatego, że córka zaczęła uczyć się języka niemieckiego, nie języka swojej własnej matki, języka czułości powiedzmy, języka miłości i tak dalej. Nie mniej jednak, zawsze twierdziłam do, w stosunku do Austriaków, że ja uczę się mowy dziecka, a nie dziecko mowy mojej, na razie. Mieszkałam na początku w południowej Styrii, gdzie spotkałam wspaniałych ludzi, którzy wyciągali do mnie rękę. Bardzo mi pomogli w kwestii integracji na tamtejszym terenie. Jednocześnie, ponieważ dojeżdżałam prawie 50 kilometrów do pracy, do Grazu, i z powrotem z malutkim dzieckiem, widziałam jedynie szansę mojego przyszłego bytu w większym mieście, mianowicie w Wiedniu. Otrzymałam mieszkanie od Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Wówczas jako azylantka przeprowadziłam się do Wiednia i wiedziałam, że w tym momencie dam sobie radę na pewno.
Który to był rok?
To był rok 1985. Zapisałam się natychmiast na wieczorowe studia tłumaczy. Przy czym była to możliwa sytuacja bez nostryfikacji, wówczas, matury, która powinna być znostryfikowana z uwagi na brak języka niemieckiego, jako podstawy maturalnej w Austrii. Nie mniej jednak uczyłam się języka pracując, mając dziecko, już po rozwodzie oczywiście, w przedszkolu parafialnym, z którym do dzisiaj utrzymuję kontakty, w sensie drobnego sponsoringu. W roku 1986 dostałam, otrzymałam wraz z córką obywatelstwo austriackie, przy czym powiedziano mi, że nie jestem zobowiązana do rezygnacji z obywatelstwa polskiego, czego nie uczyniłam do dziś. I nie widzę powodu, żeby to uczynić. Dalsze losy potoczyły się bardzo gładko, ale tylko i wyłącznie dzięki pomocy ludziom, którzy przede wszystkim widzieli w nas, w córce i w matce, osoby, albo jednostki, które koniecznie chcą wejść w pewien grunt, mimo, że zachowują swoją tożsamość narodową. W tym momencie muszę podkreślić rolę ogromną mojej własnej mamy, która w każdej sekundzie była do mojej dyspozycji, przyjeżdżając na każde zawołanie, opiekując się dzieckiem w czasie moich egzaminów, w czasie moich podróży służbowych wówczas. Także wielki ukłon do tej pory dlatego, że uczyła córkę języka polskiego zabierając ją regularnie na miesiąc nad polskie morze, uczyła ją polskiej historii. Także byłam szczęśliwa, że [15:00] tego rodzaju pomoc znalazłam w osobie mojej mamy. Ojciec mój zmarł bardzo wcześnie. Udało się rodzicom przyjechać w 1983 roku do Austrii na chrzest mojej córki. Tato trzymał moją córkę do chrztu. Nazywa się, [śmiech - przyp. P.M.] między wierszami mówiąc, Maria Wiktoria. Maria ze względu na moją mamę. Wiktoria ze względu na dziadka, ojca mojego ojca, właśnie ostatniego prezydenta miasta Wilna, Wiktora Maleszewskiego. Czyli wszystko jest pogodzone, międzynarodowe dwa imiona przetłumaczalne, w każdym języku zrozumiałe, także jestem z tego zadowolona wyboru, jak również rodzice byli z tego dumni po prostu. Ojciec zmarł dwa tygodnie po powrocie do Warszawy. Powiedział na koniec, “Czuję się szczęśliwy”, odprowadzałam, odwoziłam na dworzec wiedeński i powiedział, “Mam nadzieję, że wytrwasz w zasadach, które tobie razem z mamą przekazaliśmy”. Mam brata, który żyje w Warszawie, o dwa lata starszego. Jest w tej chwili na emeryturze, pracował czterdzieści dwa lata jako technik ogrodnik w Królewskich Łazienkach. Interesuje się do tej pory sportem, tak samo zresztą jak i ja. Do dzisiaj sędziuję crossy samochodowe w Austrii, co jest moim ogromnym, że tak powiem, hobby. Muszę powiedzieć, jestem w tej chwili osobą samotną, jak gdyby owdowiałą, żyjącą poprzednio w partnerstwie, małżeństwie. Działam od lat, od lat dwudziestu w austriackiej partii chrześcijańsko-demokratycznej, starając się, przede wszystkim, promować Polskę w różnych organizacjach kulturalnych, starając się integrować Polaków, polonię. I poprzez działania, że tak powiem, na niwie społeczno-organizacyjnej, wspomóc Polaków przybywających do Austrii, mających ewentualnie jakiekolwiek problemy z poruszaniem się w świecie, że tak powiem, przepisów prawnych, które są troszeczkę różne od naszych polskich.
