Andrzej Gwiazda
Gwiazda, Andrzej (świadek historii); Stremecki, Marek (prowadzący/a rozmowę);
29/10/2020
Klasyfikacja praw autorskich
Minutnik
-
Świadek zostaje wywieziony na Sybir
-
Świadek wraca do Polski
-
Działania sabotażowe - nieujawnianie nowych odkryć, żeby nie wspierać systemu
-
Obawa połączenia systemu polskiego i radzieckiego
-
Problemy ze znalezieniem materiałów w czasach komuny
-
Kołchozy
-
Wyrzucenie ze studiów, pójście do wojska
-
Informacje o poznańskim czerwcu - powstanie Rady Pułku
-
Zwolnienie z wojska, studia na Politechnice, następnie praca na Politechnice
-
Bunty studenckie. Pomysł, żeby na wspólnym wiecu zebrali się robotnicy i studenci
-
Grudzień 1970 - pierwsze zamieszki, wykorzystanie denaturatu i benzyny do podpalenia Komitetu Wójewódzkiego PZPR
-
Do strajkujących dołącza kompania Zielonych Beretów, zdobycie wejścia do Komitetu
-
Wykorzystywanie granatów dymnych, ostateczne zdobycie Komitetu
-
Przeprowadzenie szturmu przez milicję - ludzie zaczęli śpiewać hymn
-
Poczucie jedności wśród ludzi
-
Pojawienie się kolumny czołgów - ludzie starali się zatrzymać czołgi
-
Kolejny szturm milicji
-
Zakończenie zamieszek
-
Nastroje w 1976 r. - powstanie opozycji
-
Po 1970 r. - koncepcja pod hasłem Związki Zawodowe Bezpartyjnych i Kierowników
-
W 1977 r. świadek sugerował powstanie związków zawodowych, ale nie uzyskał poparcia
-
W 1978 r. w marcu Świtoń powołuje w Katowicach Wolne Związki Zawodowe
-
Krzysztof Wyszkowski przekonuje Kuronia, żeby podał informację o powołaniu Komitetu Założycielskiego Wolnych Związków Zawodowych
-
Różnica między Wolnym Związkiem Zawodowym, a resztą opozycji
-
Wybuchają kolejne strajki, które są szybko gaszone
-
Zwolnienie z pracy Anny Walentynowicz
-
Wezwanie do strajku w obronie Anny Walentynowicz
-
Przygotowania do strajku
-
Rozpoczęcie strajku - koordynacja działań zakładów
-
Wałęsa ogłasza zakończenie strajku
-
Zdrada Stoczni - idea powołania Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego
-
Rozmowy dotyczące porozumienia
-
Terytorialny zasięg porozumienia
-
Rozmowa z premierem Jagielskim
Transkrypcja
W opozycji, ogólnie, znalazłem się mając 4 lata. Wtedy był alarm lotniczy. Wszyscy się schowali do piwnicy. Mnie się udało uciec. Położyłem się na parapecie, żeby zobaczyć samolot. Leciał nisko samolot z wyraźnymi, czerwonymi gwiazdami na skrzydłach i w pewnym momencie otworzyły się w kadłubie klapy, spadły bomby. Wszystko się zatrzęsło. Potem się okazało, że to był pisk, że po sąsiedzku zabiło konia. Ja wtedy pierwszy raz poprzysięgłem, że Bolszewikom, bo wiedziałem, że to są Bolszewicy, że Bolszewikom za tego konia zapłacę. No a potem, w pół roku później decyzję podejmował już Stalin. Wywieźli mnie na Sybir no i tam postanowiłem drugi raz, że im odpłacę. A te 6 lat to była kwestia, żeby skrócić normalny, codzienny… Prośba przy codziennym pacierzu była, żebyśmy mogli wrócić do Polski i żebyśmy jutro mieli co jeść. No niewiele tam można było opozycyjnie zrobić, ale, mimo wszystko, udało mi się tam zniszczyć dwa traktory, żniwiarkę, 40 siewników. To było bardzo proste, bo wystarczyło odkręcić nakrętkę, jeżeli się dało odkręcić. Oczywiście o narzędziach nie było mowy żądnych, ale… I ją utopić w bagnie i już była nie do zdobycia. I tak za jednym zamachem 40 siewników nie wyjechało w pole, bo brakowało nakrętek i się rozsypywały. No, a po powrocie do Polski było dla mnie zupełnie, miałem wtedy dziesięć lat, nie, jedenaście - pięć lat skończyłem w podróży na Sybir, jedenaście lat skończyłem w transporcie powrotnym. I było dla mnie oczywiste, że oni chcą zrobić w Polsce to samo, co tam, czyli to marzenie o powrocie do Polski od razu zostało poniekąd zakwestionowane. No i pamiętam, że wziąłem ojca i stryjka na poważną rozmowę i powiedziałem mu, że nie powinni chodzić do pracy dlatego, że jeśli ludzie by nie poszli do pracy, to Bolszewikom byłaby Polska niepotrzebna. Nie mieli by z tego żadnej korzyści. A ojciec mówi: „co byśmy jedli?”, mówię: „tato, tutaj tyle lebiody rośnie, że przecież jedzenia jest w bród”. No i tak żyłem do… Chciałbym zwrócić uwagę, że to nie była, dopóki nie powstała, można powiedzieć, humanistyczna opozycja, która wyrażała się tylko w piśmie, przez cały czas PRL była niesłychanie silna, choć utajniona i musiał być mocno utajniona, a szczególnie w technice. Ja miałem techniczne zamiłowania od dawna. Skończyłem politechnikę. I było to na… Tylko, że techniczne działania sabotażowe, ja nie mówię o sabotażu, że się most wysadzi, prawda, to nie było sensu, a poza tym cały czas był problem: czy my dobrze pracując wzmacniamy komunizm czy my pracujemy jednak dla Polski? Trwałe rzeczy, wynalazki pozostawały polskie, ale jednocześnie wzmacniały system. I przy każdym na przykład pomyśle ten problem bardzo wyraźnie występował, do tego stopnia, że niektóre zespoły decydowały się nie ujawnić swoich odkryć dlatego, że będą miały dla Polski [05:00] mniejsze znaczenie, a większe dla systemu. To dochodziło do tego stopnia, że już jak pracowałem na politechnice była konferencja naukowa we Wrocławiu i była wtedy obawa połączenia systemu radzieckiego z polskim. Oczywiście nie mieliśmy wątpliwości w którą stronę prąd popłynie i jak to zablokować. Ja oczywiście znałem kilku ludzi z tej sieci, ale na zasadzie prywatnych znajomości zorganizowaliśmy, ja mówię zorganizowaliśmy - nie wiem kto organizował - chyba pięć artykułów na zupełnie różne tematy: z elektroniki, z techniczno-matematycznych zagadnień, które, jeżeli się złożyło, to wynikało, że nie możliwe jest zsynchronizowanie systemów na tak duże odległości. System nie został połączony, ale czy to jest nasza zasługa, to nie wiem. Ale ten system był szeroko rozwinięty. No chociażby pamiętam - za komuny najtrudniej było znaleźć materiały. Pracowałem przeważnie w konstrukcyjnym lub w konstrukcji. No i okazało się, że radziłem sobie z tym dobrze. Nawet się mnie pytali czy jakieś czekolady, kwiaty przynosisz, że co pojedziesz do ministerstwa, to dostajesz przydział tam na przykład 15 tranzystorów czy 5 tranzystorów. Niepotrzebne były kwiaty. Wystarczyło wejść do biura w ministerstwie czy zjednoczeniu i zacząć rozmowę od celnego kawału politycznego, i to otwierało wszystkie drogi. To samo było potem w magazynach. A więc ten opór, ten opór się, można powiedzieć, tlił, ale on również działał. Wystarczyło zademonstrować krytyczny stosunek do systemu i to otwierało większość drzwi. Również jakby pozwalało wywiązać się z zadań zawodowych. No, a w [19]76 roku…
Panie Andrzeju, powiedzmy jeszcze o [19]68 roku.
O którym?
O [19]68 powiedzmy jeszcze wcześniej, dobrze?
No jeszcze powiem o [19]56.
Proszę.
W końcu na studiach już mieli dość moich opowieści. Moim orężem takim było opowiadanie jak jest w kołchozie. No i na wszelkie argumenty, że to nie jest ogólne, ja mówiłem: „jak gdzie indziej było, to ja nie wiem, ale w kołchozie w Rosji imienia Woroszyłowa było tak…”. Zresztą to jest również przyczynek. W Imantawie były dwa kołchozy. Jeden… bo wieś była podzielona: była tatarska - oczywiście zesłańcy z Krymu, a druga rosyjska i wszystkich innych nacji słowiańskich. Ten rosyjski, lewobrzeżny, bo płynęła rzeczka to był imienia Woroszyłowa, a tatarski był imienia Arymana, bo biedne Bolszewiki nie wiedzieli, że Aryman to jest perski bóg zła. No więc wychowywałem się w takich warunkach. Jeszcze myśmy mieli duże zaufanie, bo jako [niezrozumiałe - 09:37], czyli wrogowie Stalina, wrogowie komunizmu, to byliśmy swoi i można było mieć do nas zaufanie. Na tej zasadzie mnóstwo historii z rewolucji, gdzieś tam spotykanych na stepie ludzi usłyszałem opowieści [10:00] bezpośrednich. No i tak samo warunki w łagrach i tego znałem od bezpośrednich uczestników.
Mówmy teraz [19]56.
I teraz w [19]55 chyba mnie wyrzucili ze studiów, już mieli tego dość. Na tym miałem opinię opiekuna roku: zły wpływ na młodzież. Wzięli mnie do wojska i [19]56 rok zastał mnie w wojsku. No i wtedy…To był samodzielny Pułk Artylerii Przeciwlotniczej, czyli najskuteczniejsza broń przeciwczołgowa również. I w naszym pułku powstała wtedy… Był [19]56 rok, upadek stalinizmu i kwestia była interwencji. Myśmy wrócili z poligonu, nawiązali - ja byłem dobrym radiowcem - i radiostacjami i telefonicznymi po całej Polsce. Usłyszeliśmy, gdzieś w październiku o czerwcu w Poznaniu dowiedzieliśmy się. I to było niewątpliwie impulsem i zapadła decyzja, że jeżeli nastąpi interwencja radziecka, to idziemy bronić Warszawy. Powstała rada pułku. Przez dwa tygodnie oficerowie byli wpuszczani na teren tylko za zgodą rady pułku. Porządek był idealny. W krytycznych, w dwóch krytycznych dniach, kiedy rzeczywiście wyglądało na to, że interwencja grozi, jeden pluton spał w pełnym umundurowaniu. Cały pułk spał z bronią w rękach. Jeden pluton naprzeciw drzwi, żeby ewentualnie się bronić. Oczywiście amunicja wydana. W gazikach eter, żeby łatwo zapaliły i byliśmy gotowi, gdyby na pierwszą interwencję…Mieliśmy ruszać, bronić Warszawy. No i wtedy Gomułka zażądał, żeby wojska radzieckie opuściły Polskę. No i wtedy poleciały czapki w górę, a rada pułku zniknęła tak, jak niespodziewanie się i w zasadzie nie wiadomo z czyjej intencji powstała, tak samo przestała istnieć. Nikt o tę radę pułku nie pytał. Oficerowie nie mieli pretensji, że nie byli wpuszczani na teren jednostki. Wszystko ucichło, ale nie wróciło do starych… Na Boże Narodzenie dostaliśmy rybę, chleb. Zgodzono się dawać w kromach, a nie kawałkach, które trzeba było sobie ściupać według radzieckiej metody. Wojsko poszło do kościoła. No więc to był [19]56 rok. A w [19]57 roku uzgodniono, że zostałem wywalony ze studiów z powodów politycznych. W związku z tym wojsko mnie zwolniło ku obopólnej radości, a jej politechnika przyjęła mnie na studia. No i [19]68 rok, to już byłem po dyplomie, już pracowałem jako pracownik politechniki. No podobno studenci wszystko wiedzą zawsze, ale z jakichś powodów był to bunt studencki. Ja byłem już pracownikiem, więc byłem poza tym. Ale [15:00] zaczęli do mnie przychodzić - delegacja z Akademii Medycznej. Jak przyszli z Sopotu, z Wyższej Szkoły Ekonomicznej, która była niby czerwoną uczelnią, radzić się jak i co, to stwierdziłem, że… Ale mimo wszystko starałem się jakoś ukryć. No moim osiągnięciem wtedy było - na jednym z zebrań nie wychodząc na mównicę, tylko zza barierki na balkonie powiedziałem: „koledzy, podstawową rzeczą jest nie dać się skonfliktować z robotnikami. Mamy naturalny… Mamy kolegów z wieczorówki. Mamy rodziców. Musimy wezwać robotników na wspólny wiec i razem, poprowadzić to razem”. No i tutaj, w Spale, o ile pamiętam, była narada wierchuszki partyjnej, gdzie oceniono, że jedynym niebezpiecznym miejscem był Gdańsk dlatego, że tam do walki z systemem stanęli robotnicy, a studenci czekali na nich na politechnice. I tutaj, w tej chwili nie pamiętam już kiedy, był… Studenci czekali… Po tym, o ile pamiętam, to było chyba w środę, rano, następnego dnia o godzinie 11 już 2200 ręcznie przepisywanych odezw do robotników, zaproszenie jakby na wspólny wiec. 2200 egzemplarzy dostarczono do komitetu wojewódzkiego, a w stoczni musiano palnikami odciąć całą tablicę ogłoszeniową, bo to wezwanie umieszczono w gablocie stalowej i zaspawali spawacze tak, że trzeba było odciąć całą tablicę, żeby zlikwidować. No i właśnie w czwartek, o ile pamiętam, my czekaliśmy na kolegów robotników na politechnice, a policja po prostu broniła dostępu do politechniki. No i cały gazy i wydarzenia w Gdańsku to była walka milicji z robotnikami idącymi na wiec.
Panie Andrzeju, Grudzień’70 jak wyglądał w Pana życiu?
Proszę?
Grudzień’70 - jak Pan robił grudzień?
No więc w [19]70 roku, po tych podwyżkach byłem jakby wściekły. Mówiłem: „znowu to przemkną”. Jechałem na wykład na politechnikę z Oliwy kolejką elektryczną i zauważyłem, że na tych przemysłowych przystankach wsiadają grupy ludzi, raczej robotników milczące. Nie odpowiadali na pytania, nie zagadywali. Stwierdziłem - coś się dzieje. Na przystanku politechnika doszedłem do wniosku, że w końcu miejsce studentów jest tam, gdzie się coś dzieje, a nie na wykładzie. Nie wysiadłem. Pojechałem pod komitet i wtedy zaczynał się szturm komitetu. Mniej więcej oceniając - 5, 6 tysięcy ludzi na placu. No więc wyniosłem tam pewne tego, bo okazało się. Tak stało komitet, a taką przybudówką poprzeczną była Naczelna Organizacja Techniczna z całą masą papierów. No i ponieważ komitet był broniony, atak poszedł na niebronioną część, czyli na NOT. No i już się w NOT paliło. Mówię: „chłopaki, palicie nie to co trzeba”. No i wtedy [20:00] krótka narada i naprzód denaturatem z sąsiednich sklepów, że denaturatem. Denaturat się skończył. Zaczęła iść wódka. No i w pewnym momencie stoi taki facet i mówi: „słuchajcie chłopaki, naprzód czyściocha z dolnych półek, potem z tych górnych”. On mówi: „słuchajcie, dajcie spróbować. Ja nigdy takiej wódki nie piłem. Za droga”. No i powstała narada. Decyzja: „dobrze, ale wyplujesz”, „tak, wypluję”. Ustawiła się długa kolejka i pili tą, tej luksusowej wódki brali po łyczku, pluli solidnie [śmiech - przyp. M.R.] i podchodził następny. W końcu okazało się, że denaturat, że spirytusem się budynku zapalić… Przez okna wpadały te butelki, ale paliło się słabo. Mówiłem: „słuchajcie, trzeba benzyny”. No więc zatrzymaliśmy jakiś samochód i ja do kierowcy mówię: „słuchaj, palimy komitet. Potrzebna nam jest benzyna. Denaturat jest do kitu”. Mówię: „wyjmij klucz, chyba czternastkę, i połóż na schodku, a potem chłopaki będą cię wyciągać i będą udawali, że cię biją, a ty się zapieraj, że się nie dasz wyciągnąć. Bo wiesz, zrobią zdjęcia - żebyś nie siedział”. Potem już weszło w normalny ten… Tu się rzucał, wywlekał kierowcę bardzo brutalnie, on się bardzo zapierał. Klucz leżał na schodku. Wyciągali go, brali klucz, odkręcali benzynę i przelewali ją do tych butelek po alkoholu. No i właśnie płynęła wódka rynsztokiem, a do flaszek nalewano benzynę i rzucano do komitetu. W końcu komitet się zapalił. Zaczęły się już palić korytarze. Z takich charakterystycznych tych: w pewnym momencie przywieziono chyba kompanię Zielonych Beretów. Byli wyraźnie szkoleni. Utworzyli klincz trzymając się razem za pasy, czyli w zasadzie formację fizycznie nie do ruszania, a z tyłu milicja. Stał chyba kapitan, nie wiem, porucznik. Widać było na twarzy niezdecydowanie. Ja wtedy wskoczyłem na murek i zacząłem krzyczeć: „przepuście wojsko, wojsko z nami”. Do mnie doskoczyło jeszcze kilku i zaczęliśmy skandować: „przepuścić wojsko, wojsko z nami”. Tłum się rozstąpił. Tylko na twarzy tego oficera dowodzącego błysk zrozumienia. Naprzód - kompania ruszyła pełnym biegiem. Tłum się za nimi zamknął, a milicja została. No i wtedy w zasadzie losy przeważyły, bo odbiliśmy wejście do, główne wejście do komitetu, dotychczas bronione, i tam już jak poszła benzyna w drzwi, to zaczęło się palić. Wyszło, nie pamiętam, kilkunastu milicjantów. A przedtem jeszcze latał helikopter i rzucał na zmianę petardy hukowe, które są niebezpiecznym ładunkiem, to znaczy te granaty - petardy i granaty dymne. Podstawową rzeczą było, żeby w powietrzu rozpoznać co leci. Petardy były małe i czarne, granaty dymne ze 3 razy większe i szare. No i było: łapać, nie łapać. [25:00] Łapać to ci, którzy mieli upaść, rozstępowali. Natomiast granaty dymne niektórym udało się w powietrzu złapać , jak nie, to na ziemi i odrzucali w stronę komitetu, a tam najbliższy wrzucali przez okna. I gdy już był widok taki: z wszystkich okien wylewał się taki gęsty, szary dym. Policjanci, milicjanci znaczy, wyszli na balkon nad wejściem. Naprzód wywiesili białą firankę, wyszli na ten balkon z podniesionymi rękami. Na to młody chłopak szczupły po kratach wspiął się na komitet, po kratach wojennych, zerwał czerwoną flagę, rzucił na ziemię i zatknął biało-czerwoną. I wtedy cały plac zdjął hełmy z głowy, czapki i odśpiewał hymn narodowy. Następnym takim, znów… potem to się nazywało ZOMO, z pałkami, z tarczami przepuścili szturm. No i szturm dość skuteczny. Ludzie zaczęli uciekać. Ja biegłem bohatersko w ostatnim szeregu [śmiech - przyp. M.R.] i darłem się: „nie uciekać”. W pewnym momencie zauważyłem - wysoki, postawny, młody facet stanął przodem do milicji gdzieś w środku tłumu i stoi wyprostowany. Coś miałem na myśli. Dobiegłem do niego, dobiegł jeszcze do niego i wtedy ten zaczął śpiewać hymn. Ludzie przebiegali obok nas, ale już nas nie minęli. Utworzył się, stanął twardy szereg i śpiewał hymn. Milicja z galopu przeszła w trucht, z truchtu w dreptanie i w końcu stanęła. Akurat skończyliśmy pierwszą zwrotkę, hura i kiedy te kilka tysięcy ludzi ruszyło, to ci rzucili tarcze i broń. Potem to chłopaki zbierały wszystko. No i można powiedzieć, komitet był zdobyty. Komitet się już palił. Helikopter latał, włóczył linę po dachu. Nie wiem, kogoś chciał ratować. Ale w każdym bądź razie komitet się palił i ja stwierdziłem, że już nie ma co tutaj więcej do roboty. Muszę pójść do kolegów na politechnikę, powiedzieć im co się stało. No i idę. Już wchodząc… to było gdzieś ze 400 metrów od komitetu, stoi siwy robotnik, łzy mu ciekną po twarzy. Wszyscy są roześmiani - wygraliśmy, spaliliśmy komitet, pokazaliśmy partii nasze zdanie o nich. Stoi ten facet, no więc właśnie - wszyscy się do siebie uśmiechają, wszyscy są… Jeszcze jedno, to było przez cały czas, tylko w takich wypadkach doświadczane - stan jedności. Myśmy wszyscy byli kolegami. Myśmy wszyscy… w czasie tego, jak ktoś wyjmował papierosa, zapalał, sztachał się 2-3 razy i dawał następnemu i on tak szedł po kolei. Jak ktoś miał chleb to też odgryzał kawałek i dawał kromkę następnemu. W tym… No i ten facet mówi: „panie, nie przypuszczałem, że dożyję, że zobaczę jak się ten Reichstag pali”. No i na moście naraz słyszę ciężkie silniki, linie lotnicze, raczej lądowe. I od strony Wrzeszcza wyjeżdża kolumna czołgów, która się kieruje po drugiej stronie torów ulicą 3 Maja, czyli żeby od drugiej strony podjechać do komitetu. [30:00] No i wtedy taka mnie cholera wzięła. Odwróciłem się i idę z powrotem pod komitet. Idę i myślę sobie: Gwiazda, ty idioto. Wszyscy się rozchodzą, a ty zobaczyłeś czołgi, to co? Idziesz na czołgi?”. I się rozejrzałem i okazało się, że idę dalej w gęstym tłumie, ale już nie roześmianym, nie przyjacielskim, tylko ludzie z zaciśniętymi pięściami, milczących, z zaciśniętymi zębami. Cały ten rozchodzący się ten idzie pod komitet. No i wtedy się, wtedy zaczęło się starcie z czołgami. Z tym, że oni nie mieli amunicji. Oni nie mieli do nas strzelać, mieli nas przestraszyć. Natomiast, gdy nie daliśmy się wystraszyć, to były nasze chłopaki, to było wojsko poboru. Więc jeżeli ludzie nie ustępowali, to oni się zatrzymali, a jak się zatrzymywali… W końcu przeszkoleni w wojsku byli prawie wszyscy w Łodzi. Wiadomo jak zatrzymać czołg - płyty chodnikowe między koła. Czołg, oczywiście, dając wstecz i w tył je zmiażdży, ale wtedy wkładają nowe, a w między czasie kumate chłopaki polecieli i przynieśli gdzieś z terenów dworca rury. Gruba rura stalowa przełożona przez gąsienicę czołg unieruchamia. Wtedy załoga się poddawała. Jeszcze wcześniejsze czołgi dojeżdżały nie w pełnym biegu, ludzie ustępowali, więc czas był. Wskakiwali spawacze. Mają do obijania tej zgorzeliny przy spawaniu specjalne młoteczki z twardej stali i tymi młoteczkami opłukiwali wizjer. Natomiast drudzy łamali anteny. Czyli załoga w czołgach stawała się ślepa i bez możliwości kontaktu z dowództwem. Taką charakterystyczną też momentem: wysoki, postawny, barczysty facet z dwoma literami benzyny wskoczył na czołg. Czołg jedzie, a on tę benzynę leje do wlotu paliwa, powietrza. Jak wlał, zapałka, zeskoczył i czołg się pali. No i załogi opuszczały czołgi. No, a wśród zebranych kilku tysięcy znaleźli się też czołgiści, którzy… Te, które się paliły, były nie do użytku, ale te, gdzie załoga opuściła czołgi. No i kolejny szturm. Bo szturm szedł od południa, czy od strony starego Gdańska, od strony Oliwy kolejny szturm milicji i na to wyjeżdża czołg już od nas, jedzie na przeciwników. Ci widząc czołg mówią: „hura”, machają rękami i wtedy otwiera się klapa w wieży i z klapy wystawiają biało-czerwoną flagę. Na to milicja rzuca broń, tarcze, maski, wszystko i w nogi, a czołg zakręca im prawie po piętach. To było ostateczne zwycięstwo. Doszliśmy do… Przekroczyli linię komitetu.