Świetnie. Bardzo ciekawe to wszystko co pani mówi.
Ja o faktach tylko.
Tak. Ja wrócę…
[śmiech - przyp. P.M.] Ja siebie nie chcę widzieć. Ja mam dwie taśmy z Warszawy. Mama to zobaczyła, mówi, “Słuchaj”, a to było Forum Polonii tak zwane. Ja przyjechałam do domu, tam mnie odwieźli z tą maską potworną, ja jeszcze nie noszę makijaży żadnych. I mówi, “Dziecko kochane, jak padłam na różaniec papieża i na wołodzi (czyli ojca portrecik)”, mówi, “Dziecko, nie ogłupiłaś nas, rodziny, wszystko dobrze”. Ale mówi, “Jak ty wyglądasz! Majtasz głową, rękoma na prawo, na lewo!”. Ja jak zobaczyłam, oni mi przysłali potem do Wiednia te taśmy, “Boże mój kochany”, mówię, “Chryste panie, czy to ja jestem? To niemożliwe”.
No tak, tak.
Pokaże mi pan kawałek tego?
Zaraz pokażemy.
[śmiech i niezrozumiałe kilka słów - przyp. P.M.]
Prosze nam jeszcze powiedzieć, ja będę teraz trochę drążyła panią, jakby, pytaniami. Proszę powiedzieć, czy wychowywana była pani tu w Polsce zanim, jakby, opuściła pani Polskę? No jakby, uczono pani historii, tego jak wybitną postacią był dziadek. Czy medale i praca pani ojca potem jako trenera, wcześniej sportowca, była też traktowana w kategoriach obowiązków wobec państwa, że dla Polski, dla ojczyzny można coś zrobić. Czy w ogóle się w jakimś tym pojawiało u państwa w domu?
Muszę stwierdzić, że oczywiście kwestia patriotyzmu [20:00] stała na pierwszym miejscu w naszym wychowaniu. Przede wszystkim, ojciec był postacią, w pewnym sensie, dramatyczną. Bowiem należy sobie wyobrazić, że młody człowiek osiemnastoletni, który zakończył pozytywnie gimnazjum, zrobił maturę, dostał się na Uniwersytet Stefana Batorego na prawo, jest synem prezydenta, muszę powiedzieć, nierozpuszczonym absolutnie dlatego, że ojciec wspominał o postawie dziadka, mocno demokratycznej. Ojciec przyjaźnił się do końca życia z panem [Andrzejem - przyp. P.M.] Rybickim, późniejszym lotnikiem, który był synem węglarza, człowieka, pana, który rozwoził węgiel wozem konnym. Także rodzina była absolutnie nastawiona na równość, demokrację i umiłowanie człowieka, jak to zawsze ojciec nam mówił. Natomiast, ciężki był okres niesłychanie, częściowo mogę sobie przypomnieć sama, ojciec pracował, myśmy mieszkali w Podkowie Leśnej, pracował jako trener w Warszawie. Dojeżdżał kolejką, obecną WKD [Warszawska Kolej Dojazdowa - przyp. P.M.], przedtem EKD [Elektryczne Koleje Dojazdowe - przyp. P.M.], tak to się nazywało. Musiał się codziennie meldować na posterunku milicji obywatelskiej w Podkowie Leśnej o godzinie 10 wieczorem. Po prostu jego wojenne przeżycia, był partyzantem w Puszczy Rudnickiej w Armii Krajowej przeciwko okupantowi sowieckiemu, potem litewskiemu, potem niemieckiemu. Dlatego, powiadam, można sobie wyobrazić, że człowiek osiemnastoletni raci raptem grunt pod nogami, traci ojca, który zostaje wywieziony wraz z intelektualistami wileńskimi, tak zwanymi Czarnymi Wronami, nie wiadomo dokąd, nie wiadomo w jakim kierunku. Ginie i raptem zostaje ojciec z babcią, która była, z matką, która była harcmistrzynią chorągwi wileńskiej. Zostaje sam. Bez środków utrzymania. Rozpoczyna pracę jako monter liczników elektrycznych po prostu. Oczywiście to do końca życia, jak również dzieje partyzantki, 6 Brygada Wileńska, miało wpływ na pozycję ojca, jeśli chodzi o stosunek do polityki, do świata, do systemu. Ojciec był osobą niezwykłego temperamentu, dlatego po wojnie, jako repatriant młody, wybrał sport, chociaż posiadał jeden z pierwszych indeksów na Uniwersytecie imienia Mikołaja Kopernika, gdzie zapisał się w roku 1945 na wydział nauk społecznych. Zrezygnował po jednym semestrze, stwierdzając, że przyszłość w sporcie, był sportowcem już przed wojną. W związku z tym skierował się w stronę koszykówki, którą, właściwie, wybrał jako swoją dziedzinę wiodącą. Grał w zespole reprezentacyjnym. Był potem trenerem w Narodowym, trenerem Polonii, Legii. Później właśnie te półtora roku, to półtora roku w Austrii. Zatem sport był dla ojca, jak również dla mamy, dziedziną najbardziej neutralną, zawodową, gdzie przy swoich talentach mogli utrzymać rodzinę, nie angażując się specjalnie w sprawy polityczne, które były, jak wiadomo, w okresie stalinizmu, a później także i w okresie pierwotnego socjalizmu, bym to tak nazwała, [25:00] wiązały się kariera głównie z przynależnością do komórki jakiejś partyjnej. Oczywiście myśmy byli kształtowani, szczególnie ja, która byłam od dziecka bardzo ciekawa, jeśli chodzi o historię. Liceum imienia Reja miało tradycję przedwojenne kompletów tajnych, tak samo była część, za moich czasów, nauczycieli, które te tajne komplety prowadzili. Nie mniej jednak cała atmosfera charakteryzowała się mocną kontrolą. Szczególnie w dziedzinie przedmiotów humanistycznych, tak jak historia przede wszystkim. Byliśmy pod kontrolą, zarzucano nam niejednokrotnie, szczególnie, kolegom z rodzin kresowych, byli tacy akurat, zadawanie niestosownych pytań. Przypominam sobie, tuż przed maturą, pytanie jednego z kolegów na temat zbrodni katyńskiej skończyło się zaproszeniem na dywanik, przez pana dyrektora, wszystkich rodziców, prawda. W tym znak zapytania, powiem teraz dla dowcipu, uczyniony, nie wiem w jakiej sytuacji, przez mojego ojca na fotografii Lenina w książce historycznej skończył się przepotworną awanturą i prawie wilczym listem dla mnie, tuż przed maturą. Oczywiście tłumaczenia i dlaczego jest, z jakiej racji i tak dalej. My w szkole oczywiście byliśmy wierni naszym ideałom. Chociaż niekoniecznie dojrzali dlatego, że w okresie rewolucji kulturalnej [Wielka Proletariacka Rewolucja Kulturalna, 1966 - przyp. P.M.], tak zwanej, w chinach, ktoś wykombinował znaczki Mao Tse-tunga i, my nie wiedząc o co chodzi specjalnie z protestu, nosiliśmy te znaczki w klapach, na fartuchach, co oczywiście skończyło się też karczemną awanturą. Jeśli chodzi o samą szkołę, rok [19]68 przeżyliśmy bardzo blisko Krakowskiego Przedmieścia. Mówię tu o tak zwanych, w cudzysłowiu, bardzo, bardzo brzydkie wyrażenie, “wypadkach marcowych” [Marzec ‘68, kryzys polityczny zapoczątkowany demonstracjami studenckimi - przyp. P.M.] studenckich, gdzie trzymano nas do późnych godzin wieczornych, aby młodzież przypadkiem nie wyszła na ulicę, nie skierowała się. Oczywiście zrobiliśmy to natychmiast po uwolnieniu nas. Krzyczeliśmy, nie wiedząc za bardzo o co chodzi, pod gabinetem dyrektora, “My chcemy Dziady”. Także to było, właśnie, konsekwencja tego wychowania rodzinnego, ciekawość historii, oczywiście równolegle, dom przekazywał, zwłaszcza