To było zwycięstwo wtedy.
Tak.
Ale tak generalnie [niezrozumiałe - 34:48] jak to się wszystko skończyło? Dla Pana jak to się skończyło?
Następnego dnia była masakra [35:00] w Gdyni za nas, zemsta za nas.
Czy Pan osobiście poniósł jakieś konsekwencje wtedy?
Proszę?
Czy jakieś konsekwencje osobiście Pan poniósł za swój udział wtedy? Czy nie udało się…
No i [19]68 rok i [19]70 rok - tak według mnie bezpieka była niemrawa, że mnie dopiero dopadli w [19]73, ale… Ja spod tego komitetu już w końcu wróciłem na politechnikę. Tam jeden z kolegów bał się jechać sam do domu, więc że mnie odwiezie. Żona akurat leżała, była chora. Jak wszedłem, mieszkaliśmy na sublokatorce i jak wszedłem do pokoju, to się popłakała, ale nie ze szczęścia czy wzruszenia, tylko tak byłem przesiąknięty gazem, że się…mówi: „zobacz jak wyglądasz”. Okazało się, miałem zupełnie czarną twarz i tylko dwie białe bruzdy po cieknących łzach, bo oczu nie można wycierać przy gazie łzawiącym. Te łzy sobie ciekły i dwie wypłukane tego… Ten kolega w takiej asyście nie bał się jechać, natomiast bał się jechać sam [śmiech - przyp. M.R.].
Przejdźmy do roku [19]76.
No rok [19]76 w zasadzie w Gdańsku przebiegł dość spokojnie. Były jakieś ruchy, były jakieś… Ja już pracowałem wtedy w Elmorze, już z politechniki byłem wywalony. Pracowałem w przemyśle. Był pewien szum, ale w Gdańsku, być może po Gdyni, to… Jest taka, stwierdziliśmy, że jest taka zależność: na przykład po [19]68 roku w [19]70 przyjechała, przyszła na politechnikę, przypchali nawet radiowóz i ja wtedy im tłumaczyłem: „nie wiem czemu, ale tak po prostu jest. Studenci dostali w [19]68 roku i w tej chwili nie są gotowi. Więc nie miejcie do nich pretensji, że oni teraz z wami nie pójdą. Musicie to zrozumieć. Ale gwarantuje wam, że już następnym razem pójdziemy wszyscy razem”.
Tym następnym razem był rok [19]80.
To byl rok [19]80.
Opowiedzmy o nim w skrócie właśnie.
No [19]80 jeszcze był daleko. W [19]76 roku powstała jawna opozycja w obronie prześladowanych i to rzeczywiście ciężko prześladowanych robotników i z Ursusa i z Radomia. Bo [19]76 roku w Gdańsku się nic nie działo. Komitet już był jakoś tam odbudowany. No, ale zapłonął komitet w Radomiu. I powstałą jawna opozycja, czyli - ja w tym nie brałem udziału, bo trzeba było być w pracy, a można powiedzieć: była sobota popołudniu, a w poniedziałek rano trzeba było być z powrotem, a to na przykład na dojazd do Radomia nie wystarczało, na tam i powrót. Ale znaleźli się w Warszawie ludzie. No, w każdym bądź razie powstała jawna opozycja. Miało to… Myśmy się dowiedzieli o tym po powrocie. To już też było charakterystyczne. Dostaliśmy paszport do Hiszpanii. Pojechaliśmy na miesiąc w góry do Hiszpanii, a wróciwszy z Wolnej Europy dowiedzieliśmy się, że powstał KOR. No i zaczął się jakiś ten obieg prasy, dostęp do tych. No i wtedy w „Trybunie Ludu” i w ogóle komuna rozkręciła [40:00] dużą akcję propagandową, że KOR jest izolowaną grupą i nie ma żadnego poparcia w społeczeństwie. W odpowiedzi KOR zwrócił się o poparcie do społeczeństwa. No więc siedliśmy i napisaliśmy list do sejmu z poparcie dla KOR, który kończył się niemiło, że my, uczestnicy wydarzeń [19]70 roku nie mam wątpliwości, że rację ma KOR, a nie władza. No i to wysłaliśmy. W odpowiedzi dostaliśmy zakaz przekraczania granic PRL, czyli skasowano nam te pieczątki umożliwiające nam przekraczanie granic i dostaliśmy obstawę. Jeszcze nie mieliśmy żadnego kontaktu, więc po wyjściu z pracy żeśmy odwiedzali wszystkich najdalszych znajomych w najdalszych kontach, a bezpieka łaziła za nami. Jedynie co mogliśmy zrobić, to wiązać siły. Natomiast, jeżeli chodzi o bezpiekę, to wydaje mi się, że wśród grup opozycyjnych byliśmy już jakby z tym bardziej obyci. Zauważyliśmy bowiem, że powstają w społeczeństwie plotki, jakieś plotki, jakieś opinie powtarzane komuś. Czasami zupełnie idiotyczne, jak na przykład - od tego się zaczęło - że Polacy na emigracji nie powinni jakby przekazywać polskości dzieciom dlatego, że to im utrudni integracje i najlepiej, żeby te dzieci od razu się poczuły Niemcami, Anglikami lub Amerykanami. I zaczęliśmy pytać: od kogo to słyszałeś? Kto ci to powiedział? Zlokalizowaliśmy chyba 3 centra takiej plotkarskiej informacji na Wybrzeżu z przekonaniem, że… To już było dla nas ewidentne, że jest to bezpieka. Więc w ten etap jawnej opozycji wchodziliśmy ze świadomością jak szeroka [niezrozumiałe - 42:50] metod bezpieki, poza tym aresztować albo wypuścić, prawda? Natomiast… No i następnym etapem było, wśród opozycji byliśmy nielicznymi inżynierami, inżynierami, którzy pracowali normalnie w fabrykach, w przemyśle. Znaliśmy robotników nie na zasadzie, prawda, że się przez okna tramwaju ogląda robotników naprawiających tory, tylko to byli nasi koledzy z pracy, którzy wykonywali na przykład nasze projekty. Czyli myśmy musieli dbać o to, żeby im było łatwo to zrobić, a oni musieli dbać, żeby to łatwo zrobić i byli wtedy przekonani, że jeżeli się zastosują do dokumentacji, to się da zrobić, będzie łatwo i będzie dobrze. A więc był to związek nie dwóch klas: tu inżynier, tu robotnik, tylko dwóch, można powiedzieć kolegów na kolejnych etapach produkcji, czyli absolutnie ze sobą związanych. I myśmy na przykład nie mieli wątpliwości o dużej inteligencji robotników. Było zresztą, którzy musieli na przykład braki w dokumentacji, a szczególnie było to w przemyśle okrętowym, gdzie nie da się wszystkiego narysować, wszystkiego wyliczyć, tym bardziej, że często to jest jednostkowa praca. Dla nas było oczywiste, że nawet genialna i gotowa do najwyższych poświęceń grupa 20 inteligentów, głównie humanistów, nie [45:00] jest w stanie bronić 13 milionów pracowników, robotników, że oni muszą się bronić sami. A poza tym, jeszcze wrócę do [19]70 roku. Po [19]70 roku w Gdańsku była dość szeroka akcja, no przynajmniej koncepcja pod hasłem: związki zawodowe bez partyjnych i kierowników. To się udało w Stoczni Gdańskiej, to się udało chyba w Centrum Techniki Okrętowej - wybrać wbrew obowiązującej ordynacji, wybrać radę zakładową, czyli to kierownictwo związku właśnie bez kierowników, bez partyjnych. One zostały rozbite mniej więcej wokół roku przez bezpiekę, natomiast na zasadzie jątrzenia, odbierania zaufania, pomawiania tych członków organizacji. Ale już w [19]76 roku na halach fabrycznych to było dyskutowane, to było dyskutowane wśród robotników. Przypominanie sobie tej próby odbicia związków zawodowych: czemu się nie udało. Także dla nas było oczywiste, że należy podjąć…
Łyczka wody, dobrze?