mój, przekazywał całą prawdę historyczną. Wiadomo tylko było, że nie można tego oficjalnie, że tak powiem, głosić. Nie mniej jednak, w momencie w którym skończyłam studia, ojciec mówi, przeszedł na rentę z tytułu choroby rakowej. I zainteresował się niezwykle swoimi własnymi dziejami, pisząc pamiętniki z pierwszych lat, znaczy z okresu przedwojennego z Wilna. Pamiętniki znajdują się w tej chwili w rękach wilnian, zostały częściowo przedrukowane w Kurierze Wileńskim. Zaczął interesować się genezą rodziny, herbarzem polskim i tak dalej. A przede wszystkim, w wyniku pewnej odwilży za czasów gierkowskich, upamiętnianiem swoich kolegów 6 Brygady Wileńskiej, której tablica, odsłonięta w latach ‘70 (byłam przy tym, wiem, widziałam), znajduje się w Akademickim Kościele świętej Anny. Była otwarta przy udziale masy partyzantów wileńskich z całej Polski wówczas i równej masy milicjantów obywatelskich wówczas. Także to przeżyliśmy. Jednocześnie ojciec zadbał o to, żeby upamiętnione zostało nazwisko [30:00] dziadka Maleszewskiego, prezydenta. Tablica dotycząca jego imienia znajduje się w krużgankach kościoła świętego Antoniego na ulicy Senatorskiej. Została odsłonięta w roku, za pozwoleniem oczywiście wszelkich możliwych biurokratycznych władz, odsłonięta w roku 1979, też przy udziale tych, którzy pozostali przy życiu którzy prezydenta pamiętali, repatriantów, jak również przy okazji także milicji obywatelskiej przed kościołem, nie w ramach kościoła.
Takie wydarzenia nie mogły się odbywać, jakby, poza kontrolą władzy i tajniaków też nie brakowało.
No nie.
Świetnie. A proszę powiedzieć jeszcze, co pani sobie wtedy pomyślała kiedy w Krakowie dotarliście i były znicze zapalone, tak, na ulicach, czy trzymane przez studentów, tak.
Zapalone. Tak jakby to były, no powiedzmy, tablice powstańcze nasze, prawda, powstanie warszawskie, albo te tablice, które upamiętniają miejsca rozstrzelania Polaków. Było zdjęcie Pyjasa, studenta. Natomiast na dole były wiązanki kwiatów i znicze nagrobkowe. Z opaskami biało-czerwonymi, z kirem żałobnym stali studenci, koledzy. Nikt nie interweniował. Na rynku krakowskim odbywały się Juwenalia Socjalistycznego Związku Studentów Polskich. Natomiast to co się działo, w sensie właśnie uświęcenia, czy zademonstrowania żalu i protestu po śmierci kolegi studenta było organizowane głównie przez Związek Studentów Polskich niezależny, jak również przez częściowo KOR, który przyjechał z Warszawy z ulotkami, wydrukowanymi jeszcze, przypominam sobie, pachnącymi denaturatem, wydrukowanymi na ręcznych powielaczach. Atmosfera była tragiczna, muszę powiedzieć dlatego, że z jednej strony niesłychana zabawa, niczym nie skrępowana, z ogromną ilością piwa, wódki i tak dalej, jak to zwykle… studenckich, tak zwanych, balangach. Natomiast z drugiej strony powaga sytuacji i naprawdę wielki, wielki smutek. Byliśmy, w ramach właśnie naszego wieczoru wolnego, w Piwnicy Pod Baranami, gdzie występował świętej pamięci pan [Piotr - przyp. P.M.] Skrzynecki. Krążyła butelka wódki po sali, pamiętam jak dziś, wszyscy pili z tak zwanego gwinta. Ale nie było satyry, była powaga na sali. No tyle o tym.
Dobrze. O czym chciałaby pani jeszcze powiedzieć?
[Maciej Różański] Ja mam pytanko, jeżeli mogę.
Dobrze.