Proszę?
Łyk wody może Pan przyjmie?
[przerwa w nagraniu]
Przejdźmy do [19]80, dobrze?
Proszę?
Do [19]80 roku przejdźmy.
No więc jeszcze musimy [19]78.
Tak, związki zawodowe.
Dla nas było oczywiste, że trzeba zorganizować załogi fabryczne, żeby broniły swoich interesów dlatego, że trudno było w Warszawie wiedzieć jak w jakim zakładzie oszukuje się ludzi na rękawicach, na ubraniu roboczym. Na wszystkim na czym się da oszukiwało się załogi. 15, o ile pamiętam, około 15 sierpnia [19]77 roku akurat był u nas Kuroń i ja wtedy zgłosiłem, no zgłosiłem, że trzeba powołać Wolne Związki Zawodowe. Nie wiem czy użyłem wtedy słowa wolne czy nie, ale związki zawodowe. I byłem przekonany, znając poglądy Kuronia, że będzie tym zachwycony, a okazało się, że nie i wszyscy byli przeciwni. Tak przetrwaliśmy do [19]78 roku. Chociaż na przykład w Elmorze w zasadzie coś podobnego do działalności związkowej w kwestiach zawodowych prowadziliśmy u siebie, służąc kolegom robotnikom na przykład radą jak się obronić w konkretnych przypadkach. Ale w [19]78 roku, w marcu, o ile pamiętam, chyba 21 marca Świtoń w Katowicach powołał Wolne Związki Zawodowe. I okazało się, że… No, uwaga, potem się przekonałem, że bezpieka na Śląsku była naprawdę mało kompetentna, natomiast brutalna, nadrabiał to brutalnością. Świtoń był, prowadził warsztat naprawy telewizorów, czy tam innego sprzętu i powołał, powstał - nie pamiętam dokładnie - w każdym razie powstało jakby grupa Wolnych Związków Zawodowych, która była całkowicie odizolowana od załóg. Czyli jeden to był, jak mówią, inicjatywa prywatna, dwóch emerytów, potem następni emeryci dołączali i nie mieli [50:00] kontaktu z załogami. To spowodowało… Natomiast na nich… W końcu wywrzeć naciski, represje na kilka osób to jest łatwa sprawa. No i teraz Warszawa przyjęła na siebie cały ciężar obrony tych biednych wuzetzetowców. I wszelkie nasze pomysły powołania również nie spowodowało otwarcia jakby drogi do WZZ, tylko wręcz przeciwnie, gwałtowny sprzeciw: my już nie wyrabiamy broniąc Śląska, jeszcze wy się… Nasze, że my to się sami potrafimy obronić i was też, to ich nie przekonywały, ale była jedna istotna rzecz. Nie wiem do dzisiaj dlaczego i żaden historyk tego nie próbował wyjaśnić. Naszą główną ewentualnie anteną była Wolna Europa, prawda, i rozgłośnie zagraniczne: Głos Ameryki i było Radio France. Oni przyjmowali informacje tylko od Kuronia, a więc tutaj zgoda Kuronia była konieczna jako jedyne zabezpieczenie. Dlatego, że wysyłając się w kilka osób, kiedy nikt wokół nas nie wie o tym, prawda, nie ma żadnej obrony, nawet obrony w postaci kosztów politycznych za represje czy… No przecież nie wiedzieliśmy jak zareagują. Były to pierwsze przypadki. Wciąż czekaliśmy, że może Kuroń zgodzi się podać informację, bo tylko to chodziło - żeby przekazał informację, że w Gdańsku powstały Wolne Związki Zawodowe i ewentualnie skład takiego komitetu dlatego, że to nas zabezpieczało wtedy. Już represje były obciążane kosztami politycznymi, jeżeli były to osoby wymienione. To się nie udawało aż do końca kwietnia. Chyba 28 czy 26, nie pamiętam w tej chwili, Krzysztof Wyszkowski pojechał do Warszawy i przekonał Kuronia, ażeby się zgodził podać informację o powołaniu Komitetu Założycielskiego Wolnych Związków Zawodowych. I tutaj zasługa Kuronia: Kuroń postawił warunek, że zgoda, jeżeli to będzie komitet założycielski. Tym różniliśmy się od Śląska, że tam od razu podpisywano członkostwo. Członkostwo bez statutu nie było chronione prawnie. Natomiast forma komitetu założycielskiego była chroniona dwoma konwencjami Międzynarodowej Organizacji Pracy, którą komuniści w rozchwianiu [19]56 roku, sejm ratyfikował, czyli obowiązywało w Polsce przyznające pełną swobodę działalności dopóki, do powstania statutu. I w Gdańsku i na Śląsku oczywiście każda deklaracja wypisania się z WZZ była przez komunistyczną prasę w całej Polsce triumfalnie ogłaszana. W Gdańsku ustaliliśmy, że komitet założycielski będzie 3-osobowy i będzie to rola redaktora [55:00] naczelnego, czyli lista do aresztowań. Natomiast pozostali nie byli członkami, byli uczestnikami spotkań. I w Gdańsku też nie przebiegało to zupełnie gładko. Pierwszym jakbym odstępstwem, trudno to odstępstwem nazwać, szukam słowa - pierwszym wyłączeniem się z działalności, z uczestnictwa w komitecie założycielskim był Antoni Sokołowski. Był to bardzo ciężko schorowany stoczniowiec, który po prostu nie wytrzymał tej presji. Następny był Edwin Myszk, który okazał się agentem bezpieki. Krzysztof Wyszkowski około końca lipca [19]78 wystąpił z WZZ. I to wszystko przechodziło niezauważone przez społeczeństwo, bo listę członków mieliśmy długą. Więc jeżeli ktoś zgłaszał rezygnację i występował, to tego samego dnia był dokooptowany następny i tylko za komitet założycielski zmieniały się podpisy, ale dalej był 3-osobowy i nie nadwyrężyło to opinii gdańskich WZZ w najmniejszym stopniu. No i teraz przychodzi rok [19]80. Nie przychodzi całkiem niespodziewanie. W [19]77 chyba roku kwiaty przed bramą stoczni składało około 30 osób.
Sekundkę.