Ja mówię, że to jest temat rzeka. Rzeka. To całe wychowanie, ta cała forma tego prześladowania i tak dalej. Ja nie wiem, ja chyba na ten temat nic nie napiszę, bo mi się nie chcę [śmiech - przyp. P.M.], za leniwa jestem. Ale temat jest rzeka, naprawdę. Bo to są oryginalne rzeczy, to na przykład gdybym powiedziała, że mam tam, znaczy babci mojej, Wandy z Falkowskich Maleszewskiej, brat był dyrektorem szpitala Jana Bożego powstańczego. Nie zginął w Powstaniu dlatego, że tam spuszczono bombę, prawda zbombardowano, tylko i wyłącznie dlatego, że poszedł sam ratować biednych powstańców w kanałach na Starym Mieście. Że siostra właśnie, Zofia Falkowska, [35:00] nie Zofia tylko Jadwiga Falkowska pseudonim “Jaga”, była harcmistrzynią Chorągwi Wileńskiej i zginęła w Powstaniu Warszawskich, szefowa Szarych Szeregów, 5 sierpnia 1944 roku. Gdzie ma grób w Alei Zasłużonych na Powązkach. No co więcej mówić, no o każdym tu można coś powiedzieć. A jeszcze jak zobaczyłam, ja te groby odwiedzam regularnie, jak zobaczyłam, że mój dyrektor Kania, który mnie wywalił bezczelnie z tego ośrodka za te KOR’y i tak dalej, że zmarł w [19]92 roku i jest pochowany parę grobów wcześniej niż moja cioteczna babcia, to się za głowę chwyciłam. W [19]92 roku, grób honorowy. A był mężem tej [Aleksandry - przyp. P.M.] Jasińskiej, która była córką [Bolesława - przyp. P.M.] Bieruta i wykładała filozofię marksistowską i ja wyjątkowo nie wiem dlaczego, się tego specjalnie nie uczyłam, dostałam 4 z plusem u niej. I teraz jest, że tak powiem, mieszka z tym [Zygmuntem - przy. P.M.] Baumanem socjologiem, gdzieś tam w Stanach Zjednoczonych, ona właśnie, pani Jasińska-Kania. Także to są, to są tematy ogromne, prawda. Także ja bym zakończyła na tym. Nie wiem, możemy o mamie jeszcze coś powiedzieć.
Bardzo proszę. No to proszę. Proszę powiedzieć o mamie.
Ale co mam powiedzieć?
Jaka była…
Że Hitler wręczał ten Goebbelsa [niezrozumiałe - przyp. P.M.] i Hitler powiedział, “Gratuluję małej Polce”, a ona mu po niemiecku powiedziała, że, “Nie jestem mniejsza od pana”. Przecież to są słynne sprawy, to jest w internecie wszystko.
To powiedziała pani mama?
No.
[niezrozumiałe - przyp. P.M.]
Jedna jedyna dziewczyna. Wszyscy stali z ręką podniesioną na stadionie, a ona biedaczka w dresach tak opuszczone ręce. Ja dlatego tego Muzeum Sportu, tak z nimi jestem bardzo blisko i z tymi wszystkimi tam, to im poddawałam różne tam trofea, nie trofea.
W którym roku? To było wtedy kiedy Olimpiada była przed wojną, tak? W Berlinie jeszcze?
No [19]36 rok właśnie. Ale to już nie tego… Będzie za dużo, to powiedzą…
Dobrze, to niech pani powie jeszcze…
To lektykę złotą mi zrobią jeszcze. [śmiech - przyp. P.M.]
...jedno zdanie, które byłoby ważne dla tych, którzy do nas kiedyś przyjdą na wystawę, będą szperać w archiwach historii [niezrozumiałe - przyp. P.M.]. Zdanie, przesłanie pani dla kolejnych pokoleń.
Pomyślę zaraz. Coś, jakąś maksymę może od kogoś.
Po prostu to co pani się wydaje ważne w życiu, najważniejsze. Pięknie pani o córce opowiada, czyli właśnie [niezrozumiałe - przyp. P.M.]...
To jest bardzo skomplikowane.
Tak… Niczego nie sugeruję, choć sugeruję. [śmiech - przyp. P.M.]