W [19]77 około 600, czy w [19]78, w [19]79 około 4000. Więc ta akcja wyraźnie się rozwijała. I jak w Warszawie słyszałem: sami piszemy, sami drukujemy, potem sami to czytamy - nikt nas nie interesuje. Ja mówię: ludzie, to przyjeżdżajcie do nas, bo my padamy na pysk, my już nie wyrabiamy, my nie mogliśmy na przykład przygotować również ludzi, którzy by prowadzili takie spotkanie, więc my po prostu już nie wyrabiamy, przyjeżdżajcie do nas. Tym różniły się WZZ od reszty opozycji, że mieliśmy naprawdę, już nie było czasu na spanie, jeszcze trzeba było pisać w międzyczasie. No i w [19]80 roku rozpoczyna się dosyć dziwna… Te lipcowe podwyżki, przynajmniej myśmy tego tak nie odczuli nie były specjalnie dotkliwie, ale co nas dziwi? Rozpoczyna się fala strajków. W [19]80 roku opozycja się już znała, wiedzieliśmy o nawet małych grupach, a nawet pojedynczych ludziach opozycyjnych w różnych miastach. Okazuje się, że strajki wybuchają tam, gdzie żadnych ośrodków, ani nawet ośrodeczków nie ma. Nie ma nawet ludzi, którzy mogliby nam nawet opowiedzieć o tych strajkach. Strajki wybuchają. Są natychmiast gaszone, jedne po dwóch godzinach, zanim do władz dotrze, że jest przerwa w pracy. Inne po dwóch dniach, ale ta fala się niesie. Natomiast myśmy w Gdańsku chyba, znaczy z całą pewnością nie doceniali jakby popularności i znaczenia WZZ-ów. To dopiero w czasie strajków przekonaliśmy się, że [1:00:00] nasze wpływy były dużo szersze niż przypuszczaliśmy. Ponieważ wiadomo było o której godzinie kto wychodzi z jakiej bramy jakiego zakładu, koledzy związkowi po drodze zaczepiali, mówili: „Andrzej, kiedy zaczynamy?”. Moja odpowiedź: „słuchajcie, jak my zaczniemy, to zaczniemy porządnie, a nie dwugodzinny strajk. I to wskazuje, że WZZ-ty czekały, przynajmniej ludzie, którzy mieli kontakt z WZZ, a ten kontakt był bardzo szeroki. Myśmy przypuszczali, że jedną gazetkę opozycyjną czyta w Gdańsku mniej więcej 20 osób, ale wygląda na to, że czytało ze 200. To chodziło w zakładach od stanowiska do stanowiska, od zakładu do zakładu. Te nieliczna prasa rozchodziła się potem dopóki dawała się jeszcze czytać. I nasze dylematy, bo nie jest prosto…. Mniej więcej zdawaliśmy sobie sprawę, że wezwanie WZZ-ów może zostać odsłuchane, a to, proszę Państwa, nie jest łatwo wezwać do strajku, który nie wiadomo czym się skończy. Wtedy bierze się odpowiedzialność za tych wszystkich ludzi, którzy wezwania posłuchają. No i wtedy [1:01:55 - niezrozumiałe] rozwiązała bezpieka 7 sierpnia zwalniając Annę Walentynowicz. Anna Walentynowicz była na tyle znana w stoczni, że żona, która pracowała w biurze konstrukcyjnym, w nadzorze słyszała od koleżanek zachęty: „słuchaj, zapisz się do Ligii Kobiet”, „no co ty? Ligii Kobiet?”, „ale tam jest taka bardzo fajna baba, Ania Walentynowicz”. Czyli już zanim opozycja się zaczęła, to już Anna Walentynowicz była znana nie tylko na stoczni, tylko legenda, że jest jakaś fantastyczna kobieta, która walczy o sprawiedliwość w stoczni. No i gdy Anna Walentynowicz dołączyła do nas - to jest być może, to nie jest absurdalne… Po tym spotkaniu, na które przyszła Anna Walentynowicz, to ja odniosłem osobiste przekonanie: wygraliśmy. Jeżeli tacy robotnicy dołączają do WZZ, to znaczy, że wygraliśmy, to znaczy, że nasza propozycja trafiła w oczekiwania. No i jeszcze na temat wpływu. No chciałbym wspomnieć o niesłychanym wpływie Leszka Kaczyńskiego. W Polsce, jeżeli Polacy mają jakaś wadę narodową, to nie warcholstwo, tylko wręcz zamiłowanie do prawa. Teraz, proszę Państwa, wyobraźcie sobie kilkuosobową grupę robotników. Przychodzi prawnik, naukowiec, pracownik uniwersytetu, ażeby im wykładać sposoby obrony, zawarte w prawach metody obrony interesów. Ci ludzie po takim spotkaniu czuli się tak docenienie, że stawali się autorytetami w całym swoim środowisku i to wszystko, co Leszek im tam tłumaczył to się rozchodziło niesłychaną falą. To było powtarzana z wydziału na wydział, z zakładu na zakład. No w każdym bądź razie w [19]80 roku Annę Walentynowicz zwolniono. Zasadą WZZ-ów, którą [1:05:00] żeśmy zresztą wpajali już na pierwszych spotkaniach jest obrona kolegów, a kolegów jakby prowadzących szczególnie, że bez tego żadna walka bez obrony kolegów, wszystkimi dostępnymi metodami obrony kolegów jest niemożliwe dlatego, że nie będzie chętnych do jakby mówienia w imieniu innych. Ci, którzy mówią w naszym imieniu i się narażają, podlegają szczególnej ochronie. A więc tu nie było tu wątpliwości i bezpieka dokładnie to wiedziała. Nie miała co do tego żadnej wątpliwości, że zwolnienie Anny Walentynowicz, że WZZ na zwolnienie Anny Walentynowicz odpowiedzą wezwanie do strajku w obronie Anny Walentynowicz tak, jak było w drobniejszych przypadkach - też skuteczna obrona kolegów. 7 dni zajęło nam drukowanie apelu o obronę Anny Walentynowicz. Do tego, do kartki tego apelu była dopięta druga pt. „Jak strajkować”, czyli było: należy wybrać komitet strajkowy, ustalić żądania strajkowe, wyznaczyć straż strajkową, która będzie chronić mienie zakładu i cały strajk. Tak, że te zasady, według których strajku w [19]80 roku się odbywał, były oczywiste. Teraz wszyscy wolnozwiązkowcy mieli za zadanie doprowadzić do strajku, przygotować strajk w swoich zakładach pracy. Natomiast największym zakładem w Gdańsku była Stocznia Gdańska. Stocznia Gdańska zatrudniała wtedy 16 800 pracowników. Natomiast największe mniejsze zakłady miały około 6 tysięcy, więc dysproporcje były duże. I na naradzie WZZ żeśmy ustalili: w takim razie wszystkie siły kierujemy na stocznię i strajk w stoczni będzie sygnałem dla innych związkowców w innych zakładach do podjęcia strajku następnego dnia. Te ulotki, czyli apel obrony Anny Walentynowicz i instrukcję jak strajkować rozdawano w kolejkach elektrycznych i na przystankach przed bramami stoczni i w tym brali zwolnieni z pracy WZZ-owcy, sympatycy niezatrudnieni oraz studenci - SKS, Studencki Komitet Solidarności, niezrzeszeni studenci - i oni przejęli cały ciężar akcji propagandowej, znaczy tej ulotkowej. I od godziny 5 rano w kolejkach były rozdawane ulotki. Jak nam opowiadał kolega do stoczni z kolejki przechodziło się przez kładkę nad torami i jezdnią, to z góry patrzyło się, to ludzie wchodzących po schodach to raczej było nie czarna, ale biała, bo każdy trzymał przed sobą kartkę i czytał kartę papieru. Borusewicz nie mógł być członkiem WZZ, bo nie pracował nigdy, a to było ściśle przestrzegane, że do WZZ członkami, uczestnikami WZZ musi być człowiek, który pracował lub został z pracy zwolniony, niepracujący nie mogą. W zasadzie Borusewicz był sympatykiem. No, ale ponieważ był sprawny, był opozycjonistą, był członkiem KOR, to „Bogdan, ty się w takim razie zajmiesz stocznią, wspomożesz ekipę stoczni”. No i tak się stało. I 14-ego [1:10:00] była kwestia czy stanie stocznia. Ja pracowałem, Elmor był prawie przez płot, przez jedną wąską jezdnię od płotu stoczni rozgraniczony. Poza tym było to przedsiębiorstwo elektryczne, więc nie było żadnych problemów. Natychmiast połączyli linie telefoniczne elektrycy w studzienkach i także mieliśmy ze stocznią kontakt. Wiedzieliśmy co się dzieje, wiedzieliśmy, że strajk się zaczął. I zaczęły się gorączkowe przygotowania do strajku, że Elmor strajkuje. No mieliśmy już żądania strajkowe przygotowane. Oczywiście pierwsze się zaczynało od: żądamy wolnych wyborów. No i rozpoczął się strajk w stoczni. W następnym dniu strajkowały według naszych ówczesnych ocen około 60 zakładów, chociaż dokładnie oczywiście nie mogliśmy tego wiedzieć. No i powstała oczywista potrzeba koordynacji działań tych zakładów, czyli wyłonienie przynajmniej jakiegoś ciała koordynującego, które by… forum, na którym można by uzgadniać poszczególne interesy, poszczególne… Z taką inicjatywą poszliśmy do stoczni około godziny dwunastej, pierwszej. Poszliśmy z Elmoru, zresztą była to delegacja nie tylko z Elmoru, bo w tej grupie była żona, która pracowała w CET, była… właśnie z propozycją między… jakiegoś międzyzakładowego komitetu koordynującego przynajmniej, ale akurat odbywało się spotkanie komitetu strajkowego Stoczni Gdańskiej i Wałęsa nas… tylko Borusewicza wpuścił, natomiast nas nie wpuścił na salę. No więc czekaliśmy z tą propozycją przed salą i tam usłyszeliśmy, że Wałęsa ogłasza zakończenie strajku, ogłasza, że wszyscy do godziny 18 muszą opuścić stocznię, że kto nie opuści, ten będzie nielegalnie. No i solo śpiewa, rozpoczął hymn. To stwierdzenie, bez żadnego naciągania prawa przebywanie na terenie zakładu bez zezwolenia dyrekcji, czyli bez przepustki było podlegało pod kodeks karny, a więc złapanie nas, WZZ-ów na stoczni byłoby doskonałym, nawet by nie było pretekstem - dawało im możliwość uwięzienia nas zgodnie z prawem, czyli wyłączeni z akcji. Więc my słysząc to, że strajk się zakończył, prawie biegiem pobiegliśmy na pierwszą bramę od strony Wałowej, czyli najbliżej Elmoru. Po drodze mijaliśmy grupy robotników stojące przed halami i ze zwieszonymi, wyraźnie zniesmaczonych i zawiedzonych, słuchających jak Wałęsa śpiewa hymn. Nikt go oczywiście nie podjął, tylko samotnie śpiewał hymn przez głośniki. To dawało nadzieję, ale baliśmy się właśnie czekać. Więc pobiegliśmy do Elmoru. Ja byłem w Elmorze przewodniczącym komitetu strajkowego, więc zwołaliśmy [1:15:00] załogę, ponieważ, jak powiedziałem, przez linię telefoniczne mieliśmy połączenie z radio węzłem stoczni. Załoga Elmoru doskonale wiedziała o, tak samo dobrze jak my, co się tam dzieje. Wtedy to było określane „zdrada stoczni”, jednoznacznie. Załoga zebrała się. W Elmorze pracowało wtedy dwa tysiące może dwieście osób, zebrała się przed dyrekcją. Ja przedstawiłem: „wobec zdrady stoczni, grozi nam, że nas po kolei, zakład po zakładzie, tak czy inaczej załatwią. W każdym bądź razie siła kilkutysięcznych nawet zakładów jest mała w stosunku do stoczni i jedynym sposobem uratowania strajku jest powołanie Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego, już nie koordynującego, ale Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego. I mamy zamiar z taką propozycją objechać strajkujące zakłady”. Ale mówię: „koledzy, każdy, do kogo się z taką propozycją nie zwrócimy, ro nas zapyta: a czy wy nas tak samo nie zdradzicie jak stocznia? I na to musimy mieć odpowiedź i odpowiedź jest tylko jedna - musi się znaleźć załoga, która uroczyście przysięgnie, że niezależnie od grożących niebezpieczeństw i obietnic od strajku nie odstąpi bez porozumienia z innymi zakładami. Grozi, należy się liczyć z półrocznym zamknięciem zakładu, należy się liczyć ze zwolnieniami, ale trudno, na nas padło i my decydujemy czy strajk się utrzyma. Kto jest za?”. Ręce zaczęły się podnosić. Na dwa tysiące dwieście osób tylko dwie osoby wstrzymały się od głosu. Wtedy już nie patrzyliśmy na, nie pytaliśmy dyrektora, wzięliśmy zakładowy samochód i na tej ilości benzyny, na której, która była w baku objechaliśmy kilkanaście zakładów wzywając właśnie na wysłanie delegatów do Elmoru. Ale gdy wracaliśmy, okazało się, że na murach rzadko, ale siedzą chłopaki z biało-czerwonymi flagami. Podjechaliśmy, pytamy, a oni mówią: zostało nas bardzo mało, wszyscy siedzimy na murze, żeby miasto widziało, że strajk dalej trwa. Potem dowiedzieliśmy się, że wychodzący, przynajmniej część wychodzących stoczniowców zatrzymały trzy kobiety: Ania Walentynowicz, Alina Pieńkowska i Ewa Ossowska, która przemawiając do wychodzących [niezrozumiałe - 1:18:40] Ewa Ossowska nazwała, to była piękna dziewczyna, nazwała wychodzących chłopaków tchórzami, to zamknęli bramę, zostali. Strajk się utrzymał. A my stwierdziliśmy, że, zresztą wskutek pewnych problemów z dyrekcją w Elmorze poprosiliśmy kolegów, żeby tych delegatów, którzy będą przychodzili jako delegaci do MKS, do Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego odprowadzać na stocznię. O godzinie około dziesiątej wieczór zebrało się dwudziestu ośmiu, znaczy zebrali się delegaci dwudziestu ośmiu zakładów, które zadeklarowało i ci delegaci uchwalili, powołali Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego i przystąpiliśmy do prac organizacyjnych.
Podsumowanie [19]80 roku, takie streszczenie.
[1:20:00] Podsumowanie [19]80 roku.
Czyli porozumienia tak zwane itd. W skrócie wielkim, dobrze?