Nie, ja bym powiedziała tak, że przede wszystkim wierność tradycji i kontynuacja. Oczywiście z otwarciem na nowoczesność. No to jest niemożliwe, żeby nie być otwartym na nowoczesność, bo wiadomo, że trzeba przyszłość tworzyć, kształtować, ale zachować kontynuację. Nie przerywać jej. Tak samo jak w naszym narodzie kontynuacja niestety była przerywana wielokrotnie, ale ponieważ tradycje w wielu, wielu środowiskach, tak samo polonijnych na świecie, zostały zachowane i kontynuowane podstawowe wartości, Polska przetrwała. Polonia przetrwała i przetrwa w wielu, wielu pokoleniach. Tak samo na pewno, jeżeli będziemy te wartości szanować podstawowe, w których nas wychowano, nie zważając na okoliczności, bo nie zawsze wygrywa się w życiu, nie zawsze można spełnić swoje marzenia, swoje cele, ale ważne jest, żeby żyć w zgodzie z sumieniem, w zgodzie z tym co nam rodzina przekazała, co nam ojczyzna dała. Co my możemy tej ojczyźnie zwrócić.
Jak się pani czuje… Pięknie dziękuję. A jak się pani czuje jako Polka w Europie? [40:00]
Wspaniale. No moje dziecko mówi tak, miała osiem lat, wracamy ze szkoły, ślimaczek straszny, temperament po mojej mamie chyba i… no bez zębów, więc tik takami pluła tak na prawo i na lewo. Stoimy na przystanku, jeden kawałeczek tramwajem i moje dziecko po Polsku mówi, “Mama, patrz jak wielka gruba baba”. A pani się pochyla, “Ty mała, uważaj, bo ja po polsku może też rozumiem”. A moje dziecko, “Mama! Uciekamy! Uciekamy!”. I w nogi z tym plecaczkiem i ja mówię, “Ślimak! Zatrzymaj się. Nie ma sprawy. Przepraszam panią serdecznie”. Rzeczywiście, wysoka kobieta, z metr osiemdziesiąt parę, tęga. Moje dziecko mi powiedziało, “Mama, to jest nasza tajemnicza mowa”, no ja mówię, “Widzisz, masz naszą tajemniczą mowę, polski język”, mówię, “Każdy tutaj, co tego, na każdym rogu możesz spotkać. Nie ma tajemniczej rozmowy”. Także… Ale moja córka jest często pytana, ja nie, bo wszyscy wiedzą, oczywiście ja akcent mam, bardzo nad nim pracowałam, ale on jest nie do zgubienia. Natomiast moja córka mówi perfekt czterema dialektami austriackimi, które są bardzo, bardzo różne, plus czystym niemieckim, polskim. Jeżeli jest w Polsce, albo przyjeżdża do Polski zawodowo, tak samo do Warszawy, do Poznania i do Wrocławia. Dlatego, że ona jest architektem wnętrz w tym COS [Collection of Style - przyp. P.M.], to jest, H&M, rozsiane po całym świecie prawda, ale ma, ze względu na znajomość języka, tę Europę środkowo-wschodnią pod swoją pieczą. I mówi zresztą, “Słuchaj, Polska ulica to jest ubrana, nie to dziadostwo co u nas w Wiedniu”. I mówią jej, że ona ma wypielęgnowany język polski i to się wiąże z tym, że prawdopodobnie uczyła się go od mojej mamy i ode mnie, głównie, a nie gdzieś tam po podwórkach, czy po czymś tam. No oczywiście też miała takie przypadki, że kiedyś w [niezrozumiałe - przyp. P.M.], tam jest taki ośrodek sportowy, mama ją zawsze tam brała, ja na doskok na pięć dni. I raptem dziecko przychodzi zapłakane kompletnie, gdzie z jedenaście lat miała i mówię, “Co się stało?”, zawsze optymistka taka, nigdy nie płakała przy upadku. “No bo zapytał mnie taki chłopak skąd ja jestem. No to z Austrii. A, to tam gdzie ten Hitler”, a tu grochy takie poleciały. [śmiech - przyp. P.M.] Mówię, “Ty nie przejmuj się, no był, no trudno”. Nie tego, mówi, że matka Polka i koniec, tylko tam mieszkamy. Także tutaj… A z drugiej strony, to