Ważnym etapem jest zakończenie, podpisanie porozumienia oczywiście. I tutaj na przykład zupełnie nie zostało nigdzie, prawie nigdzie publicznie podany… To, co było w telewizji, te rozmowy przy prostokątnym stole po dwóch - to jest ważne obecnie bardzo. To był stół prostokątny. Po dwóch stronach siedziały dwie przeciwne ekipy z własnym programem i z własnymi celami. A dyskusja polegała na takim ułożeniu tych, żeby przyjęte przez mocodawców obu uzgadniających stron. A więc, można powiedzieć, nasze ustępstwa były wcześniejsze. Już tej nocy z siedemnastego na osiemnastego, kiedy - nie to było z szesnastego na siedemnastego, przepraszam - postanowiliśmy się wycofać żądania wolnych wyborów, uznając zdanie tych kolegów, że trudno robić strajk o to, żeby tamci się podali do dymisji i jeżeli chcemy jakiekolwiek, to trzeba to wycofać, że lepiej się takiego żądania nie postawić niż się z niego wycofać potem w czasie rozmów. Ta opcja zwyciężyła, więc myśmy pierwsze ustępstwa dokonali. W czasie strajku, już kiedy w zasadzie zapadła decyzja, jak się potem dowiedziałem, to decyzja zapadła szesnastego, że przystąpimy do rozmów w Krajowym Komitecie… w KOK-u - w Komitecie Obrony Kraju, a jeżeli nie, to wracamy do poprzedniego scenariusza. No i tutaj przyjechała… Zaczęły się rozmowy wstępne. Akurat nikt z WZZ-ów w tej ekipie MKS-u nie brał udziału, o ile pamiętam. Ze strony rządowej, tej przygotowującej rozmowy powstali żądanie, ażeby w ekipie negocjującej nie brał udziału nikt z opozycji. I na to Lech Sobieszek, pracownik Siarkopolu powiedział: „tak, tak, nam się to bardzo podoba. My jesteśmy za tym, ale pod warunkiem, że u was nie będzie ani jednego partyjnego”. No i doszło do rozmów. Natomiast to, co było za tym stołem i które było pod okiem kamer to potem te wstępne ustalenia szły do redakcji i to była najtrudniejsza sprawa, bo tam, to nie jest przenośnia, to jest wyjątek ze zdań: „zgadzamy się pod warunkiem, że po tym i po tym słowie będzie przecinek”, na to oni mówią: „to my się nie zgadzamy”. A więc na tyle szczegółowa była walka o to, żeby sformułowania były pod względem prawnym były tak ścisłe, żeby się nie dało ich wykręcić w inny sposób i jakby uchylić. No i to trwało całymi dniami, kiedy w tak zwanych przerwach w rozmowach siedzieliśmy w małym pokoiku i tłukli z wybraną ekipą z tamtej strony zdanie po zdaniu, przecinek po przecinku, sformułowana [1:25:00], które zgadzaliśmy się podpisać. Tu, między innymi, podstawowym problemem to była przewodnia rola partii. Naszym jakby planem czy projektem było, zgodnie z regulaminem podejmowania decyzji przyjętym przez MKS, żeby w sprawach bieżących decydują członkowie prezydium, w sprawach ważniejszych prezydium w drodze głosowania, w sprawie jeszcze ważniejszych prezydium oddaje sprawę do głosowania w MKS - MKS to było zebranie wszystkich strajkujących zakładów, niezależnie od wielkości po jednym kandydacie - a w jeszcze ważniejszych, zasadniczych MKS ma skierować sprawę do referendów załóg. Było dla nas oczywistym, że sprawa kierowniczej czy przewodniej roli partii trafi do załóg, ostanie odrzucona. W tych negocjacjach redakcyjnych, to chyba zasługa Mazowieckiego - Mazowiecki po naszej stronie brał jako doradca udział - uzgodniono w końcu dosyć karkołomny tekst, że MKS stwierdza, że Polska Zjednoczona Partia pełni rolę kierowniczą w partii. Jeszcze rok temu z partii za takie sformułowanie wyrzucano, że partia miała przewodniczą, a nie kierowniczą. No był to jakiś kompromis, ale z tym, że mieliśmy zamiar, że pójdzie to drogą służbową do referendum. No, ale tutaj bezpieka czy w ogóle była czujna. Gdy wychodziliśmy z tego, zanim na drodze do prezydium czekał Wałęsa i tak to pokażcie co tego i podpisał, Wałęsa z kilkoma ubekami. No i postawił nas wobec tego problemu: albo to uznać, albo zdjąć przewodniczącego. No i teraz była kwestia jak… A w tym czasie u nas w Gdańsku w MKZ już się rejestrował akurat- pamiętam, bo przy mnie - huta szkła z Jasła, a więc działaliśmy już w skali ogólnokrajowej i coraz bardziej skali ogólnokrajowej. Jest to delikatna sprawa - zdejmowanie przewodniczącego. Zawsze można powiedzieć: walka o ambicje, walka o tego. Na to, że Wałęsa jest agentem bezpieka nie mieliśmy żadnych dowodów. Chociaż w WZZ-ach mieliśmy stopień pewności, mniej więcej, można delikatnie powiedzieć: 80% byliśmy przekonani, że jest agentem. Natomiast strajk przerwał. To jest trudny proces i skomplikowany ostatecznego sprawdzenia i tego ostatecznego stwierdzenia już nie mieliśmy czasu zrobić. Natomiast po trzech dniach strajku już nie mieliśmy wątpliwości, że jest, chociażby przez jego, które już było rozeznane. No i następnym problemem to była kwestia terytorialnego zasięgu porozumienia. Rzeczą oczywistą [1:30:00] było, że to porozumienie ze względów, można powiedzieć taktycznych… komisja rządowa musi przedstawić jako regionalne. Chociaż niewątpliwie tam też są ludzie myślący i będą, będzie dla nich oczywiste, że to nie jest regionalizm, nie jest do utrzymania. I ja zaproponowałem, że my się zgadzamy na związki, że to dotyczy tylko Wybrzeża, jeśli Wybrzeże zdefiniujemy jako ośmiuset kilometrowy pas od wybrzeża Bałtyku. No więc to były tego typu dyskusje, ale w końcu zgodziliśmy się na to regionalne dlatego, że było oczywiste, że to jest tylko odsunięcie czasu i może nałożenie pewnych kłopotów na kolegów z południa, że będą musieli dołączenie do tego… Natomiast rzeczą zasadniczą w Gdańsku była kwestia do opozycji. Od początku, tak jak mówiłem, przed rozpoczęciem rozmów oni zarządali, żeby w negocjacjach nie uczestniczyli ludzie z opozycji. To przez cały czas strajku była prowadzona akcja, żeby wyeliminować opozycję ze strajku. I akurat żona, ja się bałem nieco opuszczać stocznię, żona się odważyła i po objeździe kilku strajkujących zakładów w Gdańsku szeroką falą hasło: KOR bronił robotników, robotnicy bronią KOR. To była prosta wzajemność, prawda? No to co? Chyba można… Do [19]80 roku, do sierpnia mniej więcej żeśmy dotarli.
[przerwa w nagraniu]
Jeszcze z opozycją i wtedy podobno to Kaczyński, ja nie wiedziałem, przecież nie o wszystkim, co się działo w strajku wszyscy wiedzieli, zorganizowali i namówili mnie na rozmowę bezpośrednią, na rozmowę w cztery oczy z Jagielskim, z premierem. Tu są trudnie nieraz do pominięcia szczegóły. No więc ja dość niechętnie, ale się zgodziłem dlatego, że każde rozmowy grożą kompromisem, czyli kompromisem, wolnością kolegom, na temat wolności kolegów. No, ale się w końcu mnie przekonali. Wchodzimy do sali typu kawiarnia, stoją stoliki, jakieś żyrandole, więc przy dyrekcji kawiarniany wystrój. Jagielski wchodzi jednymi drzwiami, ja drugimi. Jagielski pokazuje któryś stolik propozycyjnym gestem. Ja kręcę głową i pokazuję mu, że żyrandol jest nad stolikiem, Jagielski:tak, tak. Kierujemy się do stolika odległego od żyrandoli, siadamy. Ja oczywiście zaglądam pod stół w poszukiwaniu mikrofonu i ze zdumieniem widzę twarz Jagielskiego, robi dokładnie to samo. Prostujemy się. Ja podnoszę swój brzeg stołu, żeby zobaczyć czy w nogach są przewody, a stół się nie przechyla, tylko podnosi się cały. Jagielski podnosi ze swojej strony. No i muszę przyznać, że to nawiązało pewną nić porozumienia [1:35:00] już. Jagielski zmęczona twarz i wyraz oczu Jagielskiego mnie przekonał, że Jagielski mówi prawdę. Mówi: „panie Andrzeju, jeśli ja jutro będę miał cokolwiek do powiedzenia, to oni wyjdą, a jeżeli ja nie będę miał nic do powiedzenia, to o czym my w ogóle rozmawiamy?”. No i tu mnie, można powiedzieć, przekonał. Zgodziłem się, ażeby skończyć strajk zanim więźniowie polityczni zostaną wypuszczeni. No i to było, można powiedzieć, jedno z najcięższych nocy, bo czekałem co będzie dalej, ale chwała Bogu zostali wypuszczeni. I to by kończyło etap wielkiego strajku.
Dane o obiekcie
-
Nazwa / Tytuł
Andrzej Gwiazda -
Twórca / Wytwórnia
Gwiazda, Andrzej (świadek historii); Stremecki, Marek (prowadzący/a rozmowę) -
Rodzaj
-
Kategoria
-
Data wykonania
29/10/2020 -
Czas trwania
1h 36min 16sek -
Miejsce
-
Numer inwentarzowy
MHP-07-2990 -
Klasyfikacja praw autorskich
-
Permalink