sobie doskonale przypominam, bo musiałam interweniować w gimnazjum na lekcji historii, gdy też przyszła z miną ponurą jak nie wiem do domu. Ja mówię, “Co się stało? Jakaś tam ocena nie taka?”, “Nie, bo profesor Dubywski”, tak się nazywał, to z tych sudeckich Niemców, którzy tam Dekretem Beneša zostali wygnani z Czechosłowacji dawnej. Nie lubił chyba Polaków, nie lubił nikogo. I II wojnę światową opisywał, Westerplatte i obronę i mówi tak, “No bo tu pancerne wozy nasze, to znaczy niemieckie, tutaj niemieckiej armii. A ci Polacy to co? Z konikami, jak ich z armat i z tych luf dali to tylko mięso zostało”. Ona, tak samo jak ja, Greenpeace, miłośniczka zwierząt, konno jeździła prawda i tak dalej. I mówi, “Jakie mama, co on powiedział, że to polskie koniki, że mięso zostaje”, ja mówię, “Słuchaj, poczekaj, matkę masz, weźmie wolne w pracy i idzie”. Poszłam, proszę mi wierzyć, nie pytał do matury facet, tak mu dałam do wiwatu. Ja mówię, “Co mi pan tutaj dziecko, dziecko o koniach, o mięsie jakimś”, i tak dalej. Ja mówię, “Jak tu taką historię wy wykładacie tutaj w ten sposób? Nie chcecie się przyznać co było? [45:00] Przecież przegraliście tę wojnę”. No więc, no więc… Ja wiedziałam, że tu trzeba się postawić.
Udało się. Maćku miałeś pytanie do pani.
[Maciej Różański] Tak, ja mam pytanie czy przy okazji, przy pani wychowaniu, czy było takie nostalgiczne wspomnienie o Kresach? Bo to jest dosyć częste u ludzi którzy z Wilna, czy z Lwowa potem zostali przeniesieni do Polski. I tam takie wspomnienia o tych utraconych ziemiach było zawsze jakoś obecne. Czy u pani też to było?
Było obecne zawsze, zawsze było obecne. Zwłaszcza, że mój dom był otwarty dla wilnian, dla kolegów mojego ojca. Ciekawa sprawa, że ojciec zawsze z kolegami rozmawiał po wileńsku, mówiąc z nami czystym językiem polskim. Także to było bardzo charakterystyczne. No, ja oczywiście byłam osobą, w momencie już, gdy osiągnęłam pewien stopień dojrzałości, osobą zaufania dla ojca, który bardzo często wspominał, bardzo często wzruszał się. Nie znosił pytania tylko, czy, czy… Pamiętam, jako młoda dziewczyna zapytałam ojca ilu ludzi ma na sumieniu, czyli zabił. Nie chciał tego, na to pytanie odpowiedzieć. Powiedział, że była wojna, były straty z obydwu stron, jest to jedna z największych tragedii ludzkości, że człowiek przeciwko człowiekowi podnosi broń. Ale Kresy zawsze nam towarzyszyły, zawsze towarzyszyły portrety na ścianach, zawsze towarzyszyły spotkania wileńskie, zawsze towarzyszyła muzyka. I nawet przypominam sobie, że w moim mieszkaniu, wówczas na Orliku, stało pianino. Ojciec często przychodził i moi koledzy, przyjaciele wstawali i śpiewali “Pierwszą Brygadę”. Dla mojego ojca było to bardzo wzruszające i bardzo, bardzo miłe. Także te tradycje i... [błąd materiału, najwyraźniej kawałek się uciął - przyp. P.M.] zawsze były kontynuowane, nawet były autentyczne kołduny litewskie gniecione. Skomplikowana sprawa, z łoju baraniego i tak dalej. Także.
Świetnie. Pani Elżbieto, bardzo dziękujemy.
Dane o obiekcie
-
Nazwa / Tytuł
Elżbieta Maleszewska-Orlowski -
Twórca / Wytwórnia
Ujazdowska, Lidia (prowadzący/a rozmowę); Różański, Maciej (operator kamery); Maleszewska-Orlowski, Elżbieta (świadek historii) -
Rodzaj
-
Kategoria
-
Data wykonania
10/12/2018 -
Czas trwania
0h 47min 33sek -
Miejsce
-
Numer inwentarzowy
MHP-07-3020 -
Klasyfikacja praw autorskich
-
Permalink